- Ida, śpisz? – szept Ady pozbawił mnie wszelkiej nadziei na
sen, który cały czas nie przychodził.
- Nie mogę zasnąć, z tego co słyszę, ty też –
stwierdziłyśmy, że lepiej będzie jak Ada zostanie u mnie na noc. A że moim
rodzice się zgodzili, to nie było żadnych przeciwwskazań. Oczywiście nie
powiedziałyśmy im o tym incydencie związanym z powrotem. Znając ich, zapewne
następnego dnia zrobiliby taką awanturę, że naszego nauczyciela od razu by
zwolnili. A na to nie mogłyśmy pozwolić, bo niestety urabianie takich osób jak
on trochę trwa…
- Wiesz… Długo rozmawiałam z Alexem i chyba jeszcze z nikim
mi się tak nie rozmawiało. Tyle mi opowiadał o Serbii, o swojej rodzinie…
- Jednym słowem totalnie cię zauroczył.
- Daj spokój, przecież z tego i tak nic nie wyjdzie.
- Tak? Nawet teraz, kiedy ma twój numer telefonu i kiedy
poznał, jaka jesteś cudowna? Ja bym zaczynała się martwić, jeżeli by z tego nic
nie wyszło.
Leżałyśmy obrócone do siebie plecami, w kompletnych
ciemnościach, a ja mogłabym się założyć,
że właśnie teraz się uśmiechała. W końcu obie chciałyśmy tego samego,
być szczęśliwe o boku kogoś, kto by nas docenił. Cieszyło mnie to, że jest na
dobrej drodze do spełnienia tego marzenia.
- A Bartek? Całą drogę przegadaliście, śmialiście się…
- Myślałam, że byłaś na tyle zaabsorbowana opowieściami
Serbów, że nie zauważyłaś. – szturchnęła
mnie pod kołdrą, za to co powiedziałam -
Nie potrafię go rozgryźć. Na samym początku w ogóle nie zwracał na nic uwagi,
ale potem… Diametralnie zmienił nastawienie, dzięki czemu muszę zmienić zdanie
na jego temat. Wcale nie jest egoistą, przynajmniej tak mogę powiedzieć po
spędzeniu czasu w jego towarzystwie.
- Ale nic a nic? Nawet trochę..?
- Nie, nie rozmawialiśmy o prywacie. Wprawdzie napisał „z
obietnicą kolejnego spotkania” i powiedział, że jestem fajna. Ale to tylko
dlatego, że dałam mu rodzynki.
- Co mu dałaś?
- No rodzynki. Poprawiły mu humor.
- Ale wiesz, że on jest teraz wolny?
- Wiem, Paweł mi powiedział, że zerwał z dziewczyną. Z
resztą, chyba ją widziałam w Kędzierzynie.
Ada więcej nie nawiązywała do tego tematu, z resztą nie było
o czym rozmawiać. Relacje, które wytworzyły się między mną a Bartkiem były
zupełnie inne niż pomiędzy nią i Alkiem. Między nimi była wzajemna fascynacja.
A pomiędzy mną a Kurkiem – rodzynki w czekoladzie.
- Myślisz, że mówili serio o tym Pucharze Polski?
- A dlaczego mieliby żartować? Mnie to nie wyglądało na
żarty.
- Wiesz, mogli wziąć nas za jakieś fanatyczki i zrobić sobie
z nas jaja.
- Niemożliwe. Na pewno mówili poważnie. Bardziej mnie
interesuje to, jak powiemy Adrianowi, że jedziemy same.
- No tak! Nie pomyślałyśmy o nim. I co teraz zrobimy?
- Nie mam pojęcia. Chociaż… Może Aleks do ciebie zadzwoni?
Na pewno uda ci się go namówić chociażby na zwykły bilet.
- Myślisz, że w ogóle zadzwoni?
- Oczywiście, że tak.
***
Spałyśmy do w pół do pierwszej, kompletnie olewając
wszystko, co się wokół nas działo. Moi rodzicie widocznie zrozumieli, że nie
zamierzamy dzisiaj iść do szkoły. I bardzo dobrze, bo inaczej mogłoby się to
dla kogoś źle skończyć. Wstałam pierwsza, zostawiając Adzie całe łóżko do
dyspozycji. Zrobiłam nam coś do jedzenia i do picia, po czym zaniosłam nam do
pokoju. Sama też miałam wrócić do łóżka, ale usłyszałam, że coś dzwoni.
