UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

sobota, 16 lutego 2013

"- Bo jest blisko Bełchatowa."



Mój żołądek doczekał się wreszcie prawdziwego śniadania. Siedziałam sobie na łóżku zajadając już drugą porcję tortu orzechowego przygotowanego przez panią Ewę. Trochę ich wszystkich załamałam tym, że jednak nie mam dziś urodzin, ale przynajmniej dali mi tort. W pokoju oprócz mnie siedział równie załamany Adrian, który nie mógł zrozumieć, dlaczego myślał, że ja jednak dzisiaj mam te głupie urodziny.
- Powinnam powiedzieć, że jestem na ciebie wściekła, ale sobie daruję. Nie przejmuj się, to tylko jakaś rocznica.
- Pomijając to, że o moich zawsze pamiętasz.  – leżał na swoim łóżku, z głową pod poduszką, nie chcąc pokazywać się światu. W sumie na jego miejscu, po takiej wpadce, też bym nie chciała. Ale nie mógł się od tego świata oderwać, przynajmniej dlatego, że jakaś jego część siedziała z nami w pokoju. I zajadała ze mną tort, mając nadzieję, że trener się o tym nie dowie.
- Chłopcy, wiem, że tort jest przepyszny, ale teraz zmiatać na trening. Bo jak trener was nie zlinczuje za spóźnienie, to zrobi to moja ciotka. – zawiedziony Winiarski, ze słabością do słodyczy i szafolubny Daniel, oblizujący palce, wyszli z mojego pokoju zasmuceni. Cóż, nie łatwo być siatkarzem.  – Adrian, nie idziesz na trening? Mogłabym ich trochę pokręcić, a nie ciągle robić zdjęcia.
Głowa Adriana wysunęła się na chwile spod poduszki, po czym schowała się z powrotem. Rzeczywiście się tym przejmował, skoro nawet aparat nie poprawiał mu humoru. Leżał taki bez życia, prawdopodobnie zaraz by usnął, ale mu na to nie pozwoliłam. Złapałam go za stopę i ściągnęłam z łóżka.
- Idziesz ze mną i to już. Nie będziesz się przejmował pierdołami.
I tak dziesięć minut później, razem z Adrianem znalazłam się na treningu chłopaków, na którym ciotka Magda robiła furorę. Chłopcy byli tak zadowoleni z jej masaży, że całkiem zapomnieli o Olku, który powoli dochodził do siebie, leżąc przed telewizorem i jedząc pizzę.
***
Moja robota właściwie nie miała żadnych minusów. No może jeden, mogłam zostać uszkodzona przez któregoś z panów. Ale po za tym, dla kobiety, było to idealne zajęcie. Obserwowanie tylu wysportowanych i przystojnych mężczyzn na raz? – Wprost idealnie! Jednak moja ciocia sądziła inaczej. Bardzo poważnie podeszła do sprawy zastępstwa, może nawet zbyt poważnie. Jak pojawiałam się w jej pobliżu z ignaczakową kamerą, marszczyła brwi i odganiała mnie jak muchę. Na nic zdały się protesty miśków, musiałam odłożyć kamerę, przez co Krzysiu stracił podziw dla ciotki Magdy.
- Poczekaj, już my cię urobimy – powiedział, gdy nie dała mu dojść do głosu, na szczęście na tyle cicho, że tego nie usłyszała.  – Wisienko, nie martw się, kolejny trening z pewnością będzie bardziej porywający niż ten i wyjdzie jeszcze lepszy materiał.  – wsparł mnie na duchu, po czym skierował swój wzrok w górę – Boże, daj Terroryście siłę, żeby wrócił do siebie, błagają cię polscy siatkarze i przyszli mistrzowie olimpijscy!
