UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

czwartek, 28 lutego 2013

"- Gdybyśmy miały identyczne charaktery, to byśmy się pozabijały"



 - Przyniosłam ci obiad – weszłam po cichu do pokoju, ale nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Ada zasnęła. Jak tylko pomyślałam sobie, co mogła czuć, kiedy jej powiedział… Bo zakładałam, że to zrobił i dlatego teraz Ada jest w takim stanie. Przecież był taki kochany, szalał za nią. A teraz? Ubzdurało mu się zostać w kraju. Postawiła talerz obok łóżka i wyszłam na balkon. Pogoda zaczynała się psuć, nad Spałą gromadziły się czarne chmury – jaki zbieg okoliczności.
Szybko wróciłam do pokoju po dzwoniący telefon.
- Cześć polska koleżanko – usłyszałam po drugiej stronie. Jego głos nie był już tak wesoły jak ostatnim razem.
- Cześć Konstantin. Co u ciebie słychać? – chciałam wierzyć, że chodzi mu o coś innego, ale przychodziło mi to z trudem.
- Jest z tobą Ada? – nie myliłam się. Pewnie Alex jest obok niego i zastanawia się, dlaczego Ada od niego uciekła.
- Właśnie śpi.  – odetchnęłam głęboko, żeby zebrać siłę na to, co chciałam mu powiedzieć.  – Jeżeli on tam jest, to powiedz mu, żeby lepiej nie wracał. Jeżeli się dowiem, że jest w Polsce to go znajdę i sprawię, że już nie zagra, rozumiesz? Nawet w Serbii. Nigdzie.
- Martwi się o nią, gdy zniknęła poruszył chyba całe miasto…
- Wiem, że to twój przyjaciel i to normalne, że go bronisz. Ale zrozum mnie – to Ada na tym ucierpiała, nie on. Dlaczego nie mogła zakochać się w tobie, co? Może byłoby z tego mniej problemów i łez.
- Obaj zostajemy w Polsce, Ida. Nie przyjął tej propozycji i chciał powiedzieć o tym Adzie. Jednak pewna zła dusza go ubiegła i nabruździła.
- Nie wiedziałam, że znasz takie słowa, ale mniejsza o to. On naprawdę zostaje? – nie mogłam uwierzyć w jego słowa, nie mogłam sobie wyobrazić, że ludzka podłość może być tak wielka.
- Tak. Chcesz z nim porozmawiać? Stoi obok mnie.
- To chyba mimo wszystko nie jest dobry pomysł, ale dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Czy stało się coś jeszcze o czym powinnam wiedzieć? – za dobrze ją znałam. Same plany Alka nie mogły jej tak dobić, nawet jeżeli go kochała. To musiało być coś jeszcze. Tym razem też intuicja mnie nie zawiodła.
- Ta zła dusza, myślała, że nadal jest z Alexem. I jest naprawdę zła. Tamta dziewczyna Bartka, to przy niej Pikuś.
- Czyli wszystko jasne. Możesz zapytać o coś swojego przyjaciela?
- Skoro sama nie chcesz, to chyba muszę.
- Zapytaj go dlaczego jest z niego taka dupa wołowa i nie potrafi nic sam załatwić.
Rozłączyłam się, nie chcąc słyszeć odpowiedzi. Z resztą nie byłam pewna czy Cupko w ogóle zrozumiał co miałam na myśli. Zapisałam jego numer w telefonie i wsadziłam telefon do kieszeni. Zawsze bałam się ludzi skomplikowanych. Taką osobą był właśnie Aleks – nie może przeżyć bez osób trzecich. Kiedyś wydawało mi się, że też taka jestem, że nieustannie potrzebuję czyjejś pomocy. Na szczęście, po jakimś czasie, zrozumiałam, że muszę sama powalczyć o niektóre rzeczy. Usamodzielniłam się. Najwidoczniej Aleksowi jeszcze do tego daleko. Nawet nie miał odwagi sam zadzwonić, z resztą to dobrze. Pewnie bym się nie hamowała i nie dała mu nic powiedzieć.
- Szczwana bestia z niego, wbrew pozorom.
- Z kogo? – usłyszałam głos przyjaciółki za plecami. Pewnie moja rozmowa ją obudziła.
- Już nie śpisz? Przyniosłam ci obiad – weszłam do pokoju i usiadłam obok niej.
- Dzięki. – podniosła talerz i zaczęła kręcić widelcem z talerzu. Dziubnęła kilka razy, po czym z powrotem odstawiła talerz. Ukryła twarz w dłoniach, lekko się kołysając.  – Wiesz, co się stało, prawda? Rozmawiałaś z Konstantinem – czyli jednak słyszała. Może to lepiej? Przynajmniej nie musiała mi już nic mówić. Znałam wersję dwóch stron, ale tylko ta jedna była winna. Serbska i szczwana.
- Rozmawiałam. I znam też wersję twojego amanta – widziałam, że chce coś powiedzieć, ale jej nie pozwoliłam – I zanim cokolwiek powiesz, to mimo że jestem na niego wściekła do granic możliwości i nie wiem czy kiedykolwiek to się zmieni, to powinnaś go wysłuchać. Wbrew pozorom znalazłyśmy się w podobnej sytuacji, ale nie dałaś mu tego wyjaśnić.
- Co masz na myśli?
- To, że on świata poza tobą nie widzi. I zostaje w Polsce. I ta dziewczyna, że którą rozmawiałaś, wprowadziła cię w wielki błąd, a ty zamiast zapytać swojego księcia, to od razu jej uwierzyłaś.