Sprawdziłam najpierw swój telefon, ale to nie on dzwonił.
- Ada, chyba ktoś do ciebie dzwoni! – rzuciłam jej torebkę,
gdzie miała schowany telefon. Będąc trochę zaspana, zaczęła przeszukiwać
kieszonki, aż w końcu znalazła. Siadła na łóżku i odebrała. Wystarczyło kilka
sekund, żeby gwałtownie otworzyła oczy ze zdumienia. Sądząc po reakcji, to
raczej nie byli jej rodzice z pytaniem, kiedy wróci do domu. Dodatkową
wskazówką było to, że nie mówiła po polsku.
– A nie mówiłam? – powiedziałam, kiedy skończyła, stojąc nad nią z
założonymi rękami. – Co mówił?
- Powiedział, że wejściówki z biletami już jadą z kurierem,
podałam twój adres. I dla Adriana też wysłali. I że nas pozdrawia i nie może
się doczekać, kiedy się znowu zobaczymy.
Ida, chyba wpadłam
- Coś mi się wydaje,
że nie tylko ty.
***
Minął nam calutki dzień na samym rozmyślaniu i planowaniu
kolejnego wyjazdu. Musiałyśmy załatwić kilka priorytetowych spraw, jak
chociażby transport. Na szczęście mój wujek w ten weekend miał jechać do
Rzeszowa, więc mógł nas ze sobą zabrać. Drugim problemem do rozwiązania była
zgoda rodziców. Uderzyłam więc do taty i powiedziałam, że nadarza się taka
okazja i mamy załatwione wejściówki VIP od znajomych. Ten argument był nie do przebicia,
więc musiał się zgodzić.
Kolejny dzień zaczął się wcale nie gorzej. Z odpowiednim do
sytuacji nastawieniem, wkroczyłam do szkoły. Owo nastawienie było skandalicznie
wściekłe, spotęgowane w dodatku pogodą i stanem polskich dróg. Gdy tylko otworzyłam
wrota prowadzące do naszej szkoły, miałam wrażenie, że ludzie zaczynali się ode
mnie odsuwać. Widocznie zauważyli, że nie tryskam euforią. Jak to już wcześniej
bywało, z naszej kibicującej trójki przyszłam do szkoły ostatnia. Przybijając
piątkę Adrianowi i jednocześnie zostawiając mu plecak bez słowa poszłam do
szatni, rzucając jeszcze po drodze krótkie spojrzenie Adzie. Chyba załapała o
co mi chodziło, bo od razu jej twarz przybrała poważną minę. Gdy wróciłam obok
Ady i Adriana stała dwójka naszych kolegów z pierwszej klasy, Paulina i Kamil.
- Wiesz jak wszyscy byli na niego wściekli, że was nie
zabrał? Jednocześnie zastanawiali się jakim cudem nie zauważyli, że was nie ma.
Jak wróciłyście? Ktoś po was przyjechał?
Paulina wręcz żądała od nas szczegółowej relacji z naszego
powrotu, z resztą po to przecież przyszła. Adrian stał obok, czekając na to, co
powie Ada. Jednak ona nic nie powiedziała, bo głos zabrałam ja.
- Na szczęście istnieją w tym kraju jeszcze dobrzy ludzie,
którzy pomagają wiernym kibicom. Wróciłyśmy autobusem. – a po co jej od razu
mówić, że to nie był zwykły autobus?
- Naprawdę się o was martwiliśmy. Adrian nawet pod
siedzeniami szukał – małpka się trochę speszyła na słowa Pauliny, ale czuł się
w pewien sposób dumny za to, że się o nas tak troszczy.
- Powiedział nam, jak do nas zadzwonił. Tylko interesuje
mnie dlaczego zrobił to tak późno. Ale cóż, przeszłości nie zmienimy. Ale
nauczycielowi nie ujdzie to na sucho – Boże, wychwalam cię za swój talent
aktorski, który właśnie w tym momencie odkryłam. Z całkiem poważną miną
weszliśmy do Sali na pierwszą lekcję. A że nasz wychowawca to wierny kibic, to
przegadaliśmy całe 45 minut o meczu, na którym byliśmy. Cóż, tak bywa, że
matematyka zdarza się nie być najważniejsza.
