UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

czwartek, 27 grudnia 2012

"- Oni chcą Cię wykorzystać?!"




***
Nadzieja była złudna, i to jak! Razem, z wymęczonym przez Anastasiego Adrianem, mieliśmy nadzieję na słodko i cudownie przespaną noc. Tak. Jednak jak to bywa, będąc w jednym ośrodku z kilkunastoma przerośniętymi facetami w większości o małych rozumkach, można spodziewać się wszystkiego.
Nie wiem która była godzina, słyszałam tylko głośne chrapanie Adriana. Obróciłam się właśnie na plecy, wzdychając głęboko i śniąc dalej jakiś idealny sen, kiedy ktoś zaczął walić do drzwi. Na początku pomyślałam, że to mi się tylko śni, jednak charakterystyczne pukanie do drzwi ponowiło się jeszcze z większą siłą.
- No nie, co tym razem? – mruknęłam pod nosem z ubolewającą miną. Bo oczywiście, gdy nie wstałam, charakterystyczne pukanie zwane waleniem do drzwi ponowiło się i słyszałam go tylko ja. Adrian nawet nie drgnął. Otwarłam oczy, po czym wstałam z łóżka i szurając nogami po podłodze jakoś doszłam do drzwi. Im bliżej nich byłam, tym bardziej robiłam się wściekła. Bo już wiedziałam, która jest godzina i wiedziałam, że jeżeli ośrodek się nie pali, nie grozi nam inwazja kosmitów ani szarańczy, ten ktoś zginie śmiercią tragiczną od porażającego spojrzenia. Szarpnęłam za klamkę i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha twarzyczkę Piotrka Nowakowskiego. No właśnie, Piotrka. A ja uważałam go za rozsądnego i rozumnego człowieka.  – Jeżeli za chwilę nie zginiemy, mam bezpośredni powód, żeby cię zlikwidować.  – zupełnie nie przejął się moimi słowami, co doprowadziło mnie do jeszcze większego szału. Gwałtownie wypuściłam powietrze, starając się brać przykład z Ady i nie zdradzając kłębiących się we mnie uczuć.
- Mamy dzisiaj wolny dzień! Trenera nie ma, siatkarze rozrabiają! – w tym momencie zaczęłam tracić wiarę. Z moich ust wydostały się dziwne dźwięki, zwane w naszych kręgach prychaniem i fukaniem. Dwumetrowy osobnik, stojący nadal przede mną, dalej się uśmiechał. Miałam wrażenie, że zaraz zacznie tańczyć z radości. A ja, kurde, z wściekłości.
- To, dlaczego skoro macie wolne, budzisz mnie o godzinie piątej minut trzydzieści cztery?!  - moja mina była widocznie tak ubolewająca i załamana, że Piotruś przybrał podobną. Aż mu się, biednemu, oczy zaszkliły od łez. Ale ja postanowiłam być twarda i nie okazywać litości biednemu, małemu Piotrusiowi…. Stop!
- Ja tylko chciałem przedstawić wam tą jakże miłą nowinę… - powiedział cichutko, po czym powłócząc nóżkami chudymi jak młode badylki, odszedł ze spuszczoną głową. Wróciłam do pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Adrian dalej chrapał sobie w najlepsze, a mnie się zrobiło żal Cichego Pita. I nici były z mojej twardości. Zabrałam szlafrok i wyszłam na korytarz, rozglądając się za środkowym. Zauważyłam go na końcu korytarza, siedzącego na ziemi z bardzo smutną minką. Podeszłam do niego i usiadłam obok. Po czym szturchając go delikatnie w ramię, wykrzesałam tyle zadowolenia ile można o tej godzinie.
- To co robimy? – zapytałam szeptem, na co bardzo się zdziwił. Jednak gdy zobaczył mój promienny uśmiech, od razu się rozchmurzył.
- Idziemy na basen?
- Nie jest za wcześnie?
- Nie, jeżeli ma się dodatkowy klucz! – rozradował się Piter i pobiegł do pokoju po cudowny kluczyk. Ja tymczasem poszłam się przebrać w strój kąpielowy. Niech zna moje miłosierdzie. Zabrałam jeszcze ze sobą ręcznik, po czym wyszłam na korytarz, stając przed drzwiami jak wryta. Bo zamiast jednego wielkoluda, zobaczyłam aż pięciu. Piter, Kłos, Zator, Winiarski i Pliński. Taka gromadka w wersji maxi.
