UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

wtorek, 27 sierpnia 2013

" - Są trochę straszni... W telewizji wyglądają przyjaźniej."

- Ida, wstawaj! – ktoś uparcie próbował mi się narazić z samego rana. Otwarłam jedno oko, żeby sprawdzić kto należy do tych odważnych, którzy próbują mnie wyciągnąć z łóżka o tak wczesnej porze.
- Kubuś, litości. Co jest takie ważne, że budzisz mnie o siódmej rano?
- To, że za godzinę góra dwie przyjeżdża reprezentacja Brazylii, żeby rozegrać z nami sparing.  – otwarłam drugie oko, żeby uważniej spojrzeć na Jakuba, po czym zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi.
- Jasne, Rudy. Próbujesz się odegrać za wczoraj.  – nakryłam się kołdrą i odwróciłam na drugi bok, jednak Jarosz nie dawała za wygraną. Oni w tej kadrze naprawdę są bardzo uparci, żeby tacy na boisku byli, to wygrywaliby każdy mecz.  – Oj, daj mi spokój. Nie dam się nabrać.  – zamknęłam oczy, wzdychając głęboko, po czym usłyszałam, że do mojego pokoju wchodzi ktoś jeszcze. Modliłam się, żeby to nie były posiłki dla Jakuba, ale niestety. Dosłownie kilka sekund później, ktoś brutalnie ściągnął ze mnie kołdrę.
- Czy wyście powariowali wszyscy? Niby dlaczego mam uwierzyć, że przyjeżdżają Brazylijczycy? Przecież trener nic nie mówił! 
- Gardini zapomniał mu powiedzieć i zrobił to dzisiaj rano. Potrzebujemy wszystkich zwartych i gotowych na stołówce, migiem! Zwłaszcza kibiców i operatorów. Adrian już poszedł i ja też to czynię – i po Kubusiu. Teraz coraz mniej wyglądało mi to na żarty, właściwie zrobiło się trochę poważnie, przecież sama Brazylia przyjeżdża do Spały. Ubrałam się szybko i pobiegłam na stołówkę. Przelotnie w korytarzu zerknęłam w lustro, żeby uniknąć wpadki takiej jak z Grześkiem i spokojnym krokiem weszłam na stołówkę, gdzie byli już praktycznie wszyscy. Usiadłam obok Bartka, który już wcinał swoje śniadanie.
- Kuba nie żartował, prawda?
- Z nalotem Brazylijczyków? Niestety nie.
- Dlaczego niestety? Przecież chyba dobrze się sprawdzić, prawda?
- Tak, masz rację, ale przypominam ci, że przed wczoraj mieliśmy niezłą popijawę i niektórzy mogą nie być w formie.
- Fakt. Najważniejsze jest to, żeby się nie zorientowali. Jeszcze się na was obrażą, że ich nie zaprosiliście. – Bartek się zakrztusił kanapką, Jarosz zamarł z podniesioną ręką z kubkiem, a Zator po prostu ziewał.  – Jezu, próbuję tylko rozładować atmosferę, wyluzujcie.
- To przez ten stres – stwierdził Kuba, stawiając kubek z powrotem na stole. Podał mi jedną ze swoich kanapek i zamyślony patrzył gdzieś przed siebie. Normalnie ich nie poznawałam, jacyś inni ludzie niż wcześniej, jakby ktoś ich podmienił. Wszyscy skupieni, żadnych żartów, uśmiechów. Tylko powaga. Jakby to ode mnie zależało, to obi już by ten mecz wygrali samą determinacją. Byłam naprawdę pod wielkim wrażeniem, że tak nagle potrafili się spiąć i skupić. Pozostało mi się tylko dostosować, a po za tym ładnie ubrać i dzielnie ich dopingować.
Po śniadaniu chłopcy udali się do pokoi po swoje rzeczy i na halę na spotkanie z trenerem. My z Adrianem postanowiliśmy pomóc panom technicznym, którzy też byli trochę zestresowani. Przygotowaliśmy wszystko do treningu, po czym trener oddelegował nas i parę innych reprezentatywnych osób do czatowania na brazylijską drużynę. Stanęłam przy recepcji, lekko zestresowana, że będę mieć okazję spotkania wielkich gwiazd. Adrian chodził z kąta w kąt, co robił zawsze kiedy się denerwował. Oczywiście to nie było zwykłe chodzenie, bo o to nie można go posądzić, tylko ruszanie wszystkim co się da. Na paniach w recepcji zrobiło to bardzo duże wrażenie, nawet ich kolega uważnie się przypatrywał.
- Masz tutaj swoich fanów – powiedziałam cicho, kiedy znalazł się obok mnie i skinęłam na bardzo zapracowane aktualnie panie i pana, który próbował udawać, że nas nie widzi. Adrian trochę się speszył i odwracając się w kierunku wyjścia, zobaczył armię z Brazyli, prezentującą się bardziej niż świetnie. Na czele oczywiście trenerzy, niezwykle uśmiechnięci ludzie, a za nimi stado wielkich mężczyzn. Adrian włączył kamerę i stanął z boku, żeby wszystko udokumentować, a mi pozostało się ładnie uśmiechać. Panowie techniczni, gawędząc krótko z trenerem wprowadzili ich we właściwy korytarz. Czułam się trochę nieswojo, kiedy większość panów siatkarzy się we mnie wpatrywała. Aż panie z recepcji były zazdrosne, widziałam to w ich oczach, kiedy patrzyły na mnie obrażone na cały świat. Ruszyłam za tym brazylijskim peletonem, myśląc, że to już wszyscy, kiedy usłyszałam czyjeś wołanie.
- Zaczekajcie na mnie! Zaczekajcie! – kiedy się odwróciłam, zobaczyłam lekko zrozpaczonego Vissotto, biegnącego w nieładzie. Tak, w nieładzie, bo inaczej nie dało się tego nazwać.  – Oni nigdy na mnie nie czekają.  – pożalił się biedny Brazylijczyk, po czym obok mnie zaczął iść dumnie za resztą kadry.  – Pracujesz tutaj?
- Nie w ośrodku, jestem gościem reprezentacji. Pomagam Krzyśkowi Ignaczakowi z montowaniem materiałów, robię zdjęcia i takie tam.
- U nas w kadrze nie ma żadnych pięknych kobiet, a szkoda.  – zaczęłam rozglądać się za Adrianem, bo poczułam się lekko zagrożona. Zobaczyłam go na początku grupy, która już wchodziła na halę. Odetchnęłam z ulgą i zniknęłam z pola widzenia pana spóźnialskiego i stanęłam obok Grześka, który przyszedł dopingować chłopaków.
- Czemu jesteś taka wystraszona?
- Ja? Skąd! Wydaje ci się…
- Nie, nie wydaje mi się. Więc?
- Są trochę straszni… W telewizji wyglądają przyjaźniej.
- Szczerze? Jestem tego samego zdania.
***
Pierwszy set w wykonaniu naszych siatkarzy nie był zachwycający. Dopingowaliśmy ich jak tylko mogliśmy, ale Brazylia robiła z nimi co chciała. A do tego po każdej wygranej akcji któryś z nich robił w moim kierunku dziwne miny lub puszczał oczko, co zaczynało mnie niesamowicie denerwować. O Bartku nawet nie wspomnę, był tak wściekły, że jego ataki osiągały niesamowite prędkości i rzadko trafiały w boisko.  To, że się wściekał nie było wcale takie złe, przynajmniej wiedziałam, że mu zależy i mogłam się trochę pośmiać. Tak, wiem, nie powinnam, ale w pewnym momencie parsknęliśmy z Grześkiem takim śmiechem, że zwróciliśmy na nas uwagę wszystkich.
- Chyba nie powinniśmy, widziałaś ich miny?
- Aż za dobrze, ale to nie moja wina, że on się tak wścieka. Przecież gdyby mógł to by ich wszystkich pozabijał.
- Racja, ale przynajmniej ma dobry powód. Nie dziwię mu się.
Pochlebiły mi słowa Grześka i akurat w tym momencie Bartek został zdjęty z boiska. Wściekły usiadł na ławce, mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa. Wiedziałam, że to przeze mnie, więc podeszłam do trenera i zapytałam, czy mogę zabrać Kurka z hali.
- Jak najdalej, bo inaczej to się źle skończy. Powinnaś się nazywać Helena! – nie skomentowałam tej trenerskiej uwagi, bo nie chciałam się wtrącać. Dla niego mogę być nawet Izoldą albo Kunegundą, byleby nasza reprezentacja odnosiła sukcesy. Odeszłam od bocznej linii, mało brakowało a zostałabym znokautowana piłką przez jednego z Brazylijczyków. Nie zwróciłam na niego zbytecznej uwagi, tylko pociągnęłam Bartka za sobą. Zamknęłam za sobą drzwi prowadzące do hali, po czym mocno przytuliłam Kurka.
- Przepraszam, to moja wina. Może jakby mnie tu nie było, to nie byliby tacy uszczypliwi.
- Jakby cię tu nie było, to nie miałbym ochoty grać. Nie mogłem znieść tego jak oni na ciebie patrzą i …
- Nie patrzę na nich tylko na ciebie i podoba mi się to, że jesteś o mnie zazdrosny.
- Aż tak widać?
- Na kilometr. Czuć też.
- Dobra, dobra, idę pod prysznic. Poczekasz? Mam dość zielonego na dziś i na boisku się im nie przydam.  – kiwnęłam głową i usiadłam na ziemi przy drzwiach. Nie chciałam wchodzić do szatni, bo groziłoby to samobójstwem. Na całe szczęście Bartek zdążył przed końcem drugiego seta, dzięki czemu uniknęliśmy kolejnych denerwujących zaczepek. Poszliśmy do mojego pokoju i usiedliśmy na balkonie z rodzynkami w czekoladzie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, bo niestety balkon nie był na tyle szeroki, żebyśmy mogli siedzieć obok siebie. Lubiłam, gdy tak na mnie patrzył, kiedy mogliśmy razem pomilczeć, bo nie musieliśmy nic mówić, żeby się rozumieć. Taką osobę spotyka się raz na całe życie i ja nie chciałam zaprzepaścić tej szansy.
- Długo myślałem nad tym, co wczoraj mi powiedziałaś. – odezwał się chwilę później, rzucając mi paczkę rodzynków.
- Masz na myśli to, że chcę studiować w Łodzi? – przytaknął – Tak, chcę. I w tej sprawie nie masz nic do gadania, Kurek. – odrzuciłam mu rodzynki, rozsypując kilka po podłodze.
- Wiesz, że cię kocham?
- Wiem.
- Wiesz, że teraz jesteś dla mnie najważniejsza?
- Wiem.
- Twoja skromność mnie powala. Wiesz, że będę strasznie za tobą tęsknił?
- Wiem.
- Wiesz, że chcę z Tobą zamieszkać?
- Wiem… Co? – machinalna odpowiedź na oczywiste pytania, które mi zadawał.
- Długo się nad tym zastanawiałem i jeżeli chciałabyś… Wiem, że to wcześnie, ale chciałbym, żebyś wiedziała, że traktuję to wszystko bardzo poważnie, że ciebie traktuję poważnie. – zaskoczył mnie, sama zaskoczyłam siebie odpowiadając sobie na to pytanie. Chciałam z nim zamieszkać, bardzo, ale bałam się, że jest za wcześnie, że powinniśmy z tym poczekać i podjąć to decyzję racjonalnie. Przecież moi rodzice nawet nie wiedzą, że z nim jestem, nie wiedzą, że chciałabym studiować w Łodzi, żeby być bliżej niego. Nie mogę tak po prostu im o tym powiedzieć i dodać jeszcze, że będę mieszkać u Bartka.
- Zaskoczyłeś mnie, naprawdę. Ale wiesz, że ja nie mogę od tak się zgodzić. Moi rodzice nic o tobie nie wiedzą, nikomu nie mówiłam o tym, że chcę studiować w Łodzi… Sądzę, że powinniśmy z tym zaczekać, chociaż trochę. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.  – Bartek uśmiechnął się tylko, choć widziałam, że bardzo mu na tym zależy.
