UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

piątek, 14 września 2012

Prolog - paskudna zima.



Od samego rana przeklinałam zimę, z racji tego, że jej nie lubiłam. A ona akurat musiała zrobić mi na złość i zaskoczyć drogowców w dniu, kiedy po raz pierwszy mieliśmy zobaczyć na żywo Skrę akcji. Organizacja całego wyjazdu oczywiście była na mojej głowie, wspieranej przez ramię Ady, z przyczyn raczej wiadomych. Jeżeli ktoś tych przyczyn nie zna, tłumaczę, że to z powodu naszego nierozgarniętego Nauczyciela, który dobrze zna się tylko na gadaniu od rzeczy. 

Więc przemierzałam te zasypane ulice, w śniegu po kolana, naśmiewając się z własnej głupoty, dlaczego nie wezwałam taksówki. Ale cóż, trudno. Po drodze starałam się nie patrzeć przed siebie, tylko pod nogi, żeby nie przepaść. Zawsze ktoś w tej wielkiej zawierusze mógł się przewrócić i już nie wstać, prawda?

Na szczęście pod szkołę dotarłam dziesięć minut przed czasem, choć mogłabym znaleźć się tam wcześniej gdybym zwyczajnie nie minęła budynku szkoły i nie poszła sobie dalej. Do porządku przywołał mnie krzyk Pauliny, który od niedawna stał się dla mnie rozpoznawalny. Mianowicie: Paulina, dwa lata młodsza ode mnie dziewczyna, skazana na podobny los na łez padole, zauważyła moje istnienie wtedy, gdy zorganizowałam pierwszy wyjazd na mecz do Jastrzębia. I od tamtej pory mogę stwierdzić, że jest świetną dziewczyną, nawet trochę podobną do nas – tzn. do mnie, Ady i Adriana. 

Kiedy pojawiłam się pod szkołą, zastałam tylko Paulinę i jakieś dziewczyny z pierwszej klasy, których nie rozpoznawałam. Zdziwiło mnie to, że nie było jeszcze Ady i Adriana, którzy zawsze byli przede mną. Znaczyło to tylko tyle, że odniosłam swój mały sukces, przedzierając się przez gigantyczne zaspy. Z drugiej strony powinnam zacząć się denerwować. Ada jak i Adrian mieszkali w znacznej odległości od szkoły i atak zimy mógł spowodować dość znaczne opóźnienia na trasie. I kiedy już rzeczywiście zaczynałam się denerwować, ręce zaczęły mi się trząść bynajmniej nie z zimna, poczułam, że dotarli. Dlaczego poczułam? Otóż nasza małpka, słynąca z tego, że po prostu nią jest, zebrała wielką kulę śniegu i nią we mnie rzuciła. Momentalnie odwróciłam się w jego stronę i pomijając zauważenie bananowego uśmiechu, powiedziałam:
- Nie rób tak więcej, chyba, że chcesz, aby w tę pogodę ludzie się o ciebie na chodniku potykali.
Po czym Adrian spuścił bezradnie głowę, mrucząc pod nosem ciche przepraszam. O obecności drugiej osoby, czyli Ady, świadczyło to, że w pewnym momencie Adrian zerwał się z miejsca, gwałtownie odwracając w tył, co było reakcją na spotkanie ze śniegową kulką. Ale jak to z Adrianem bywa, praktycznie na to nie zareagował. Pogroził jej tylko palcem, bo wiedział, że jeżeli zacznie dyskutować i tak źle się to dla niego skończy. 

Wokół nas zaczęły pojawiać się liczne postacie mniej lub więcej nam znane, otrzepujące się ze śniegu, który notabene dalej padał.
- Witam wszystkich w ten piękny, zimowy dzień!
Z którejś strony rozległ się mało donośny głos, który należał do naszego nauczyciela. Zaczął sprawdzać obecność, zatrzymując się przy moim nazwisku kilka razy. Przyczyną tego zachowania, było poczucie w pewnym sensie bezpieczeństwa, że na miejscu odbierzemy bilety. Kiedy okazało się, że jesteśmy w komplecie, przeszliśmy kawałek dalej, żeby wsiąść do autobusu. To dopiero była przeprawa! Na szczęście razem z Adą i Adrianem szliśmy na końcu po utorowanej drodze, śmiejąc się złowieszczo pod nosem. Jednak co to znaczyło w obliczu tego, że za jakieś kilka godzin staniemy twarzą w twarz z bełchatowskimi zawodnikami! 

Wsiedliśmy do autobusu cali biali i zaczęliśmy się trudzić otrzepywaniem śniegu. Adrian, co mnie bardzo zdziwiło, okazał się sprytny, mianowicie pożyczył od pana kierowcy miotełkę, którą zaczął ściągać śnieg z kurtki.
- Ida, oświadczam wszem i wobec, że zaczynam tracić nadzieję na jakąkolwiek ewolucję tego osobnika – wskazała palcem na Adriana, chowając twarz w śnieg.  Oczywiście śnieg pochodzący z jej osobistej kurtki.
- Dopiero teraz? Ja doszłam do takiego wniosku po tym, gdy stwierdził, że istnieje moneta trzyzłotowa. 


Na początek krótko, taki przedsmak tego, co będzie dalej :)
 

3 komentarze:

  1. Matko, przypomniała mi się teraz ta akcja z monetą trzyzłotową :) Piękne czasy Wisienko.

    Była Anna9 teraz:

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahahahaha, i jest to czego oczekiwałam! Nie wiem czemu, ale tak jakby od razu czuję, że to opowiadanie jest ci bliższe... :)

    Zapraszam na ciutkę odświeżonego mojego bloga. Zaczęłam pisać od nowa, może się spodoba :)
    zrozumialam-po-co-zyje.blogspot.com

    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na rozdział 1 na "Zawsze będę..." ;*
    zrozumialam-po-co-zyje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń