Z nas dwóch, zdecydowanie byłam
od Ady rozsądniejsza i to, co zaproponowała rzeczywiście mi się nie spodobało.
Stałyśmy właśnie przy tylnym wyjściu przeznaczonym dla zawodników i trochę
trzęsłyśmy się z zimna. Znaczy ja się trzęsłam, a Ada prosiła Boga, żeby nie
zdążyli w tym czasie odjechać. Kto? No oczywiście bełchatowscy zawodnicy!
- Ty kompletnie oszalałaś!
Przecież oni i tak tego nie zrobią. Nie są aż tak szaleni. – żeby jechać z tobą
jednym autobusem, dokończyłam w myślach.
– Nawet dla rodowitych bełchatowian by tego nie zrobili. A jeżeli w
ogóle, to i tak to jest w przeciwnym kierunku.
- Boże, nie histeryzuj.
Poprosimy ich, żeby podrzucili nas na dworzec. Stamtąd dostaniemy się jakoś do
Krakowa przynajmniej. Ale jeżeli chcesz dostać się z powrotem do domu, musisz
mi pomóc.
Warknęłam pod nosem,
stwierdzając, że to czyste szaleństwo. Jeszcze nas wyśmieją i będą nici z
kolejnego spotkania. Mogło być tak pięknie! Jeszcze bardziej kuląc się w sobie,
zaczęłam spacerować z nadzieją, że zrobi mi się cieplej. Nadzieja matką
głupich, zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno. Jednak mimo to, że to wszystko
coraz bardziej mi się nie podobało, nie mogłam się wściekać na Adę. Owszem,
była szalona, porównywana do Mariolki, ale to przecież była Ada.
Któryś z bogów wysłuchał jej
modłów, bo na parking podjechał autobus z bełchatowską rejestracją. Moja
przyjaciółka o mało nie krzyknęła z radości, kiedy zobaczyła wychodzącego
trenera, a za nim resztę zawodników.
- Chodź, musimy spróbować.
Pociągnęła mnie za rękaw,
krzycząc coś po serbsku. Pewnie zobaczyła w tłumie któregoś z Serbów. Niestety
nie mogłam ocenić którego, bo czapka zupełnie opadła mi na oczy. A że miałam
czarną czapkę, to dosłownie byłam w ciemnej dupie. Wyrwałam Adzie swoją rękę i
naciągnęłam czapkę na swoje miejsce. I zobaczyłam Alexa. Stał jakieś dwa metry
ode mnie razem z Adą i wyglądał na bardzo przejętego. Pomachałam mu z
bezradnością wypisaną na twarzy, na co uśmiechnął się litościwie. Zerknęłam w
lewo, gdzie przy autobusie zebrała się reszta zawodników pakując manele do
bagażników. Widocznie byli na tyle zmęczeni i wściekli, że nie zwrócili na nas
żadnej uwagi. Ciekawe, czy zauważyliby, gdybyśmy na przykład porwali biednego
Alexa? Jednak nawet jeżelibyśmy chciały, to i tak nie miałybyśmy jak. A szkoda,
mogłoby być fajnie…
Gdy tak się rozmarzyłam o
porwaniu młodego atakującego, Ada oczywiście musiała mi przerwać. Ale
bynajmniej nie miałam jej tego za złe, bo była cała w skowronkach. A jeżeli ona
była w skowronkach, oznaczało to tyle, że nie będę już musiała marznąć!
- Alex obiecał, że nas podrzucą,
chodź! – podeszłam do nich, pocierając rękami o ramiona, żeby zrobiło mi się
cieplej.
- Nie mogę wyjść z podziwu, że
tak po prostu was zostawili. Przecież to nie do pomyślenia!
- Uwierz mi, że gdybyś znał
naszego nauczyciela, to dopuściłbyś taką możliwość. Dzięki, że nas podrzucicie,
inaczej byśmy całą noc błądziły.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie do
nowego kolegi, kiedy podchodziliśmy do reszty. Oni bynajmniej nie byli
wdzięcznie nastawieni, oprócz Konstantina, który rozpromienił się na nasz
widok. Alex zostawił nas przy nim, po czym sam poszedł do trenera i zaczął mówić
jak wygląda nasza sytuacja. Kątem oka widziałam, że pan Jacek spogląda w naszym
kierunku, ale szybko odwróciłam wzrok, bo zaczęli iść w naszą stronę.