 - Chodź tu – przyciągnął mnie do siebie i zrobiło się trochę ciasno. Mocno mnie do siebie przytulił i ucałował w czoło – kolejna rzecz, którą uwielbiałam. Jednak stanowczo nie lubiłam czuć jak barierki wbijają mi się w plecy. Mruknęłam cicho, po czym Bartek zaśmiał się krótko i wylądowałam na jego kolanach, co było znacznie wygodniejsze.
- Jesteście tutaj stałymi bywalcami, więc moglibyście złożyć petycję o poszerzenie balkonów.
- Do tej pory nikt nie narzekał.
- Masz na myśli, że żadna nie narzekała?

- Nie. Jesteś pierwszą dziewczyną, która jest ze mną na zgrupowaniu i pierwszą, która siedzi ze mną na tym balkonie. 

czwartek, 1 sierpnia 2013

"- To dobrze, bo potrzebuję Przytulanki."

Po kolacji, spędzonej w towarzystwie Adriana – tylko Adriana – udaliśmy się do pokoju Igły. Nie musieliśmy pukać, drzwi były uchylone. Przytaszczyłam ze sobą poduszkę, mając nadzieję, że wtulę się gdzieś w kąt i trochę odpocznę. Takim więc sposobem do pokoju pierwsza weszła poduszka.
- Krzysiu…. Ja nie jestem pijany, jestem całkowicie trzeźwy, ale … Od kiedy poduszki same chodzą na Twoje imprezy? – usłyszałam czyjś pomruk, który bez problemu zidentyfikowałam.
- Zbysiu drogi, po pierwsze – jesteś pijany, po drugie – to ja z poduszką, nie sama poduszka, a po trzecie – bardzo cię proszę, zejdź na ziemię, bo chciałabym się położyć na łóżku. – nadal nic nie widziałam, ale usłyszałam jakiś tępy dźwięk, więc uznałam, że Zbyszek spełnił moją prośbę. Podeszłam więc do łóżka i już miałam rzucać poduszkę, kiedy…
- Ida, NIE!! – usłyszałam krzyk Kuby. Wszystko działo się tak nagle, że sekundę później Rudy trzymał moją poduszkę, ja stałam z wytrzeszczonymi oczami, a Kubiak leżał na mojej stopie. – Bo zgnieciesz Miśka…
- Kuba, nie mogłeś tego powiedzieć trochę ciszej? – z łazienki wychynął Rucek, stanowczo źle wyglądający. – Spać nie można.  – potem z szafy wyszedł Daniel, przeciągając się przeciągle i w pokoju zrobiło się trochę tłoczno. Wzięłam poduszkę od Kuby, wcześniej wyciągając stopę spod głowy Kubiaka i rzuciłam się na łóżko. Skuliłam się w kłębek, ciesząc się, że zajęłam sobie najlepszą miejscówkę. Aż do momentu, kiedy usłyszałam walenie w szybę. Co najmniej jakby się paliło.
- No nareszcie, nie przewidziałeś, że bliżej mamy przez balkon? – sądząc po głosie, przyszedł Szampon z Winiarem. I w ten oto sposób, zostałam wciśnięta między dwie gwiazdy Skry.
- Gdzie jest Bartek? – mruknęłam, z nadzieją, że mój osobisty miś wybawi mnie od tych dwóch wielkoludów.
- Tutaj, rozrabiako – coś pociągnęło mnie za nogę, co oznaczało, że siedzieliśmy na tym łóżku we czwórkę. Jednoosobowym łóżku. Kiedy zabrakło mi powietrza, musiałam się podnieść, co panowie skrzętnie wykorzystali. Zdążyłam wyciągnąć tylko swoją poduszkę i tyle zostało z mojej świetnej miejscówki. Popatrzyłam na Bartka błagalnie, licząc na to, że przygarnie mnie do siebie. I się nie przeliczyłam. Poduszka znalazła się na jego nogach, a ja na poduszce. Kurek zaczął bawić się moimi włosami, rozmawiając jednocześnie z Grześkiem, który do nas dołączył.