- Iduniu, potrzebna mi twoja pomoc – usłyszałam śpiewny głos cioci. Po raz pierwszy od jej przyjazdu chciałam, żeby jak najszybciej wróciła do domu. Żeby zamknęła się w tym swoim małym gabineciku i masowała tych pokiereszowanych ludzi, którzy nie byliby siatkarzami. Wzruszając ramionami, podeszłam z uśmiechem do cioci. I z drżącym sercem, bo właśnie stała przy Bartku, pomagając mu rozciągnąć mięśnie nóg.  – Kochanie, weź zastąp mnie na moment, zaraz wrócę – pokazała mi tylko, co mam robić i zwyczajnie sobie poszła, zostawiając mnie z nim samą. Uporczywie na mnie patrzył, szukając mojego wzroku, jakby jedno spojrzenie miało wszystko załatwić. Tylko, że jedno spojrzenie to było stanowczo za mało. Potrzebowałam jego całego, a nie tylko jego spojrzeń. Ale skąd on miał o tym wiedzieć?
- Przepraszam – usłyszałam z jego strony. To nie było zwykłe ‘przepraszam’ rzucone od tak, tylko szczere, czym zwrócił na siebie moją uwagę. Leżał sponiewierany na tej podłodze, spocony i czerwony, ale mówił szczerze. Przynajmniej na tyle, że byłam w stanie mu uwierzyć. Jednak nie zdążyłam na to nic powiedzieć, bo wróciła ciotka. Uśmiechnęłam się tylko blado.
- Mogłabyś zajrzeć, do pana Olka? Zaniosłabyś mu te papiery, bo nie zdążę ich wypełnić, a jemu pewnie się nudzi. Jak byłam u niego ostatnio, oglądał Strażnika Teksasu.  – pokazała mi plik papierów, leżący na ławeczce. Od razu przypomniała mi się historia z tymi ankietami od trenera i aż mnie dreszcze przeszły.
- Jasne, ciociu – mruknęłam pod nosem i zabrałam papiery ze sobą. Na szczęście nie musiałam pytać nikogo o numer pokoju, bo wiedziałam, gdzie mieszka pan Maser. Starając się nie upuścić żadnej kartki udałam się do jego pokoju. Jak prawo powszechnie obowiązujące nakazuje, zapukałam do drzwi.
***
Pan Olek był na co dzień bardzo kulturalnym człowiekiem, ratował dam z opresji – na przykład wyręczając je w dociskaniu do parkietu przystojnych zawodników, więc spodziewałam się usłyszeć miłe ‘proszę’ lub mniej milsze ‘wejść’.
- Winiarski nie dostaniesz więcej pizzy! – a usłyszałam to. Stwierdziłam, że skoro nie przypominam Michała Winiarskiego, mogę wejść do królestwa pana Masera.
- Dzień dobry, ro tylko ja – uśmiechnęłam się do niego na przywitanie, całkiem nie zauważając tego syfu w jakim się znalazłam.
- Ale i tak nie dostaniesz pizzy.
- Twierdzi pan, że on mnie wysłał po tą pizzę?
- Oczywiście, oni zawsze tak robią. A ja, biedny, stary człowiek, tyle dla nich robię!
-Może być pan spokojny, nikt nie wysłał mnie po pizzę, a sama też jej nie lubię. Ciocia Magda prosiła, żeby do pana zaglądnąć. Lepiej panu już? – pan Maser kiwnął tylko głową i dalej pochłaniam pizzę. Gdyby nie to, że bardzo poświęcał się swojej pracy, pomyślałabym, że ta kontuzja to w sumie bardzo go ucieszyła. Siedział sobie sam, obżerając się niezdrowym żarciem i oglądając telewizor. Doglądali go, przynosili leki, a jedyne co musiał zrobić, to wstać do toalety.  – I żeby pan się nie nudził, to przysyła panu papierki do wypełnienia.  – odgarnęłam kawałek łóżka ze śmieci i położyłam na nieskazitelnie czyste kartki. Miałam nadzieję, że to zadanie go jakoś zmobilizuje, chociażby do sprzątnięcie łóżka. No, i jego okolicy w zasięgu paru metrów. Z każdą sekundą chciałam bardziej opuścić to pomieszczenie, nie chcąc doznać żadnych urazów na psychice.