- Ja nie wiem, jak można być tak
nieodpowiedzialnym, żeby zostawić swoich podopiecznych całkowicie samych i to w
zupełnie obcym mieście? Oczywiście, że was podrzucimy, ale nie na dworzec tylko
prosto do domu. Nie pozwolę, żeby dwie młode dziewczyny same podróżowały w
nocy. Jeszcze spotkacie jakieś niebezpieczne towarzystwo.
Wlepiałam ślepia w pana trenera
z niedowierzaniem w to, co przed chwilą powiedział. W życiu nie przypuszczałam,
że się na to zgodzi. I to właściwie sam to zaproponował.
- Panowie, nasz powrót znacznie
się opóźni, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Zwłaszcza, że te
dwie młode damy, usilnie próbowały przekrzyczeć całą halę, kibicując wam. Sam
widziałem. Dlatego teraz wsiadamy i bez żadnych fochów odwozimy je do
domu. – dobrze znani nam siatkarze
wlepili w nas swoje ślepia, po czym szepcząc coś do siebie, zaczęli powoli
pakować się do środka. Z racji tego, że panowie byli nieprzeciętnych gabarytów,
a polska komunikacja do tego jeszcze nie przywykła, musieli siedzieć osobno. A
co za tym idzie, oznaczało to tyle, że każda z nas będzie z siedzieć z siatkarzem.
Nie żeby nam to jakoś przeszkadzało, czy coś.
Ada weszła pierwsza i oczywiście
siadła z Alexem, co było do przewidzenia. Za nimi siedział Konstantin, ale ja
postanowiłam usiąść sobie z Bartoszek Kurkiem. A co! Usiadłam na siedzeniu z
brzegu i wyciągnęłam sobie rodzynki w czekoladzie, żeby rozładować stres.
Zawsze je jadłam, jak się denerwowałam, bo dobrze uspokajały. Bartek na
początku zupełnie mnie nie zauważył, siedział ze słuchawkami w uszach i patrzył
w okno. Nie wiedziałam, czy mam się jakoś odezwać, czy milczeć, w końcu był
wściekły. I sądząc po odgłosach ze słuchawek chyba mu nie przeszło. No cóż,
taki już mój los, że przyciąga mnie do dziwnych typów….
- Długo już nam kibicujecie? –
usłyszałam głos zza pleców. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam wiewiórowatą twarz
Pawła Zatorskiego.
- Będzie coś około 6 lat. Ale
dopiero teraz udało nam się przyjechać na wasz mecz.
- Nie przejmuj się resztą. Na co
dzień tacy nie są. Tylko dzisiaj, wiesz, ten mecz był strasznie nerwowy. Na
dodatek ten – skinął na Bartka – zerwał z dziewczyną.
- Rozumiem, każdy ma czasem
gorszy dzień. – Bartek chyba zauważył
moją obecność i raczej było mu nie w smak, że siedzę obok niego. Ale nie
zamierzałam się przesiadać, lubię wyzwania. Gdzieś z przodu słychać było śmiech
Ady, która śmiała się z żartu Konstantina.
– A tak w ogóle to jestem Ida.
Kurek wyjął słuchawki z uszu,
wzdychając głęboko. Po czym odwrócił się w moją stronę i zaczął mi się
przyglądać. Od tak. Nic nie mówił, tylko obojętnie patrzył jak jem rodzynki. Z reguły jestem grzeczną
dziewczynką i dzielę się z innymi, więc dlaczego nie miałabym użyczyć mu swoich
rodzynków?
- Chcesz rodzynka? Poprawiają
nastrój. – wyciągnęłam w jego kierunku
małą, fioletową torebeczkę, którą zlustrował wzrokiem. Patrząc to na mnie to na
rodzynki, dość niechętnie wsadził łapkę w opakowanie i wziął kilka kamyczków.
- Dzięki – mruknął pod nosem i
znowu obrócił się do szyby. Wzruszyłam ramionami, po czym odwróciłam się z
powrotem do Pawła, z nadzieją jakiejś dłuższej konwersacji, ale niestety. Młody
libero usnął z głową przy szybie. Kiedy znowu się odwróciłam, zauważyłam, że
Kurek patrzy łapczywie na moje rodzynki. Ha! Ja wiem, jak ludziom poprawić
humor. – Mogę jeszcze?