- Gdybyś ją widziała, jak jej na nim zależy i jak bardzo za nim tęskni, to też być uwierzyła.
- Dasz mu szanse? Może nie być drugiej takiej okazji. On cię kocha.
Myślałam, że odpowiedź będzie jednoznaczna, ale się pomyliłam. Ta sytuacja wiele ją nauczyła, zauważyłam to. Uświadomiła sobie, że jej bezgraniczna naiwność w dobre intencje wszystkich ludzi na ziemi, czasem nie jest dobrą reakcją. Była jakby… mocniejsza? Tak, mocniejsza. Mocne kobiety nigdy nie podejmują decyzji od razu.
- Czas pokaże.
- Chcesz wracać do domu?
- Chyba będę musiała, nie chcę ci siedzieć na głowie. Z resztą pewnie masz jakąś robotę. A po za tym, jest Bartek.
- Nie wiem czy w tym przypadku zmiana tematu jest dobrym pomysłem. 
- Coś jest nie tak? Dalej ma cię gdzieś?
- Nie miał i było świetnie. Ale teraz…. Ona tu przyjechała wiesz? Adrian jej nie poznał.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- A co miałam ci powiedzieć? Nie chciałam przerywać sielanki. Wszyscy dookoła mi mówią, że jestem dla niego najważniejsza i jedyna, ale co z tego, skoro ani razu mi tego nie udowodnił? Teraz mnie unika, wróciliśmy do punktu wyjścia. Może powrót do domu rzeczywiście jest dobrym rozwiązaniem?
- Ty chyba żartujesz! Przecież nie możesz się poddać.
- To on się poddał, nie ja. A Adrian na pewno poradzi sobie sam, świetnie się dogaduje z chłopakami.
- Nigdzie nie jedziesz. Nawet nie chcę o tym słyszeć. Zobaczysz, że jeszcze będziecie żyć długo i szczęśliwie i mieć gromadkę dzieci. A teraz pokazuj mi tych boskich misiów. Na pewno masz mnóstwo zdjęć.
***
Miło było widzieć ją w końcu uśmiechniętą. W końcu od momentu, gdy przyjechała do Spały, po raz pierwszy się uśmiechała. W zasadzie, to nawet uśmiała, kiedy przyglądała zdjęcia z treningów i montowany na gorąco Igłą Szyte. Jej śmiech roznosił się po ośrodku jak błyskawica, pewnie zastanawiając niejednego misia o małym rozumku.
- Uważaj, bo jeszcze za chwilę się tu zlecą.
- O ile zdążą, bo za chwilę się zbieram. Zdążę jeszcze na autobus do Warszawy.
- O nie, moja droga. Pojedziesz jutro rano, nie będziesz się plątać po nocy.
- Nie będę wam siedzieć na głowie, ciasno tu macie.
- Powiedziałabym raczej – przytulnie. Adrianowi nic się nie stanie, jak jedną noc się prześpi na podłodze.  – do drzwi rozległo się gromki pukanie do drzwi.  – Widzisz? Mówiłam. Oni wszystko muszą usłyszeć.  – podeszłam otworzyć i mało brakowało a zostałabym przygnieciona. Do naszego pokoju wparował misiek o bardzo małym rozumku zwany Kubiakiem oraz jego kompan niewykazujący się na co dzień inteligencją – Zibi. Ale to jeszcze nie był koniec, bo zaraz za nimi wychyliła się wiewiórowata twarz, a za nią Ruda czupryna.
- O, widzę, że mamy nową koleżankę na zgrupowaniu! – pierwszy z grupki adoratorów przysiadł się do Ady na łóżko i wpatrywał w nią swoje maślane oczęta. Drugi dołączył do pierwszego, trzeci z wielkim piskiem i rozpostartymi ramionami zbliżał się szybkim tempem do dwóch pierwszych, a Kubuś po prostu stał zakłopotany i czerwony.  – Jestem Michaś, a to Zibi. Poznamy imię nowej koleżanki? – próbowałam właśnie odczytać wyraz twarzy swojej przyjaciółki, ale jakoś nie mogłam jej rozgryźć. Wahałam się, czy zamierza wybuchnąć mu śmiechem prosto w twarz czy zwyczajnie uciec przed jego maślanymi oczkami.
- To jest moja przyjaciółka, Miśku, więc masz zakaż zbliżania się na co najmniej pięć metrów. Nazywa się Ada i chce zdążyć na wieczorny autobus, więc błagam przemówcie jej do rozsądku. Kuba liczę na ciebie – poczochrałam Rudego po czuprynie i zmyłam się szukać Adriana. Ktoś musiał mu przekazać tą jakże radosną wiadomość, że tej nocy będzie musiał tulić się do podłogi zamiast do poduszki. 
Przemierzałam właśnie korytarz, kiedy zapewne ściągnięty telepatycznie Adrian, pojawił się wprost przede mną. Z tego co zdążyłam zapamiętać, wyszedł właśnie z pokoju Winiara i Daniela.
- Michał mówił, że Ada przyjechała. Stało się coś?
- To dość skomplikowana historia, nie na teraz. Na teraz jest za to wiadomość, że Ada u nas przenocuje i śpisz na podłodze. Chyba nie masz nic przeciwko, nie? To jest lepsze rozwiązanie niż tułanie się autobusami po nocy.