- Co ona sobie myśli? Okropne stworzenie, babura jedna! Teraz to ona się nimi zajmuje, nie ja, więc powinna zrobić to sama! – oj, chyba go rozzłościłam i należało się zwijać. Jednak kiedy chciałam wyjść, skutecznie mnie zatrzymał, rzucając we mnie jabłkiem. Tak, jabłkiem. Odwróciłam się i z dziwnym wyrazem twarzy wpatrywałam się w terrorystę.  – Zrobisz tak: chłopcy są bardzo zdrowi, więc weźmiesz  papiery z przed przyjazdu – pokazał mi szafę, zagraconą do granic możliwości, gdzie na samej górze leżały papiery, a raczej ich wielkie stosy  - i przepiszesz ładnie do tych na teraz.
- A magiczne słowo? Chociaż trochę mógłby się pan wysilić.
- Proszę. Wystarczy? – no musiało, w innym wypadku mogłabym znowu oberwać jakimś owocem. Wspięłam się na jedyne krzesło, jakie pacjent w pokoju posiadał i zdjęłam stertę a szafy. Otwarłam sobie nogą drzwi i wyszłam na korytarz, zostawiając kartki na ziemi. Wróciłam do środka tylko po to, żeby zabrać papiery od ciotki Magdy i szybko się ulotniłam. Jak dobrze poczuć świeże powietrze z korytarza!
Nie chciało mi się nosić tych papierów ze sobą, więc usiadłam sobie wygodnie na podłodze i zaczęłam przeglądać pierwszą kartę – pana Piotra Nowakowskiego, który któregoś piękno dnia obudził mnie bardzo, bardzo wcześnie i chciał razem ze swoją szajką uprowadzić na basen. Nie było tam zbyt wiele informacji, praktycznie tylko świeże badania krwi i jakieś inne rutynowe eksperymenty. Zaczęłam je wprowadzać do nowej karty, przepisując uważnie ze starej. Jak to bywa w moim przypadku, nawet przy tak banalnym zadaniu, musiały mi się przydarzyć przygody. Czy ja wyglądałam jak Pippi? No raczej nie, nawet nie byłam ruda i nie miałam piegów. Więc dlaczego nie mogłam żyć sobie spokojnie nawet przez pięć minut? Wypełniałam sobie tą kartę, podśpiewując coś pod nosem, kiedy w zabójczo szybkim tempie, przed nosem przeleciała mi jakaś postać. No może nie do końca przeleciała, bo w piotrowej karcie w zakładce ‘inne dolegliwości’ widniał teraz wielki odcisk czyjegoś buta. Nawet nie zdążyłam zobaczyć, komu się tak spieszyło i nie miałam kogo opieprzyć.
Kiedy zaczęłam wypełniać drugą kartę, mianowicie Michała Winiarskiego, usłyszałam, że ktoś się zbliża. Uzbrojona, gotowa na wszystko, postanowiłam złapać tego osobnika, który przyczynił się powstaniu znamienia na życiu Piotra. Udawałam, że jestem strasznie zajęta, ale tak naprawdę czekałam na to, aż pojawił się obok mnie. I kiedy tak się stało, podstawiłam mu rękę i wyłożył się jak długi. Jednak kiedy zobaczyłam, kto to jest, miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Panie trenerze, bardzo pana przepraszam! To był przypadek! – podniosłam z ziemi pana Anastasiego, robiąc skruszoną minę.
- Nic nie szkodzi Wisienko. A kto cię tak obładował takimi papierzyskami?
- Pan Aleksander.  – twarz trenera zaczęła stopniowo robić się czerwona, aż w końcu bardziej już nie mogła. Trener zacisnął dłonie w pięści i wojskowym krokiem skierował się do pokoju masażysty. Mało nie parsknęłam śmiechem, kiedy wszedł do tego syfu i zaczął się wydzierać po włosku na Masera. Było tak głośno, że niektórzy goście ośrodka, wyszli na korytarz.  – Przepraszamy za zakłócenie państwa spokoju, ale nasz kolega potrzebował motywacji do pracy.  – uśmiechnęłam się pięknie, po czym zauważyłam Adriana na końcu korytarza. Też widocznie nie wiedział, co się stało, bo podejrzliwie mi się przyglądał. Podszedł do mnie, a w międzyczasie pan AA opuścił królestwo Bieleckiego. Poprawił koszulkę i pięknie się uśmiechając, ucałował moją dłoń.