- Jasne, bierz całą paczkę.
Tobie się bardziej przydadzą. – oddałam swoje rodzynki na rzecz potrzebującego
i wyciągnęłam sobie kolejną paczkę. I tak zajadaliśmy sobie te rodzynki,
poprawiając sobie nastrój, kiedy Kurek postanowił rozpocząć konwersację.
- Skąd wiesz, że potrzebna mi
jest poprawa nastroju, skoro wygraliśmy dzisiejszy mecz?
- Po pierwsze: mam oczy. A po
drugie: twój kolega wygadał się, że wróciłeś do grona singli. I uprzedzając
twoje kolejne pytanie, nie mam zamiaru się na ciebie rzucić ani wykorzystać
tego przeciwko tobie.
- Czyli mogę czuć się bezpieczny?
- Jak najbardziej. Chociaż z
racji twoich gabarytów, niewiele mogłabym ci zrobić. Jesteś silniejszy ode
mnie, do tego wyższy i jesteś mężczyzną.
- Dobra dedukcja. A tak
właściwie, to co tutaj robisz…
- Ido. Jestem Ida. I jestem tu
dlatego, że nauczyciel z naszego liceum, zapomniał sprawdzić listy obecności i
wrócił beze mnie i bez mojej przyjaciółki, która siedzi z Serbami.
- Kiepsko. Szykuje się jakaś
zemsta?
- Niezbyt, choć mam ochotę go
żywcem zakopać. Zwłaszcza, że zaprzepaścił coś jeszcze.
- Można wiedzieć co?
- Można, żadna tajemnica.
Powiedzmy uniemożliwił mi spotkanie z wami. Choć jak teraz na to patrzę, to
właściwie powinnam być mu wdzięczna. Ale jednak to, że nas zostawił deklasuje
wszystko. I to wcale nie oznacza, że mam
ochotę się na was rzucić.
- Strasznie gadatliwa jesteś –
nie patrzyłam na niego, ale dałabym sobie głowę uciąć, że uśmiechnął się pod
nosem i bynajmniej nie był to uśmiech kontrolowany. Miałam wrażenie, że miał
powód, żeby się ze mnie śmiać.
- To przez te rodzynki. Zapomniałam
dodać, że powodują słowotok. Dlaczego mam wrażenie, że masz ochotę się ze mnie
pośmiać?
- Bo jesteś fajna. I dałaś mi
rodzynki.
- Dziękuję za komplement, o ile
nim był. I co w tym takiego śmiesznego, że dałam ci rodzynki?
- Widziałaś kiedyś, żeby ktoś
dawał siatkarzom rodzynki? – wzruszyłam ramionami, dalej nie widząc w tym nic
śmiesznego.
- Chyba nie, ale co w tym złego?
Rodzynki są dobre i zdrowe. Na dodatek poprawiają jeszcze humor.
- Ale się nimi nie nasycimy –
odwróciłam głowę w jego stronę i pierwsze co zauważyłam, to była śmiertelna
powaga na twarzy. Ale oczy go zdradziły, o mało nie płakał ze śmiechu. Dzięki
rodzynkom udzielił się nam dobry nastrój, co zaowocowało salwą śmiechu. A co
było w tym najśmieszniejsze? Że nadal nie wiedziałam, o co mu chodzi, a i tak
się śmiałam!
- Śmiesz twierdzić, że jesteś
głodny? Po zjedzeniu całej paczki moich rodzynków?
To nie moja wina, że potrafię
rozśmieszać ludzi. Tak naprawdę, robię to zupełnie nieświadomie. I czasem to,
co wcale nie jest dla mnie śmieszne, innych doprowadza do łez. Oczywiście tych
ze śmiechu. Może w normalnych okolicznościach bym się nie śmiała, ale w tym już
zasługa Bartka. Bo jak ja potrafiłam ludzi rozśmieszać, to on potrafił ich tym
śmiechem zarażać. W taki oto sposób, kilka minut później, śmiał się cały tył
autobusu. A kiedy trener zapytał z czego się tak śmiejemy, to zaczęliśmy się
śmiać jeszcze bardziej. Po jakimś czasie, kiedy już wystarczająco bolały nas
brzuchy, przestaliśmy.
- Wiesz co?
- Co takiego?
- Właśnie potwierdziliście to,
że jesteście zupełnie normalni. Tacy, jakimi was uważałam i to jest fajne.