Adrian nie miał nic do gadania, więc pociągnęłam go ze sobą z powrotem do pokoju, obawiając się, żeby nie zrobili naszej przyjaciółce prania mózgu. Z nimi to nigdy nic nie wiadomo. Jednak jak się okazało, nie miałam się czego obawiać. Ada była bardzo zainteresowana tym, co mówił Kuba o atakach terrorystycznych i kompletnie olewała resztę. Wiewiór rozmawiał z kimś przez telefon w bliżej nieznanym mi języku, a dwóch podrywaczy siedziało na ziemi z nieciekawymi minami.
- I jak? Zostajesz?
- Uwierz mi, że jakby Kuba powtórzył ci ten sam krótki wykład, który miałam przed chwilą, to sama być zdecydowała się zostać, nawet jeżelibyś miała spotkanie z Obamą.
- Dlatego w szczególności poprosiłam o to Kubusia. Chłopcy, a czy wy przypadkiem nie macie siłowni teraz, co?
- A mamy, więc się zwijamy. A ty nas dziś nie nagrywasz?
- Nie, zostaję. Krzysiek sobie jakoś poradzi. Tylko nie wygadajcie się przed trenerem, że Ada tu jest. Cioci możecie powiedzieć, ale tylko jeżeli będzie pytała – panowie już opuszczali pokój, kiedy zobaczyłam na podłodze ślad zbrodni. – Chwila! Wróć! Kto zostawia śmieci na podłodze?
- Mamy siłownię, musimy się pospieszyć! – krzyknęli tylko i już ich nie było. A papierek po batoniku truskawkowym musiałam posprzątać sama.
***
Był wieczór. Ciocia o nic nie pytała, trener żył w nieświadomości, że jego kadra chwilowo powiększyła się o jednego członka załogi. Ale chłopcy ze Skry nie mogli nie skorzystać z okazji zobaczenia się z Adą i takim sposobem w naszym małym pokoiku było trochę więcej osób niż zazwyczaj. Ja, jako gospodyni, stałam przy oknie, podczas gdy na moim łóżku rozsiadł się Winiar z Danielem, chwilę później dołączył do nich Zator z racji, że jest małej wielkości, na łóżku Adriana spoczywał Mariusz z Bartkiem i Adą pośrodku.  A Adrian właśnie pojawił się z pizzą, której nie cierpiałam. Tak, można nie lubić pizzy i nie jest to rzecz często spotykana.
- Mijałem Anastasiego po drodze i dziwnie mnie zmierzył z tymi czterema pudłami, ale ostatecznie nic nie powiedział. Chcąc nie chcąc możecie się spodziewać jutro ostrzejszego treningu.  – towarzyszyło mu głośne westchnięcie Daniela.
- Przeżyliśmy potop szwedzki, przeżyjemy i włoski… Kurde, nie zrymowało się…
Daniel przeżywał właśnie swoją lingwistyczną porażkę, kiedy na niebie rozbłysła błyskawica i gdzieś niedaleko uderzył piorun. I to jaki! Rąbnęło tak, że ośrodek zatrząsnął się w fundamentach. Pokój wypełniła cisza, przerywana wzdychaniem Daniela. Towarzyszyły jej nasze przerażone spojrzenia. Tylko Mariusz niczym się nie przejął, bo drzemał. Dość mocno, z resztą, bo grzmot do nie obudził.
Nie chcąc myśleć o nieprzyjemnych rzeczach, nasi goście zabrali się za jedzenie pizzy. Ja zasłoniłam okna, nie chcąc widzieć oznak zbliżającej się burzy i usiadłam pod ścianą. Wzięłam aparat Adriana i zaczęłam robić zdjęcia zgromadzonym. Nie powiem, miałam niezły ubaw, zwłaszcza z tego jak niektórzy z nich męczyli się przeżuwając pizzę. Zapach stopionego sera i ciągnącego się ciasta wypełnił cały pokój, więc chcąc mieć w miarę spokojną noc, otworzyłam okno.
- No, teraz zleci się reszta. Takie zapachy rozchodz… - Michał nie zdążył dokończyć wypowiedzi, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.  – A nie mówiłem? – z racji tego, że był bliżej drzwi, tym razem on otworzył. Wpuścił do środka jastrzębskich głodomorów i dał im nierozpoczęte jeszcze pudełko pizzy.
- A już myślałem, że będę głodny! – zawołał ucieszony Kubiak, jak zawsze z powodu jedzenia. Aż mu okulary z podekscytowania zaparowały, gdy pochłaniał pierwszy kawałek. A Zibi to nawet nie miał czasu podziękować, bo tak był zaaferowany pyszną kolacją. Kręcąc głową z niedowierzania, że ktoś w Spale, mając znajomości na stołówce, jest jeszcze w stanie pochłonąć pizzę, zerknęłam przez okno.
My bawiliśmy się w najlepsze, a spalska ziemia wchłaniała tyle wody, ile mogła. Padał bardzo rzęsisty deszcz, prawie nic nie było widać. Niebo co jakiś czas rozświetlała błyskawica, a grzmoty były skutecznie zagłuszane przez śmiech Ady lub jednego z siatkarzy. Minął prawie tydzień naszej przygody, kiedy stałam i patrzyłam na tereny ośrodka pogrążone w deszczu i szarości. Zaczęłam się zastanawiać co robiłabym w tym czasie, gdybym ich nie poznała. Nie poznała tych wspaniałych ludzi, którzy dostarczali do tej pory tyle emocji mnie i milionom innych Polaków. Teraz stałam się poniekąd częścią ich małego świata, ja, Adrian i Ada. Dostaliśmy szansę poznania od środka ich życia, tego sportowego,  i nawiązania przyjaźni. Poważniejszych uczuć też. Szkoda, że tylko z jednej strony.