- Widzę, że nie tylko Piotruś jest amatorem wczesnego wstawania.  – zaczynałam się trochę bać. Jeden siatkarz raczej nie był groźny, ale pięciu… Przecież to prawie sześciu! A sześciu mogło być groźnych. Zaczęłam się wycofywać w tył, delikatnie opierając się o klamkę. Jednak oni byli znacznie bardziej spostrzegawczy niż ja o tak wczesnej porze. Już widziałam te chytre uśmiechy i przeczuwałam nieczyste zamiary wrzucenia mnie do wody i podtapiania. Jak się okazało refleks też mieli lepszy. Kiedy próbowałam otworzyć drzwi, jeden z gromadki przerośniętych krasnoludków znalazł się za mną i zarzucił mnie sobie na plecy. I już myślałam, że na nic zdadzą się moje piski i ciche krzyki, kiedy na korytarzu pojawił się on. Jarosz, Jakub Jarosz.
- Która niewiasta wołała o pomoc? – zapytał, mimo że byłam jedyną dziewczyną przebywającą na korytarzu. Korzystając z chwili nie uwagi, próbowałam się jakoś uwolnić, ale moje starania poszły na marne. Super Jakub zauważył, że jestem w bardzo niekomfortowej sytuacji i z gracją starożytnego wojownika podszedł do towarzystwa i pokazał, żeby Winiarski postawił mnie na ziemi. Jego twarz cały czas miała kamienną, poważną maskę, więc Michał wypełnił prośbę mojego wybawcy. Normalnie czułam się jak Helena, ha! Jeszcze im przez przypadek drużynę podzielę…
- Jakubie, mój wybawco! – rzuciłam się Rudemu na szyję, aż poczuł się dumny jak paw. Użyczył mi swojego ramienia i odprowadził do swojego pokoju, twierdząc, że zawsze mogą po mnie wrócić. Trochę nie było mi to na rękę, wręcz mnie to krępowało, bo dzielił pokój z Kurkiem. Otworzył drzwi, przepuszczając mnie pierwszą.
- Możesz się położyć na moim łóżku, niewiasto. O tej wczesnej porze nic nie obudzi go ze snu. – powiedział dostojnym głosem, schylając się w pas. Komicznie wyglądał w takiej roli, ale nie chciałam go zawstydzić, więc usiadłam jak na damę przystało.
- Co będziesz w międzyczasie czynił mój zacny rycerzu?
- A, skoczę sobie na basem. To paa! – porwał jakieś zawiniątko, będące prawdopodobnie ręcznikiem i wypadł z pokoju z przerażająco dużą szybkością.
- Jarski, co ci znowu palnęło do łba?! – usłyszałam z drugiego łóżka niski, chrypliwy głos. Aż podskoczyłam, kiedy Bartek zaczął się wiercić na łóżku. Nie wiedziałam, co mam zrobić. W końcu Rudy kazał mi tu siedzieć. Bingo! Ale nic nie mówił, że mam nie wychodzić. Poderwałam się z łóżka, nie chcąc robić zbyt dużego hałasu i podeszłam do drzwi. Pociągnęłam za klamkę i nic. On zamknął za sobą drzwi! Pozostawało więc jeszcze jedno wyjście, przez balkon. Jednak Bartek spał zaraz przy oknie.
Jak to bywa z moim refleksem o tej godzinie… Właściwie nie bywa. Więc zanim zdążyłam znaleźć się przy oknie, Kurek otworzył jedno oko. Chyba nie wierzył w to co widzi, bo otworzył drugie. Jednak pomyślał, że umysł płata mu złośliwe figle, więc usiadł, przecierając zaspane oczy.
- Ida?
- Jak widać i słychać.
- Ale co ty tutaj…?
- Co ja tutaj robię? – Bartek kiwnął głową – Mój zacny rycerz wyratował mnie od okropnych rozbójników i mnie tu zakluczył. To nie moja wina, że Kubuś jest misiem o małym rozumku.
- Nie mam nic przeciwko. Tylko dlaczego o szóstej rano?
- Też zadałam takie pytanie. Apropos, macie dziś wolne. To oznajmił mi Cichy Pit, waląc do drzwi o piątej trzydzieści cztery.
- I mamy odpowiedź. Gdzie poszli?
- Na basen. Ej, czemu ty wstajesz? – Bartek wygramolił się z łóżka w przydługawych spodniach. Swoją drogą, nie wiedziałam, że produkują takie długie spodnie. Ale nie ważne, wyszedł z łóżka i wyciągnął coś z szafki – Tylko mi nie mów, że ty też idziesz na basen.