Ustaliłyśmy z Adą, że na przerwie znajdziemy naszego
nauczyciela, żeby pogratulować mu niewykonania swoich obowiązków. Oczywiście
spokojnie i bezstresowo, używając moich nowoodkrytych zdolności aktorskich. Gdy
tylko zadzwonił dzwonek, poszłyśmy na salę gimnastyczną w poszukiwaniu naszej
ofiary. Po drodze spotkaliśmy jego żonę, która widocznie odetchnęła z ulgą, gdy
nas zobaczyła.
- Jak dobrze, że nic wam nie jest! Przecież ja całą noc mu
tłukłam do łba, że to karygodne. Dlatego wczoraj sam poszedł do dyrekcji i
przyznał się do błędu. Ale to nie znaczy, że wy nie możecie wyrazić swojego
zdania – dodała mimochodem i odeszła, puszczając do nas oczko. Jego żona zawsze
okazywała się równą kobietą, a co najważniejsze, jej mąż był pantoflarzem i nie
miał odwagi się z nią kłócić. Przynajmniej nie przy świadkach. Jeżeli mieli
jakąkolwiek widownię, zawsze odpuszczał, pokazując, kto rządzi w ich związku.
Jeszcze bardziej podjudzone weszłyśmy na salę gimnastyczną z
impetem. Od razu skierowałyśmy się do kantorka, gdzie nasz nauczyciel z
pewnością przebywał i grzecznie zapukałyśmy do drzwi. Gdy tylko wrota się
otwarły, ukazała się nam skruszona postać naszego nauczyciela. Ale nie dałyśmy
się na tą skruchę nabrać i groźnie na niego patrzyłyśmy.
- Ciekawe, co by pan zrobił, gdyby coś nam się stało, na
przykład potrąciłby nas samochód…
-… albo by nas porwali…
-…. Zgwałcili…
-… wywieźli za granicę….
-… albo włączyli do sekty….
-…. Okradli….
-…. Nie daj Boże zamordowali….
- Dobra, wystarczy już – przerwał nam błagalnym tonem nasz
nauczyciel, ale my wcale nie postanowiłyśmy skończyć. Wręcz przeciwnie, to był
dopiero początek. – Wiem, że popełniłem
wielki błąd, że za żadne skarby nie powinienem was tam zostawiać. I nie wiem co
mam zrobić, żebyście o tym zapomniały.
- Nie musi pan nic robić, nikomu nie doniesiemy. Ale
niestety musi pan się pogodzić z tym, że dla szkoły nie zorganizujemy już
żadnego wyjazdu ani żadnych atrakcji, bo pan i tak potrafi do zepsuć.
Słowa Ady wywarły na nim wielkie wrażenie, nie spodziewał
się takiej ofensywy z naszej strony. W końcu byłyśmy na samym końcu szkolnego
łańcucha pokarmowego, jako szare, zwykłe uczennice. Które przez błąd
nauczyciela poznały cały skład Skry Bełchatów. Mało tego – cały skład Skry
Bełchatów je polubił, jedni nawet bardziej niż inni…. I pokochali ich rodzynki!
Fuck yeach!
- Jeszcze raz was za to przepraszam i obiecuję, że już
zawsze będę sprawdzał listę obecności. Przyrzekam. Czy mogę zrobić coś w ramach
rekompensaty? Cokolwiek.
Z racji tego, że na ogół jestem chytrą dziewczynką, tylko
tego nie okazuję, wpadłam na pewien genialny pomysł.
- Tak, oczywiście. Niech pan nam kupi pudło rodzynków w
czekoladzie i będzie po sprawie. – ja
nie wiem jakim cudem potrafiłyśmy zachować powagę. Mnie już łaskotało w gardle,
żeby buchnąć śmiechem, a Ada ledwo trzymała się na nogach. Zdążyła oprzeć się o
ścianę, kiedy wygłosiłam słowa prośby z naszej strony. A najlepsze jest to, że
on nas o nic nie podejrzewał.