Odwróciłam wzrok od okna i spojrzałam na resztę. Większość już się posiliła i w spokoju odpoczywała na łóżkach. Mariusz dalej spał, przegapiając drugą kolację, a Bartek mi się przyglądał. Zjadł już swoją porcję i w milczeniu próbował nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Odwracałam głowę, nie chcąc kontynuować dalej tej głupiej gry w uczucia. Chociaż chciałam czegoś zupełnie innego, całkowicie przeciwnego. Chciałam grać w tą grę, ale kierując się nowymi zasadami. Takimi, że on będzie czuł to co ja i wszystko będzie grało w stu procentach. Chciałam, wręcz marzyłam o tym, żeby słowa jego kolegów miały pokrycie, żeby to wszystko okazało się prawdą. Ale jak mogłam być o tym przekonana, skoro nigdy o tym nie mówił a między nami stała ciągle jego była dziewczyna?
- Dobra panowie, pojedli? Pojedli. Więc teraz panowie zabiorą swoje cztery litery z naszego pokoju, bo jest już późno, a i tak musicie rano wcześnie wstać. A skoro macie wcześnie wstać, to obudzicie i nas, a my chcemy się wyspać. Życzymy więc dobrej nocy i miłych snów. –z uśmiechem stewardessy zakończyłam swój wykład, wskazując przednimi kopytkami drzwi. Nasi koledzy z przeciągłym jękiem zawodu wstali i zaczęli powoli wychodzić.
- Ja to bym nawet chciał, żebyście się mi przyśniły – Zibi zalśnił ząbkami na do widzenia, inaczej nie byłby sobą. Ada słysząc te słowa, parsknęła śmiechem.
- Uwierz, że to byłby najgorszy koszmar twojego życia. Żegnamy panie Bartman.  – moja przyjaciółka również wskazała koledze przyjmującemu drzwi, sugerując żeby wyszedł. Następnie szturchnęła Mariusza łokciem, żeby się obudził i wynosił do siebie.  Kiedy ostatni misiek w osobie Mariusza opuścił nasz pokój, walnęłam się na łóżko.  – Podziwiam cię. Oni są naprawdę uparci i nieco wkurzający.
- A, tam – machnęłam ręką – Kochani też są. Trzeba szukać zawsze pozytywnych stron.
- Co ty taka optymistycznie nastawiona do świata?  - właśnie. Przecież to zawsze ja sprowadzała ludzi na ziemię z obłoków większych czy mniejszych.
- Sama nie wiem, jakoś samo przyszło. Może dlatego, że dawno się nie widziałyśmy? W końcu mam jakąś kobiecą bratnią duszę.
- Przecież miałaś jeszcze Adriana. Ej! – rzuciłam w nią poduszką – Tak, wiem: małpek się nie obraża, a  Wiśnia jest obrońcą małych, niewinnych zwierzątek. Aleksa też broniłaś…
- Ale tylko przez chwilę dlatego, że chciałam być choć trochę obiektywna. To wcale nie zmienia tego, że jakoś go nie lubię.
- No popatrz, a ja go kocham. I my się przyjaźnimy?
- Gdybyśmy miały identyczne charaktery, to byśmy się pozabijały.

sobota, 16 lutego 2013

"- Bo jest blisko Bełchatowa."



Mój żołądek doczekał się wreszcie prawdziwego śniadania. Siedziałam sobie na łóżku zajadając już drugą porcję tortu orzechowego przygotowanego przez panią Ewę. Trochę ich wszystkich załamałam tym, że jednak nie mam dziś urodzin, ale przynajmniej dali mi tort. W pokoju oprócz mnie siedział równie załamany Adrian, który nie mógł zrozumieć, dlaczego myślał, że ja jednak dzisiaj mam te głupie urodziny.
- Powinnam powiedzieć, że jestem na ciebie wściekła, ale sobie daruję. Nie przejmuj się, to tylko jakaś rocznica.
- Pomijając to, że o moich zawsze pamiętasz.  – leżał na swoim łóżku, z głową pod poduszką, nie chcąc pokazywać się światu. W sumie na jego miejscu, po takiej wpadce, też bym nie chciała. Ale nie mógł się od tego świata oderwać, przynajmniej dlatego, że jakaś jego część siedziała z nami w pokoju. I zajadała ze mną tort, mając nadzieję, że trener się o tym nie dowie.
- Chłopcy, wiem, że tort jest przepyszny, ale teraz zmiatać na trening. Bo jak trener was nie zlinczuje za spóźnienie, to zrobi to moja ciotka. – zawiedziony Winiarski, ze słabością do słodyczy i szafolubny Daniel, oblizujący palce, wyszli z mojego pokoju zasmuceni. Cóż, nie łatwo być siatkarzem.  – Adrian, nie idziesz na trening? Mogłabym ich trochę pokręcić, a nie ciągle robić zdjęcia.
Głowa Adriana wysunęła się na chwile spod poduszki, po czym schowała się z powrotem. Rzeczywiście się tym przejmował, skoro nawet aparat nie poprawiał mu humoru. Leżał taki bez życia, prawdopodobnie zaraz by usnął, ale mu na to nie pozwoliłam. Złapałam go za stopę i ściągnęłam z łóżka.
- Idziesz ze mną i to już. Nie będziesz się przejmował pierdołami.
I tak dziesięć minut później, razem z Adrianem znalazłam się na treningu chłopaków, na którym ciotka Magda robiła furorę. Chłopcy byli tak zadowoleni z jej masaży, że całkiem zapomnieli o Olku, który powoli dochodził do siebie, leżąc przed telewizorem i jedząc pizzę.