- Śpiąca królewno – usłyszałam szept przy swoim uchu, na co mruknęłam przeciągle – Chyba zmienimy towarzystwo. – nie rozumiałam co Bartek ma na myśli, kiedy podnosiłam się z poduszki, ale kiedy przetarłam oczy wszystko stało się jasne. W pokoju było niesamowicie duszno, wszędzie leżały powalone mamuty, chrapiące nieziemsko. Bartek, jak się okazało, był jedynym niepijącym w towarzystwie, który siedział na podłodze. Spojrzałam na niego nieźle zaskoczona, na co tylko wzruszył ramionami – Adrian chwilę temu się zmył do siebie. Zaniosę cię do łóżka, co? – uśmiechnął się do mnie, po czym dźwignął się z podłogi i wziął na ręce mnie i moją poduszkę.
- Do którego łóżka?
- Do twojego?
- Ale zostaniesz, prawda?
- Jeżeli Adrian nie schowa mi ubrań, to zostanę
- Przepraszam za to wcześniej…
- Nie gniewam się, słońce.
- To dobrze, bo potrzebuję Przytulanki.
***
Wyjątkowo nikt nie obudził się wcześniej niż o dziewiątej. Znaczy się, nikt oprócz mnie, Bartka i Adriana. Nie zdziwiło nas to, wręcz przeciwnie. Postanowiliśmy, po zjedzeniu śniadania, sprawdzić pokój Igły, czy aby przypadkiem ktoś się nie ocknął. Niestety, jak to mówią. W pokoju śmierdziało niesamowicie aż nie dało się oddychać.
- Anastasi się wścieknie. Co zrobimy? – staliśmy z Bartkiem na korytarzu przed pokojem Krzyśka.
- Zbiorowa grypa żołądkowa?
- Nie, to już było…
- Kiedy?
- Po poprzedniej imprezie.
- To zatrucie pokarmowe.  – Bartek zgodził się, choć niechętnie. Poszliśmy do trenera, zabierając ze sobą Adriana, żeby wypaść wiarygodniej. Zapukaliśmy do drzwi, chwilę później otworzył Andrea. Kiedy mnie zobaczył, bajecznie się uśmiechnął.
- Co sprowadza piękną i mniej pięknych w moje skromne progi.
- Właściwie wczorajsza kolacja. Tylko my się uratowaliśmy, reszta ma jakieś paskudne zatrucie.  – próbowałam z całych swoich sił wypaść wiarygodnie, ale trener tylko westchnął, zakładając ręce na piersi.
- Lepiej powiedz, że zrobili imprezę. Na to samo wychodzi. Czy wy jesteście małymi dziećmi?
- My nie, ale sądząc po zachowaniu tamtych – oni tak.
- Trzy mądre osoby w kadrze plus ja, co daje nam cztery. No tym to my meczu nie wygramy… I to jeszcze jedna kobieta.
- Panie trenerze! Oni wieczorem dojdą do siebie, my się o to postaramy. A co do kobiety, panowie wybaczą, ale w tym towarzystwie – nie uwłaczając trenerowi – rządzi moja inteligencja.
- Czyżbyś miała jakiś niecny plan?
- Oczywiście, że tak Bartku. Bardzo, bardzo niecny plan.
***
Mijały godziny a panowie nie wstawali. Wtajemniczyłam pozostałych z naszej czwórki w swój plan, który notabene się im spodobał. Spacerowaliśmy po korytarzu na zmianę tak, że zawsze ktoś czuwał. Długo czekaliśmy na naszą pierwszą ofiarę, którą okazał się Rudy. Ja zawsze wierzyłam w Kubusia i nigdy nie przypuszczałam, że może doprowadzić się do takiego stanu. Wyglądał naprawdę okropnie, podkrążone oczy, szatańskie włosy w nieładzie, powłóczył nogami po korytarzu, a w rękach trzymał torbę. Zapewne chciał iść na trening, pytanie tylko ile by potrenował, bo na moje oko nie dłużej niż pięć minut. Podeszłam do niego z założonymi rękami i obrażoną miną.