- Dobrze, nie ma sprawy. Jutro będziecie mieć swoje
rodzynki. – przecież nie musiał wiedzieć, że one nie są dla nas. Przynajmniej
Skra z Bartkiem na czele będzie mieć zapas, a ja zaoszczędzę pieniądze. Ave
moja inteligencja!
Gdy wyszłyśmy z kantorka, od razu wpadłyśmy do pobliskiej
toalety, żeby się uspokoić i poprawić nasze wściekłe maski. Oj, było to
naprawdę nie lada wyzwanie, szczególnie, że cały czas miałyśmy przed oczami tą
jego skruszoną twarz.
- Ale on naprawdę jest głupi… Normalnie brak słów.
- Słów to jemu zabraknie, gdy nas zobaczy w niedzielę na
Polsacie w gronie cieszącej się Skry. Apropo, rodzynki? Myślałam, że poprosisz
o coś bardziej wyszukanego!
- No, co? Bartek chciał rodzynki, to je dostanie. A że nie
zakupię ich za własne pieniądze…
- Intrygantko.
- Wariatko. Dobra, jak się już nawzajem powyzywałyśmy, to
chodźmy, bo się spóźnimy na lekcję.
***
Trwałyśmy w naszym postanowieniu jeszcze kilka godzin, do
ostatniego dzwonka. Potem złapałyśmy Adriana i ciągnęłyśmy go za sobą dobre
kilka minut tylko po to, żeby znaleźć się daleko od budynku szkoły i
prawdopodobnych podsłuchiwaczy. Gdy tylko znalazłyśmy się w bezpiecznej
odległości, mogłyśmy wrzucić na luz i przestać się ukrywać. Stanęliśmy pod wielkim
drzewem, my z Adą śmiejąc się jak szalone, a Adrian nie wiedząc, o co nam
chodzi.
- Z czego się tak śmiejecie? No powiedzcie w końcu!
- Z tego, że potrafiłyśmy dzisiaj nabrać pół szkoły i grać
ofiary pomyłki nauczyciela. I na dodatek dostaniemy całkiem za darmo całe pudło
rodzynków w czekoladzie!
- Mam nadzieję, że się podzielicie chociaż… Ale zaraz: jak
to grać? Przecież wy naprawdę jesteście tymi ofiarami!
- Adi, Adi, dziecko drogie! Pamiętasz, jak do nas dzwoniłeś?
– kiwnął głową – I jak ci powiedziałam, że siedzę obok Bartka, a Ada obok
Alexa? – kiwnął głową – To trzeba było uwierzyć, bo to prawda. Ada po meczu
dogadała się z Serbami i kiedy oni musieli iść, zobaczyłyśmy, że was już nie
ma. Ja wpadłam w panikę, a Ada wpadła na dobry pomysł. Zaciągnęła mnie na tyły
i poczekałyśmy sobie na zawodników Skry. I jak przyszli, to nasza przyjaciółka
tu obecna, przedstawiła naszą sytuację, a pan Jacek zgodził się nas zawieźć
prosto do domu. – Adrian zrobił się
momentalnie blady i musiał usiąść sobie na pobliskiej ławce. A nawet nie
powiedziałam mu najlepszego! - A puenta
wieczoru jest taka, że dostałyśmy wejściówki na Puchar Polski. I ty jedziesz z
nami. Amen.
- Czyli mówiłaś prawdę? Jaki ja jestem głupi! Gorzej niż
ustawa przewiduje…
- Z grzeczności nie zaprzeczymy.
świetny rozdział, opowiadanie zaczyna się rozkręcać :)
OdpowiedzUsuńCiężko tu sklecić zdanie poprawną polszczyzną wyrywając się z gąszczu (w naszym wypadku gąszcza) chemicznych rozkmin, ale........
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nasze wydarzenia kędzierzyńskie nie potoczyły się tak naprawdę...No niestety nasz PAN PROFESOR doktor REHABILITOWANY nas nie zostawił. A mogło być tak pięknie ;) Ciekawa jestem, czy Adrian też by nas szukał pod siedzeniem (jestem wręcz przekonana, że tak) No, ale nikt nam nie zabierze wspomnień i Twojego focha na mnie, za to że nie powiedziałam Ci od razu o Kostusiu :P