- Wisienko, sprawa załatwiona. Teraz zaniesiemy te papiery tam gdzie mają być, czyli z powrotem do tego syfu. Adrianie, pomożesz mi?
Zostawiłam panów sam na sam z dokumentami i Olkiem Bieleckim, po czym sama postanowiłam zaglądnąć na trening. Miałam nadzieję, że tym razem ciotka nie zleci mi żadnych niewykonalnych zadań i opuści też te z kategorii ‘zagrożonego zdrowia’. Chłopcy rozgrywali właśnie jakiś meczyk, a cioci nie miałam w zasięgu wzroku. Odetchnęłam na krótko z ulgą, po czym usiadłam sobie na ławeczce i przyglądałam się jak grają. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy zauważyłam, że nieźle ich to bawi. Uśmiechnięci, żartowali na boisku wszyscy. Z małym wyjątkiem – Zbigniewem Bartmanem.
Skupiłam na nim trochę więcej uwagi niż na innych, stwierdzając, że coś jest z nim nie tak. Jakby nie mógł się w tym odnaleźć. Jakby myślał kompletnie o czymś innym. Na boisku stanowił kontrast do inny zawodników, do swoich kolegów. Kiedy któryś z nich chcąc dodać otuchy, poklepywał go po plecach, odchodził z groźną miną. Do nikogo się nie odzywał. Ostatecznie Gardini się na niego wściekł i kazał mu zejść z boiska. To jeszcze bardziej ko wkurzyło. Usiadł po drugiej stronie ławki, rzucając butelkami z wodą. Kiedy już je wszystkie porozrzucał, w tym dwie opróżnił, zabrał ze sobą ręcznik i poszedł do szatni. A że ja lituję się nad biednymi zwierzątkami, które mają ze sobą problemy, postanowiłam się też ulitować nad tym miśkiem o małym rozumku i dowiedzieć się dlaczego jest dzisiaj w tak paskudnym humorze i wszystko mu nie wychodzi.
Wyszłam z Sali, odprowadzona spojrzeniem wszystkich trenujących, i przyczaiłam się na Bartmana. Mijały kolejne minuty, a ja nadal czekałam. Chłopcy skończyli grać seta i zaczęli następnego, a ja ciągle stałam jak przysłowiowy kołek. W końcu moja cierpliwość przekroczyła swoje granice i postanowiłam wkroczyć do jaskini lwa. Otwarłam drzwi i, w razie czego, przysłaniając oczy, powoli weszłam do środka. Od samego progu powalił mnie sam smród, który się tam unosił i wcale mnie to nie zdziwiło. Przecież szatnia kilkunastu, spoconych facetów nie będzie pachnieć fiołkami.
Rozejrzałam się po dość dużym pomieszczeniu, zawalonym ciuchami chłopaków i w kącie zobaczyłam siedzącego Zbyszka. Nie zwrócił na mnie uwagi, więc usiadłam obok niego. Nie chciał rozmawiać, więc milczeliśmy. Jednak po kilku minutach, cisza zaczęła go dobijać jeszcze bardziej.
- Jestem beznadziejny – powiedział, ironicznie się uśmiechając.  – Totalne zero.
- Nie opowiadaj bzdur, to tylko chwilowa niemoc. Lepiej powiedz, co się stało, wygadaj się. Poczujesz się lepiej.  – ale on dalej nie chciał mówić, a ja do niczego nie mogłam go zmusić. Zaczynałam tracić nadzieję, że w ogóle coś jeszcze powie. Przestałam widzieć sens w moim dalszym siedzeniu tutaj, więc wstałam i już miałam wychodzić, kiedy w końcu się odezwał.
- Tak zwyczajnie powiedziała, że to koniec. Przez telefon, nawet nie miałam odwagi, żeby powiedzieć mi to prosto w twarz.  – może na pierwszy rzut oka, wydaje się, że niektórzy ludzie nie mają uczuć, że nie stać ich na to, żeby kogoś pokochać. Myślimy, że to skończeni idioci, traktujący wszystkich przedmiotowo. Jednak w takiej sytuacji jak ta, dowiadujemy się, że nasze przypuszczenia okazały się błędne. I mimo to, że na co dzień się z tym nie obnoszą i tego nie okazują, to jednak mają coś takiego jak uczucia. Taką osobą był właśnie Zbyszek – na co dzień zgrywający twardziela, mało inteligentnego kobieciarza.