***
Moja robota właściwie nie miała żadnych minusów. No może jeden, mogłam zostać uszkodzona przez któregoś z panów. Ale po za tym, dla kobiety, było to idealne zajęcie. Obserwowanie tylu wysportowanych i przystojnych mężczyzn na raz? – Wprost idealnie! Jednak moja ciocia sądziła inaczej. Bardzo poważnie podeszła do sprawy zastępstwa, może nawet zbyt poważnie. Jak pojawiałam się w jej pobliżu z ignaczakową kamerą, marszczyła brwi i odganiała mnie jak muchę. Na nic zdały się protesty miśków, musiałam odłożyć kamerę, przez co Krzysiu stracił podziw dla ciotki Magdy.
- Poczekaj, już my cię urobimy – powiedział, gdy nie dała mu dojść do głosu, na szczęście na tyle cicho, że tego nie usłyszała.  – Wisienko, nie martw się, kolejny trening z pewnością będzie bardziej porywający niż ten i wyjdzie jeszcze lepszy materiał.  – wsparł mnie na duchu, po czym skierował swój wzrok w górę – Boże, daj Terroryście siłę, żeby wrócił do siebie, błagają cię polscy siatkarze i przyszli mistrzowie olimpijscy!
- Iduniu, potrzebna mi twoja pomoc – usłyszałam śpiewny głos cioci. Po raz pierwszy od jej przyjazdu chciałam, żeby jak najszybciej wróciła do domu. Żeby zamknęła się w tym swoim małym gabineciku i masowała tych pokiereszowanych ludzi, którzy nie byliby siatkarzami. Wzruszając ramionami, podeszłam z uśmiechem do cioci. I z drżącym sercem, bo właśnie stała przy Bartku, pomagając mu rozciągnąć mięśnie nóg.  – Kochanie, weź zastąp mnie na moment, zaraz wrócę – pokazała mi tylko, co mam robić i zwyczajnie sobie poszła, zostawiając mnie z nim samą. Uporczywie na mnie patrzył, szukając mojego wzroku, jakby jedno spojrzenie miało wszystko załatwić. Tylko, że jedno spojrzenie to było stanowczo za mało. Potrzebowałam jego całego, a nie tylko jego spojrzeń. Ale skąd on miał o tym wiedzieć?
- Przepraszam – usłyszałam z jego strony. To nie było zwykłe ‘przepraszam’ rzucone od tak, tylko szczere, czym zwrócił na siebie moją uwagę. Leżał sponiewierany na tej podłodze, spocony i czerwony, ale mówił szczerze. Przynajmniej na tyle, że byłam w stanie mu uwierzyć. Jednak nie zdążyłam na to nic powiedzieć, bo wróciła ciotka. Uśmiechnęłam się tylko blado.
- Mogłabyś zajrzeć, do pana Olka? Zaniosłabyś mu te papiery, bo nie zdążę ich wypełnić, a jemu pewnie się nudzi. Jak byłam u niego ostatnio, oglądał Strażnika Teksasu.  – pokazała mi plik papierów, leżący na ławeczce. Od razu przypomniała mi się historia z tymi ankietami od trenera i aż mnie dreszcze przeszły.
- Jasne, ciociu – mruknęłam pod nosem i zabrałam papiery ze sobą. Na szczęście nie musiałam pytać nikogo o numer pokoju, bo wiedziałam, gdzie mieszka pan Maser. Starając się nie upuścić żadnej kartki udałam się do jego pokoju. Jak prawo powszechnie obowiązujące nakazuje, zapukałam do drzwi.
***
Pan Olek był na co dzień bardzo kulturalnym człowiekiem, ratował dam z opresji – na przykład wyręczając je w dociskaniu do parkietu przystojnych zawodników, więc spodziewałam się usłyszeć miłe ‘proszę’ lub mniej milsze ‘wejść’.
- Winiarski nie dostaniesz więcej pizzy! – a usłyszałam to. Stwierdziłam, że skoro nie przypominam Michała Winiarskiego, mogę wejść do królestwa pana Masera.
- Dzień dobry, ro tylko ja – uśmiechnęłam się do niego na przywitanie, całkiem nie zauważając tego syfu w jakim się znalazłam.
- Ale i tak nie dostaniesz pizzy.
- Twierdzi pan, że on mnie wysłał po tą pizzę?
- Oczywiście, oni zawsze tak robią. A ja, biedny, stary człowiek, tyle dla nich robię!
-Może być pan spokojny, nikt nie wysłał mnie po pizzę, a sama też jej nie lubię. Ciocia Magda prosiła, żeby do pana zaglądnąć. Lepiej panu już? – pan Maser kiwnął tylko głową i dalej pochłaniam pizzę. Gdyby nie to, że bardzo poświęcał się swojej pracy, pomyślałabym, że ta kontuzja to w sumie bardzo go ucieszyła. Siedział sobie sam, obżerając się niezdrowym żarciem i oglądając telewizor. Doglądali go, przynosili leki, a jedyne co musiał zrobić, to wstać do toalety.  – I żeby pan się nie nudził, to przysyła panu papierki do wypełnienia.  – odgarnęłam kawałek łóżka ze śmieci i położyłam na nieskazitelnie czyste kartki. Miałam nadzieję, że to zadanie go jakoś zmobilizuje, chociażby do sprzątnięcie łóżka. No, i jego okolicy w zasięgu paru metrów. Z każdą sekundą chciałam bardziej opuścić to pomieszczenie, nie chcąc doznać żadnych urazów na psychice.