Niektórzy widzą was zupełnie inaczej. Uważają was za wielkie gwiazdy, które
widzą tylko czubek własnego nosa. I naprawdę musiałam włożyć wiele wysiłku w
to, żeby zmienili zdanie, choć nie wiem czy do końca mi się to udało.
Bartek uśmiechnął się do mnie, w
kwestii podziękowania za miłe słowa, które wypłynęły z moich ust. Odwzajemniłam
gest i przybiliśmy sobie żółwika.
- Wiem, że nie powinnam o to
prosić, ale nie mogę się powstrzymać!
- Muszę się jakoś odwdzięczyć za
te rodzynki.
- Mogę ci prosić o jeden, mały
autograf w moim czarodziejskim, niebieskim zeszycie?
Nim Bartek zdążył odpowiedzieć,
obok mnie pojawiło się kilka rąk gotowych do złożenia swojego podpisu. I wcale
nie musiałam ich o to prosić! Wygrzebałam szybko swój zeszyt i markera, po czym
dłonie go dosłownie sobie wyrywały. Komicznie to wyglądało, ale z drugiej
strony byłam za bardzo wzruszona, żeby cokolwiek powiedzieć. Na samym końcu,
kiedy zeszyt obszedł cały autobus i wszyscy się podpisali, podpisał się
Bartek. Zauważyłam, że oprócz swojego
autografu napisał coś jeszcze. Gdy podał mi zeszyt, przeczytałam na głos.
- W podziękowaniu za rodzynki, z
obietnicą kolejnego spotkania…
- Jeżeli oczywiście będziesz
chciała mnie poczęstować jeszcze tymi rodzynkami.
- Na pewno się jeszcze kiedyś
spotkamy, przecież przed wami tyle meczy. I rodzynki też przywiozę.
Miłą konwersację przerwał nam
dźwięk mojego telefonu. Wygrzebałam go z kieszeni i odebrałam. Jakieś było moje
zdziwienie, słysząc głos Adriana po drugiej stronie.
- Ida, gdzie wy jesteście?
Powiedz, że schowałyście się pod siedzeniem i dlatego was nie widzę!
- Schowałyśmy się pod siedzeniem
i dlatego nas nie widzisz.
- Ale to przecież nieprawda…
- Prosiłeś, żebym tak
powiedziała, to powiedziałam. Nie martwcie się o nas, wracamy do domu. Jeżeli
jest obok ciebie nasz nauczyciel, to powiedz mu, że na sucho mu to nie ujdzie i
akcie protestu nie idziemy jutro do szkoły.
- Ale jak wracacie? Same?
- Nie, ja siedzę obok Bartka
Kurka, a Ada obok Alexa.
- Ida, poważnie się pytam!
Jesteście bezpieczne?
- Z takimi ochroniarzami?
Oczywiście, że tak! Włos nam z głowy nie spadnie.
- Dajcie znać, jak będziecie na
miejscu, ok?
- Nie ma sprawy, a teraz wybacz.
Straszny tutaj tłok i trudno mi rozmawiać.
– w rzeczywistości obok mnie pojawiła się Ada w serbskim towarzystwie,
więc mogłam uznać to za tłok. – Papa.
- Kto dzwonił?
- Adrian, dopiero teraz
zorientowali się, że nas nie ma.
- I co mu powiedziałaś?
- Że siedzę obok Bartka a ty
obok Alexa. Ale mi nie uwierzył i poprosił, żebym przestała żartować.
- Kim jest Adrian? –
zainteresował się Kurek.
- Hmm… Adrian to jest taki
człowiek, który w swoim zachowaniu przypomina małpkę i się o nas martwi. Na
dodatek jest towarzyszem naszych podróży. W gruncie rzeczy bardzo podobny do
was, choć trochę niższy.
- Więc uważasz nas za wyrośnięte
małpki?- momentalnie jego twarz spoważniała, zrobiła się dość surowa. Zaczynałam
się trochę bać, nawet się od Kurka odsunęłam. Z resztą nie tylko ja się
zdziwiłam, bo Ada razem z Serbami też mieli ciekawy wyraz twarzy. A Serbowie to
już zwłaszcza, bo nie za bardzo rozumieli polski.
- Nie, za goryli. – Ada stała z założonymi rękami i czekała na
reakcję przyjmującego, który miał teraz taką minę, że mógł być nieobliczalny.