- Nie powiedziała dlaczego? Nie podała żadnego powodu? Zawsze jakiś jest.
- Stwierdziła, że ciągle nie ma mnie w domu, że nie mam dla niej czasu. Ale ja inaczej nie potrafię, przecież nie rzucę dla niej tego, co kocham.
- Skoro nie potrafiła zrozumieć, że sport to całe twoje życie, to nie jest warta tego, żebyś teraz się zadręczał i wszystko olewał z góry do dołu. Ale nie mówię, że to tylko jej wina. Rozmawiałeś z nią o tym?
- Tak, ale zawsze rozmowa kończyła się kłótnią. W pewnym momencie poczułem, że ona próbuje mnie zmienić, nakłonić do tego, żebym to rzucił.
- Zgaduję, że wykorzystała ten moment, kiedy miałeś przerwę. Kontuzja? – kiwnął głową. – W takim razie podtrzymuję swoje zdanie i radzę ci, żebyś przestał jakoś o tym myśleć. Zacznij grać, poświęć się treningom albo znajdź jakieś inne zajęcie. To zawsze pomaga.
- Skąd ta pewność?
- Przetestowałam na sobie. Nie martw się, kiedyś spotkasz tę jedyną, która zrozumie, że razem z tobą dostaje w pakiecie końską dawkę siatkówki. Takie dwa w jednym.
- Co ty zrobisz? Przecież Bartek też gra – zapamiętać, że siatkarze, to bardzo upierdliwi ludzie, którzy jeżeli sobie coś wymyślą, to trzymają się tego do upadłego.
- My nawet nie jesteśmy razem, więc nie ma tematu.
- Temat jest, ale nie chcesz go poruszać. Wszyscy widzą, że jesteś dla niego najważniejsza, jak na ciebie patrzy. 
- Proszę cię, to jest bardziej skomplikowane niż myślisz. Idziemy na obiad? Głodna jestem. – musiałam zmienić temat, żeby uniknąć kolejnych złotych rad, tym razem w wykonaniu Zbigniewa Bartmana. – A po za tym, strasznie tu cuchnie. – Bartman parsknął śmiechem i wyszedł za mną. Chłopcy dalej grali, nie zwrócili nawet na nas uwagi. Przechodząc przez zawiłe korytarze i zakręty, które nareszcie udało mi się zapamiętać, znaleźliśmy się przy recepcji, gdzie zastaliśmy trenera Anastasiego.  – Ja się tym zajmę.
Podeszłam do pana trenera i zaczęłam tłumaczyć mu, dlaczego Zbyszek opuścił trening. Wyjaśniłam mu, że Bartman potrzebuje wolnego dnia, że ma kiepski dzień i potrzebuje chwili przerwy. Wprawdzie patrzył na niego trochę podejrzliwie, ale ostatecznie powiedział, że to nie problem. Grzecznie mu podziękowałam i razem ze Zbyszkiem udaliśmy się na zasłużony obiad. Panie z kuchni były trochę zaskoczone obecnością Zbyszka, ale o nic nie pytały. Pani Ewa przyniosła nam wydzielone porcje i mogliśmy zaczynać jeść.
- Ty zaczynasz studiować w tym roku, nie?
- Jeżeli się dostanę to owszem. Czemu pytasz?
- Gdzie planowałaś złożyć papiery?
- Do Krakowa, na UJ. 
- Spróbuj w Łodzi.
- Dlaczego akurat w Łodzi?
- Bo jest blisko Bełchatowa.
Postanowiłam nie kontynuować tego tematu, bo niby dlaczego miałabym rozmawiać o tym ze Zbyszkiem? To, że mu pomogłam, nie czyniło z nas oddanych przyjaciół, więc nie musiałam z nim rozmawiać. Widocznie zrozumiał, że poruszanie tego tematu to nie najlepszy pomysł, bo zamilkł.