- Co ona sobie myśli? Okropne stworzenie, babura jedna! Teraz to ona się nimi zajmuje, nie ja, więc powinna zrobić to sama! – oj, chyba go rozzłościłam i należało się zwijać. Jednak kiedy chciałam wyjść, skutecznie mnie zatrzymał, rzucając we mnie jabłkiem. Tak, jabłkiem. Odwróciłam się i z dziwnym wyrazem twarzy wpatrywałam się w terrorystę.  – Zrobisz tak: chłopcy są bardzo zdrowi, więc weźmiesz  papiery z przed przyjazdu – pokazał mi szafę, zagraconą do granic możliwości, gdzie na samej górze leżały papiery, a raczej ich wielkie stosy  - i przepiszesz ładnie do tych na teraz.
- A magiczne słowo? Chociaż trochę mógłby się pan wysilić.
- Proszę. Wystarczy? – no musiało, w innym wypadku mogłabym znowu oberwać jakimś owocem. Wspięłam się na jedyne krzesło, jakie pacjent w pokoju posiadał i zdjęłam stertę a szafy. Otwarłam sobie nogą drzwi i wyszłam na korytarz, zostawiając kartki na ziemi. Wróciłam do środka tylko po to, żeby zabrać papiery od ciotki Magdy i szybko się ulotniłam. Jak dobrze poczuć świeże powietrze z korytarza!
Nie chciało mi się nosić tych papierów ze sobą, więc usiadłam sobie wygodnie na podłodze i zaczęłam przeglądać pierwszą kartę – pana Piotra Nowakowskiego, który któregoś piękno dnia obudził mnie bardzo, bardzo wcześnie i chciał razem ze swoją szajką uprowadzić na basen. Nie było tam zbyt wiele informacji, praktycznie tylko świeże badania krwi i jakieś inne rutynowe eksperymenty. Zaczęłam je wprowadzać do nowej karty, przepisując uważnie ze starej. Jak to bywa w moim przypadku, nawet przy tak banalnym zadaniu, musiały mi się przydarzyć przygody. Czy ja wyglądałam jak Pippi? No raczej nie, nawet nie byłam ruda i nie miałam piegów. Więc dlaczego nie mogłam żyć sobie spokojnie nawet przez pięć minut? Wypełniałam sobie tą kartę, podśpiewując coś pod nosem, kiedy w zabójczo szybkim tempie, przed nosem przeleciała mi jakaś postać. No może nie do końca przeleciała, bo w piotrowej karcie w zakładce ‘inne dolegliwości’ widniał teraz wielki odcisk czyjegoś buta. Nawet nie zdążyłam zobaczyć, komu się tak spieszyło i nie miałam kogo opieprzyć.
Kiedy zaczęłam wypełniać drugą kartę, mianowicie Michała Winiarskiego, usłyszałam, że ktoś się zbliża. Uzbrojona, gotowa na wszystko, postanowiłam złapać tego osobnika, który przyczynił się powstaniu znamienia na życiu Piotra. Udawałam, że jestem strasznie zajęta, ale tak naprawdę czekałam na to, aż pojawił się obok mnie. I kiedy tak się stało, podstawiłam mu rękę i wyłożył się jak długi. Jednak kiedy zobaczyłam, kto to jest, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Panie trenerze, bardzo pana przepraszam! To był przypadek! – podniosłam z ziemi pana Anastasiego, robiąc skruszoną minę.
- Nic nie szkodzi Wisienko. A kto cię tak obładował takimi papierzyskami?
- Pan Aleksander.  – twarz trenera zaczęła stopniowo robić się czerwona, aż w końcu bardziej już nie mogła. Trener zacisnął dłonie w pięści i wojskowym krokiem skierował się do pokoju masażysty. Mało nie parsknęłam śmiechem, kiedy wszedł do tego syfu i zaczął się wydzierać po włosku na Masera. Było tak głośno, że niektórzy goście ośrodka, wyszli na korytarz.  – Przepraszamy za zakłócenie państwa spokoju, ale nasz kolega potrzebował motywacji do pracy.  – uśmiechnęłam się pięknie, po czym zauważyłam Adriana na końcu korytarza. Też widocznie nie wiedział, co się stało, bo podejrzliwie mi się przyglądał. Podszedł do mnie, a w międzyczasie pan AA opuścił królestwo Bieleckiego. Poprawił koszulkę i pięknie się uśmiechając, ucałował moją dłoń.
- Wisienko, sprawa załatwiona. Teraz zaniesiemy te papiery tam gdzie mają być, czyli z powrotem do tego syfu. Adrianie, pomożesz mi?
Zostawiłam panów sam na sam z dokumentami i Olkiem Bieleckim, po czym sama postanowiłam zaglądnąć na trening. Miałam nadzieję, że tym razem ciotka nie zleci mi żadnych niewykonalnych zadań i opuści też te z kategorii ‘zagrożonego zdrowia’. Chłopcy rozgrywali właśnie jakiś meczyk, a cioci nie miałam w zasięgu wzroku. Odetchnęłam na krótko z ulgą, po czym usiadłam sobie na ławeczce i przyglądałam się jak grają. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy zauważyłam, że nieźle ich to bawi. Uśmiechnięci, żartowali na boisku wszyscy. Z małym wyjątkiem – Zbigniewem Bartmanem.