- Masz coś na swoje usprawiedliwienie?
- Ja wiem… Nie powinienem tyle pić…
- Nie o tym mówię.  – Kubuś na chwilę wytrzeszczył oczy, ale poraziło go światło, więc szybko je zamknął.
- A…. A o czym?
- Przez pół nocy dzwoniłeś do pań pod 0-700 i wydzwoniłeś mi jakieś cztery stówy, Jarosz! – atakujący jęknął coś cicho, po czym musiał podeprzeć się o ścianę, bo to co usłyszał było dla niego wielkim szokiem. Ha, jeden zero dla nas! Wróciłam do pokoju, zostawiając Kubę w stanie skrajnie dziwnym. Przybiłam Adrianowi piątkę, po czym wypuściłam go na korytarz.
- Będziemy się smażyć w piekle, wiesz? – Bartek szperał coś w naszym laptopie, siedząc na moim łóżku. Usiadłam obok niego, zostawiając otwarte drzwi w razie gdyby Adrian potrzebował pomocy.
- Oj, wszędzie byle z Tobą. – szturchnęłam go ramieniem, po czym uświadomiłam sobie powagę tych słów. Czy naprawdę wszędzie? Wiele osób mówiło mi, że powinnam zostać blisko Bartka, że nie powinniśmy się rozstawać. Jednak to oznaczało rozstanie z przyjaciółmi, z moim dotychczasowym życiem i nie wiem czy byłabym już na to gotowa. Gdzieś tam kiedyś o tym myślałam i byłam tego świadoma, jednak wydawało mi się to tak odległe, że się tym nie martwiłam. Ale czas mijał i podjęcie decyzji zbliżało się wielkimi krokami.  – Naprawdę nad tym myślałam.
- O tym, żeby iść do piekła?
- Nie, Kurek. Mówię poważnie.  – odłożył laptopa na bok, skupiając swoją całą uwagę na mnie. Uśmiechnął się do mnie, ale jego wyraz twarzy świadczył o wielkim zaskoczeniu.
- Nie chcę, żebyś poświęcała swoje plany i marzenia dla mnie. Damy radę.
- To ty spełniasz moje marzenia. Myślisz, że wytrzymałabym bez ciebie?
- To ja nie wytrzymam bez ciebie, wariatko – poczochrał mnie po włosach, po czym mocno przytulił. I tak zastał nas Adrian, zaśmiewający się do rozpuku. Odsunęłam włosy z twarzy i oczekiwałam relacji z wykonywania swojego planu.
- Powiedziałem Marcinowi, że Marchewka będzie mieć małe króliczki, a on na to ‘zostanę ojcem’.  – spojrzałam na niego jak na kompletnego idiotę, po czym zaczęłam się śmiać. Bartek był w tak wielkim szoku, że nie zrobił nic oprócz wpatrywania się w mojego przyjaciela swoimi niesamowicie niebieskimi oczami. Miałam już na końcu języka, żeby powiedzieć Adrianowi co sądzę o jego pomyśle, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Poklepałam Bartka po ramieniu, sugerując mu, że teraz jego kolej. Przyjmujący z wielką niechęcią wstał i udał się na korytarz. Jak mogliśmy naocznie potwierdzić, panowie zaczynali budzić się ze snu zimowego i wychodzili z tego syfiastego pokoju prawdopodobnie w momencie kiedy otwarli oczy. Na kolejną ofiarę nie musieliśmy długo czekać.
- Miśku, lepiej nie idź na stołówkę, dobrze ci radzę.  – usłyszeliśmy śmiertelnie poważny bartkowy głos.
- Ale dlaczego? Głodny jestem, muszę coś zjeść!
- O, to będzie ciekawe, muszę to zobaczyć – powiedziałam cicho do Adriana, kiedy tylko usłyszałam głos należący do Kubiaka. Po cichu podeszłam do drzwi i wychyliłam się zza ściany.