Kiedy dostaliśmy drugie danie, reszta kadry zwaliła się na stołówkę. Dosłownie zwaliła – spoceni, wymęczeni, ale zadowoleni. Ja bynajmniej nie byłam zadowolona, zwłaszcza kiedy poczułam ten zapach. Przełknęłam jeszcze kilka kęsów, po czym zostawiłam Zbyszka w towarzystwie jego przyjaciela, który się do nas dosiadł.
Miałam zamiar iść na spacer albo przynajmniej wyjść za ośrodek, żeby trochę się zrelaksować, ale zostałam zatrzymana przez pana w recepcji.
- Przed chwilą przyszła jakaś pani. Mówi, że jest pani przyjaciółką – zwróciłam wzrok w miejsce, na które wskazywał młody, umundurowany pan. Bardzo się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam Adę, w końcu miała spędzać teraz upojne chwile z Serbem na jego ojczystej ziemi. Podziękowałam recepcjoniście i podeszłam do niej. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że coś się stało. Kiedy mnie zauważyła, uśmiechnęła się do mnie smutno. Nawet głupi by zauważył, że płakała. O nic nie pytając, wzięłam ją za rękę i zaprowadziłam do swojego pokoju. Ada ciągnęła za sobą małą walizkę, więc podejrzewałam, że wraca prosto z Serbii. Czułam, że narasta we mnie złość, kiedy pomyślałam, że on mógł coś jej zrobić. Jednak nie okazałam żadnych uczuć, nie chciałam, żeby poczuła się jeszcze gorzej.  Położyła się na moim łóżku, zauważyłam, że w jej oczach znowu zaczynają pojawiać się łzy.
- Mogę tu zostać? – zapytała cicho, kiedy pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Chyba nie muszę mówić, że miałam ochotę go zabić? Albo przynajmniej uszkodzić na tyle, żeby już nigdy sam nikogo nie skrzywdził?
- Oczywiście, że tak. Chcesz coś zjeść? Akurat podają obiad. – kiwnęła głową, głupie pytanie. Pewnie już długi czas nie miała nic w ustach.  – Zaraz wracam, ok? – wyszłam z pokoju i pobiegłam na stołówkę. Wiedziałam, że nie wydadzą mi drugiej porcji, ale zawsze mogłam poprosić któregoś z miśków, żeby poprosił o dokładkę. Stołówka już prawie opustoszała, został tylko Bartek i Winiar.
- Mogłabym mieć do was prośbę?
- Zawsze i wszędzie. Co możemy uczynić dla Wisienki? – Michał był jak zawsze w doskonałym humorze.
- Potrzebuję jednej porcji obiadu, przynajmniej drugiego dania. Mógłby któryś z was poprosić o dokładkę? – Bartek przyglądał mi się uważnie, po czym bez słowa wstał i podszedł do okienka. Już chwilę później, czarował panią Ewę, żeby jednak wydała mu dokładkę. Usiadłam więc przy stoliku z Michałem i czekałam, aż wróci Bartek.
- Ida, stało się coś?  - nie wiedziałam, czy powinnam mówić, że Ada przyjechała. Trener o niczym nie wiedział, a bałam się, że oni mogą coś chlapnąć. W obecnej sytuacji nie wyobrażałam sobie, że Ada będzie sama w takim stanie wracać do domu.  – Wiesz, że możesz nam o wszystkim.
- Dobrze, powiem, ale musisz obiecać, że nikomu nie powiesz.
- Jasna sprawa.
- Ada przyjechała. Cała zapłakana. Podejrzewam, a właściwie jestem pewna, że to przez Alka.
- Mówiła coś?
- Nie, tylko zapytała, czy może tu zostać. Błagam cię, nie mów nic trenerowi. Sama mu powiem, ale później i najwyżej pojadę z nią do domu.
Bartek położył przede mną talerz z drugim daniem, po czym usiadł z powrotem przy stoliku.
- Dzięki.  Pójdę już. – wzięłam talerz i wyszłam ze stołówki.

1 komentarz:

  1. nie! niech Ida nie odjeżdża! mam nadzieję, że trener pozwoli zostać Adzie :)
    poza tym to bardzo ciekawie ukazałaś Bandytę ;)
    super rozdział

    -Aga :)

    OdpowiedzUsuń