Skupiłam na nim trochę więcej uwagi niż na innych, stwierdzając, że coś jest z nim nie tak. Jakby nie mógł się w tym odnaleźć. Jakby myślał kompletnie o czymś innym. Na boisku stanowił kontrast do inny zawodników, do swoich kolegów. Kiedy któryś z nich chcąc dodać otuchy, poklepywał go po plecach, odchodził z groźną miną. Do nikogo się nie odzywał. Ostatecznie Gardini się na niego wściekł i kazał mu zejść z boiska. To jeszcze bardziej ko wkurzyło. Usiadł po drugiej stronie ławki, rzucając butelkami z wodą. Kiedy już je wszystkie porozrzucał, w tym dwie opróżnił, zabrał ze sobą ręcznik i poszedł do szatni. A że ja lituję się nad biednymi zwierzątkami, które mają ze sobą problemy, postanowiłam się też ulitować nad tym miśkiem o małym rozumku i dowiedzieć się dlaczego jest dzisiaj w tak paskudnym humorze i wszystko mu nie wychodzi.
Wyszłam z Sali, odprowadzona spojrzeniem wszystkich trenujących, i przyczaiłam się na Bartmana. Mijały kolejne minuty, a ja nadal czekałam. Chłopcy skończyli grać seta i zaczęli następnego, a ja ciągle stałam jak przysłowiowy kołek. W końcu moja cierpliwość przekroczyła swoje granice i postanowiłam wkroczyć do jaskini lwa. Otwarłam drzwi i, w razie czego, przysłaniając oczy, powoli weszłam do środka. Od samego progu powalił mnie sam smród, który się tam unosił i wcale mnie to nie zdziwiło. Przecież szatnia kilkunastu, spoconych facetów nie będzie pachnieć fiołkami.
Rozejrzałam się po dość dużym pomieszczeniu, zawalonym ciuchami chłopaków i w kącie zobaczyłam siedzącego Zbyszka. Nie zwrócił na mnie uwagi, więc usiadłam obok niego. Nie chciał rozmawiać, więc milczeliśmy. Jednak po kilku minutach, cisza zaczęła go dobijać jeszcze bardziej.
- Jestem beznadziejny – powiedział, ironicznie się uśmiechając.  – Totalne zero.
- Nie opowiadaj bzdur, to tylko chwilowa niemoc. Lepiej powiedz, co się stało, wygadaj się. Poczujesz się lepiej.  – ale on dalej nie chciał mówić, a ja do niczego nie mogłam go zmusić. Zaczynałam tracić nadzieję, że w ogóle coś jeszcze powie. Przestałam widzieć sens w moim dalszym siedzeniu tutaj, więc wstałam i już miałam wychodzić, kiedy w końcu się odezwał.
- Tak zwyczajnie powiedziała, że to koniec. Przez telefon, nawet nie miałam odwagi, żeby powiedzieć mi to prosto w twarz.  – może na pierwszy rzut oka, wydaje się, że niektórzy ludzie nie mają uczuć, że nie stać ich na to, żeby kogoś pokochać. Myślimy, że to skończeni idioci, traktujący wszystkich przedmiotowo. Jednak w takiej sytuacji jak ta, dowiadujemy się, że nasze przypuszczenia okazały się błędne. I mimo to, że na co dzień się z tym nie obnoszą i tego nie okazują, to jednak mają coś takiego jak uczucia. Taką osobą był właśnie Zbyszek – na co dzień zgrywający twardziela, mało inteligentnego kobieciarza.
- Nie powiedziała dlaczego? Nie podała żadnego powodu? Zawsze jakiś jest.
- Stwierdziła, że ciągle nie ma mnie w domu, że nie mam dla niej czasu. Ale ja inaczej nie potrafię, przecież nie rzucę dla niej tego, co kocham.
- Skoro nie potrafiła zrozumieć, że sport to całe twoje życie, to nie jest warta tego, żebyś teraz się zadręczał i wszystko olewał z góry do dołu. Ale nie mówię, że to tylko jej wina. Rozmawiałeś z nią o tym?
- Tak, ale zawsze rozmowa kończyła się kłótnią. W pewnym momencie poczułem, że ona próbuje mnie zmienić, nakłonić do tego, żebym to rzucił.
- Zgaduję, że wykorzystała ten moment, kiedy miałeś przerwę. Kontuzja? – kiwnął głową. – W takim razie podtrzymuję swoje zdanie i radzę ci, żebyś przestał jakoś o tym myśleć. Zacznij grać, poświęć się treningom albo znajdź jakieś inne zajęcie. To zawsze pomaga.
- Skąd ta pewność?
- Przetestowałam na sobie. Nie martw się, kiedyś spotkasz tę jedyną, która zrozumie, że razem z tobą dostaje w pakiecie końską dawkę siatkówki. Takie dwa w jednym.
- Co ty zrobisz? Przecież Bartek też gra – zapamiętać, że siatkarze, to bardzo upierdliwi ludzie, którzy jeżeli sobie coś wymyślą, to trzymają się tego do upadłego.
- My nawet nie jesteśmy razem, więc nie ma tematu.
- Temat jest, ale nie chcesz go poruszać. Wszyscy widzą, że jesteś dla niego najważniejsza, jak na ciebie patrzy. 
- Proszę cię, to jest bardziej skomplikowane niż myślisz. Idziemy na obiad? Głodna jestem. – musiałam zmienić temat, żeby uniknąć kolejnych złotych rad, tym razem w wykonaniu Zbigniewa Bartmana. – A po za tym, strasznie tu cuchnie. – Bartman parsknął śmiechem i wyszedł za mną. Chłopcy dalej grali, nie zwrócili nawet na nas uwagi. Przechodząc przez zawiłe korytarze i zakręty, które nareszcie udało mi się zapamiętać, znaleźliśmy się przy recepcji, gdzie zastaliśmy trenera Anastasiego.  – Ja się tym zajmę.