Jednak po krótkiej chwili wybuchnął śmiechem, a głównym tego powodem była moja
dość strachliwa reakcja.
- Twoja mina była po prostu
bezcenna! Nie myślałem, że weźmiesz to na poważnie!
I tak oto, proszę państwa,
pierwszy raz zdzieliłam pana Bartosza Kurka po łbie.
***
- Chyba jesteśmy na miejscu.
Poznajecie miasto? – bez problemu rozpoznałam supermarket mieszczący się kilka
kroków od domu. – Lidl jest bardzo charakterystyczny.
- Tak, możemy się tutaj
zatrzymać. Mieszkam jakieś parę minut stąd. – trochę było mi szkoda, że ten
czas tak szybko minął. Siatkarze okazali się bardzo towarzyscy, zwłaszcza
Bartek i serbscy przyjaciele. I słodki Paweł i reszta słodkich śpiochów,
którzy, zmęczeni atakiem śmiechu jak i poprzedzającym podróż meczem, padli jak
muchy.
Kierowca zatrzymał się na
parkingu obok supermarketu i mogłyśmy wysiąść. Ubrałam kurtkę i zebrałam resztę
swoich maneli.
- Jeszcze raz dzięki, dawno się
tak nie uśmiałem. I te rodzynki… U nas takich nie ma.
Bartek naprawdę bardzo
przypominał Adriana. Jednak jedna rzecz bardzo ich od siebie różniła i wcale
nie mam na myśli wzrostu. Bartek, mimo to że potrafił pożartować i być
śmieszny, potrafił też być śmiertelnie poważny i skupiony. A Adrian niestety
nie potrafił zachować powagi, zwłaszcza w naszym towarzystwie. Uśmiechnęłam się
do przyjmującego i przybiłam z nim żółwika. Muszę przyznać, że nie
przypuszczałam, że chociaż trochę Bartek się otworzy. Nic na to nie wskazywało,
a tu – niespodzianka – i mogliśmy sobie pogadać. Co z tego, że głównym tematem
były słodycze!
- Podeślę wam trochę do klubu.
- Mam inny pomysł. Podeślemy wam
wejściówki na Puchar Polski, a ty przywieziesz nam rodzynki – zaskoczona? O,
tak!
- Ada, mamy jakieś plany na
przyszły tydzień? – powoli przemieszczałam się na przód autokaru, gdzie
siedziała moja przyjaciółka. Aktualnie nie mogła odpowiedzieć na zadane przeze
mnie pytanie, bo była żegnana uściskami przez Serbów.
- Nie, nie macie żadnych planów
i jedziecie do Rzeszowa – powiedział Konstantin, który puszczając Adę zaczął
przytulać mnie – Nawet nie wiedziałem, że mamy takich fajnych kibiców i że tak
fajnie się ich przytula. – nie
spodziewałam się po nich takiej spontaniczności, czym bardzo pozytywnie mnie
zaskoczona.
- Dobra, przyjedziemy. Tylko
musimy sobie transport załatwić.
Pomachałyśmy naszym miśkom na
pożegnanie i musiałyśmy pozwolić im jechać w dalszą, jeszcze dłuższą drogę.
Zadowolone kroczyłyśmy przez wielkie zaspy, zastanawiając się nad niewinną
zemstą dla naszego nauczyciela. Śnieg padał sobie w najlepsze, ale teraz już mi
to nie przeszkadzało. Właściwie to po dzisiejszym dniu nic nie urastało do jego
rangi. Poznałyśmy kogoś, kto do tej pory był dla nas kimś nieosiągalnym, znanym
tylko z telewizora. Nie wiedziałyśmy jacy są naprawdę. Owszem, znaliśmy ich
zachowania, ale nie wiedziałyśmy, czy tacy są w rzeczywistości. Teraz mogłyśmy
powiedzieć na ten temat o wiele więcej.
Rodzynki! Uwielbiam po prostu! Coś wspaniałego... ;>
OdpowiedzUsuńAż normalnie dzięki Tobie wiem jak przekonać do siebie Juana. Rodzynkami! xD
Zapraszam na one shota. Tylko uważaj, bo łzy gwarantowane...
http://zrozumialam-po-co-zyje.blogspot.com/2012/09/swiecy-pomien-juz-zgas.html