- Chcesz zginąć zakopany żywcem w lesie, to idź. Ja na twoim miejscu po tym co zrobiłeś w nocy bym się tam nie pokazywał. – Michał na początku nie zwrócił uwagi na to, co powiedział Bartek i szedł twardo w kierunku stołówki. Jednak w pewnym momencie przystanął i się odwrócił z zaciekawioną i wystraszoną miną. Boże, siatkarskie melanże rządzą!
- A, że tak zapytam, co ja zrobiłem?
- Chciałeś coś zjeść i przeszukując szafki wszystko porozwalałeś, mąka, cukier i te inne sprawy lądowały na podłodze. A ciebie musieliśmy czyścić. Sam widzisz, pani Ewa nie będzie zadowolona widokiem któregokolwiek z nas.  – wyszłam z ukrycia ze śmiertelnie poważną miną, próbując pokazać Miśkowi, że to nie żart. Biedaczek tak się wystraszył, że o mało się nie rozpłakał.
- Ida, błagam, daj mi coś do jedzenia! Ja zrobię wszystko, ale daj mi coś! – Bartek zniknął z pola widzenia, bo już nie mógł powstrzymywać śmiechu i zostawił mnie samą. Westchnęłam teatralnie.
- Przyniosę ci coś, zaczekaj u siebie.  – oczywiście nie robiłam tego z dobrej woli, miałam już swój plan. W końcu teraz była moja kolej. Poszłam na stołówkę i zrobiłam kilka kanapek z dodatkiem niespodzianką i wróciłam na górę. Pani Ewa była bardzo zaskoczona tym, że jeszcze żaden z panów nie zszedł na śniadanie – właściwie już obiad, bo już popołudnie nas zastało. Kiedy szłam korytarzem natknęłam się na kolejnego pana, cierpiącego na kaca. Tym panem był Daniel Pliński. Spojrzał na mnie swymi małymi oczkami, a ja wpadłam na pewien pomysł. Skoczyłam szybko do pokoju Miśka, dałam mu kanapki i zamknęłam za sobą drzwi.
- Michał, tam jest jakiś groźny facet! Gonił mnie od stołówki i coś krzyczał! Nikomu nie otwieraj, słyszysz? – wybiegłam przez balkon i wyszłam na korytarz ze swojego pokoju.  – Daniel, jak dobrze, że cię widzę! Misiek zatrzasnął się w łazience i nie może wyjść, bardzo się boi. – środkowy podbiegł do drzwi michałowego pokoju i zaczął walić w nie pięściami. Biedny Misiek, będzie sikał w gacie ze strachu.
Nabraliśmy jeszcze wielu z nich, choć nie wszystkich. Adrian, korzystając z okazji, że Daniel pobiegł po narzędzia do recepcji, powiedział Winiarskiemu, że ktoś widział Daniela w szafie któregoś z gości ośrodka. Michał pobiegł więc w poszukiwaniu Daniela, a Ziomek z kolei gonił po całym hotelu szukając trenera, bo Bartek mu powiedział, że Anastasi chce odejść.
Nie minęło też dużo czasu, zanim zorientowali się, że robiliśmy ich w konia. Po kolacji wszyscy panowie skruszeni i wkurzeni na naszą trójkę, wrócili do swoich pokoi. Igła w międzyczasie zdążył przewietrzyć i posprzątać ten syf, który miał w pokoju i niezmiernie się cieszył, że Grzesiek mu pomógł. Tylko on śmiał się z naszych żartów, twierdząc, że postąpiliśmy słusznie. Niektórzy jak np. Winiar narobili sobie wiele wstydu, pukając do drzwi w niekompletnym stroju i pytając czy nie zauważyli nic dziwnego w swojej szafie. Inni natomiast byli bardzo zawiedzeni i rozczarowani, jak Marcin, że nie zostanie ojcem pięknych króliczków Marchewki. Niektórzy natomiast jak pan Kubiak cierpieli na żołądkowe dolegliwości, które wystąpiły po zjedzeniu kanapek przygotowanych przeze mnie.

Tak minął kolejny, już dziewiąty, dzień spalskiej przygody.