Podeszłam do pana trenera i zaczęłam tłumaczyć mu, dlaczego Zbyszek opuścił trening. Wyjaśniłam mu, że Bartman potrzebuje wolnego dnia, że ma kiepski dzień i potrzebuje chwili przerwy. Wprawdzie patrzył na niego trochę podejrzliwie, ale ostatecznie powiedział, że to nie problem. Grzecznie mu podziękowałam i razem ze Zbyszkiem udaliśmy się na zasłużony obiad. Panie z kuchni były trochę zaskoczone obecnością Zbyszka, ale o nic nie pytały. Pani Ewa przyniosła nam wydzielone porcje i mogliśmy zaczynać jeść.
- Ty zaczynasz studiować w tym roku, nie?
- Jeżeli się dostanę to owszem. Czemu pytasz?
- Gdzie planowałaś złożyć papiery?
- Do Krakowa, na UJ. 
- Spróbuj w Łodzi.
- Dlaczego akurat w Łodzi?
- Bo jest blisko Bełchatowa.
Postanowiłam nie kontynuować tego tematu, bo niby dlaczego miałabym rozmawiać o tym ze Zbyszkiem? To, że mu pomogłam, nie czyniło z nas oddanych przyjaciół, więc nie musiałam z nim rozmawiać. Widocznie zrozumiał, że poruszanie tego tematu to nie najlepszy pomysł, bo zamilkł.
Kiedy dostaliśmy drugie danie, reszta kadry zwaliła się na stołówkę. Dosłownie zwaliła – spoceni, wymęczeni, ale zadowoleni. Ja bynajmniej nie byłam zadowolona, zwłaszcza kiedy poczułam ten zapach. Przełknęłam jeszcze kilka kęsów, po czym zostawiłam Zbyszka w towarzystwie jego przyjaciela, który się do nas dosiadł.
Miałam zamiar iść na spacer albo przynajmniej wyjść za ośrodek, żeby trochę się zrelaksować, ale zostałam zatrzymana przez pana w recepcji.
- Przed chwilą przyszła jakaś pani. Mówi, że jest pani przyjaciółką – zwróciłam wzrok w miejsce, na które wskazywał młody, umundurowany pan. Bardzo się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam Adę, w końcu miała spędzać teraz upojne chwile z Serbem na jego ojczystej ziemi. Podziękowałam recepcjoniście i podeszłam do niej. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że coś się stało. Kiedy mnie zauważyła, uśmiechnęła się do mnie smutno. Nawet głupi by zauważył, że płakała. O nic nie pytając, wzięłam ją za rękę i zaprowadziłam do swojego pokoju. Ada ciągnęła za sobą małą walizkę, więc podejrzewałam, że wraca prosto z Serbii. Czułam, że narasta we mnie złość, kiedy pomyślałam, że on mógł coś jej zrobić. Jednak nie okazałam żadnych uczuć, nie chciałam, żeby poczuła się jeszcze gorzej.  Położyła się na moim łóżku, zauważyłam, że w jej oczach znowu zaczynają pojawiać się łzy.
- Mogę tu zostać? – zapytała cicho, kiedy pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Chyba nie muszę mówić, że miałam ochotę go zabić? Albo przynajmniej uszkodzić na tyle, żeby już nigdy sam nikogo nie skrzywdził?
- Oczywiście, że tak. Chcesz coś zjeść? Akurat podają obiad. – kiwnęła głową, głupie pytanie. Pewnie już długi czas nie miała nic w ustach.  – Zaraz wracam, ok? – wyszłam z pokoju i pobiegłam na stołówkę. Wiedziałam, że nie wydadzą mi drugiej porcji, ale zawsze mogłam poprosić któregoś z miśków, żeby poprosił o dokładkę. Stołówka już prawie opustoszała, został tylko Bartek i Winiar.
- Mogłabym mieć do was prośbę?
- Zawsze i wszędzie. Co możemy uczynić dla Wisienki? – Michał był jak zawsze w doskonałym humorze.
- Potrzebuję jednej porcji obiadu, przynajmniej drugiego dania. Mógłby któryś z was poprosić o dokładkę? – Bartek przyglądał mi się uważnie, po czym bez słowa wstał i podszedł do okienka. Już chwilę później, czarował panią Ewę, żeby jednak wydała mu dokładkę. Usiadłam więc przy stoliku z Michałem i czekałam, aż wróci Bartek.
- Ida, stało się coś?  - nie wiedziałam, czy powinnam mówić, że Ada przyjechała. Trener o niczym nie wiedział, a bałam się, że oni mogą coś chlapnąć. W obecnej sytuacji nie wyobrażałam sobie, że Ada będzie sama w takim stanie wracać do domu.  – Wiesz, że możesz nam o wszystkim.
- Dobrze, powiem, ale musisz obiecać, że nikomu nie powiesz.
- Jasna sprawa.
- Ada przyjechała. Cała zapłakana. Podejrzewam, a właściwie jestem pewna, że to przez Alka.
- Mówiła coś?
- Nie, tylko zapytała, czy może tu zostać. Błagam cię, nie mów nic trenerowi. Sama mu powiem, ale później i najwyżej pojadę z nią do domu.
Bartek położył przede mną talerz z drugim daniem, po czym usiadł z powrotem przy stoliku.
- Dzięki.  Pójdę już. – wzięłam talerz i wyszłam ze stołówki.