- Nie, do łazienki.  – uśmiechnął się do mnie, po czym zniknął w łazience. Jakieś dziesięć minut później, całkowicie obudzony, wyszedł.
- Głodny jestem. Idziemy coś zjeść?
- Już pora śniadania? Tak wcześnie?
- Nie, ale…
- Masz dodatkowy klucz do kuchni? – uśmiechnął się chytrze, pokazując mi kluczyk. – Do czego wy jeszcze macie te klucze?
- Jednym słowem, do wszystkiego. Chodź, musimy przejść przez balkon.
I tak drugi raz tego samego dnia, klika minut po szóstej rano, zostałam porwana.
***
Z tą niewielką różnicą, że tym razem dałam się porwać. Kilka sekund później, wyszliśmy na balkon, żeby dostać się do mojego pokoju. Jednak to też nie było takie proste, bo balkon od wczorajszego wieczora był zamknięty. Zaczęłam pukać w szybę, ale oczywiście Adrian miał to gdzieś. Więc zaczęłam w szybę walić, odgrażając się, że uszkodzę go w większym stopniu, gdy nie ruszy tyłka z łóżka. Poskutkowało.
- Możesz mi powiedzieć, co ty robisz? – zapytał z przymrużonymi oczami mój przyjaciel, gdy zobaczył mnie z Bartkiem na balkonie.
- Idziemy z Idą coś zjeść do kuchni, chcesz się załapać? – a że Adrianowi o jedzeniu nie trzeba było mówić po dwa razy, w rekordowo szybkim tempie doprowadził się do porządku. I poszliśmy, tym razem mniej krętymi korytarzami, do ośrodkowej kuchni. Weszliśmy przez spiżarnię do kuchennego pomieszczania, gdzie zastaliśmy panie kucharki.
- Pani Ewo, jak pani pięknie dzisiaj wygląda! – no myślałam, że parsknę śmiechem. Adrian też z ledwością się powstrzymywał, kiedy Bartek próbował udobruchać panią kucharkę niezbyt zadowoloną z tego powodu, że jesteśmy w kuchni. – A pani Marysia też od rana promienieje!
- Niech Bartek mówi czego chce od samego rana.
- Wcześniejszego śniadania dla naszej trójki? Jesteśmy naprawdę głodni. A na dodatek, trenera dzisiaj nie ma – Kurek mrugnął do mniej niezadowolonej pani Marysi, a ta wnet zrozumiała, o co mu chodzi.
- Czyli na obiad schabowy?
- Pani Marysiu, jest pani wspaniała! – wielkolud podszedł do pani kucharki  i ją uściskał.
- Idźcie na stołówkę, zaraz wam coś przyniosę – wyszliśmy z kuchni na stołówkę i usiedliśmy przy jednym z pustych stolików.
- Nie wiedziałam, że masz tu takie znajomości. Żeby się tak podlizywać…
- Chłopaki będą wniebowzięci jak dostaną schabowego. Zobaczysz jakie będą pielgrzymki.
***
- Od dzisiaj chodzę z tobą na śniadania. Nażarłem się jak głupi.  – wyłożyliśmy się za polance za ośrodkiem, wręcz nie mogąc się ruszyć. No cóż, skutek zjedzenia prawie potrójnej normalnej porcji w przypadku chłopaków, w moim tylko podwójnej.
- Ale przyjemnie… Dawno nie jadłam takich pyszności. Aż mi wstyd, że się tak obżarłam. To powinno być karalne. – musiało to dość śmiesznie wyglądać. Leżeliśmy w trójkę na trawie, prawie w ogóle się nie ruszając, ja leżałam po środku. Było wcześnie rano, pozostali mieszkańcy ośrodka dopiero wstawali, więc gdy nas zobaczyli, pewnie pomyśleli, że wczoraj mieliśmy niezłą libację. Zwłaszcza kiedy zobaczyli biegającego wokół nas Michała Kubiaka, z czymś dziwnym na głowie. Prawdopodobnie to były jeszcze jego włosy. I Misiek tak biegał w kółko, ze względu na Bartka, o dużej średnicy, krzycząc jak szalony.
- Będą schaboweee! Będą schabowe!!! – zrobił może z pięć takich rundek, po czym stanął na chwile i dziwnie na nas patrzył.  – A czemu jesteście tacy nieprzytomni? Powinniście się cieszyć, schabowe będą na obiad! Życie jest piękne! – krzyknął na odchodne i pobiegł z powrotem.
- Nie wiedziałam, że można tak reagować na obiad. I to tak wcześnie rano, gdy nie jadło się śniadania.
Usłyszałam śmiech Bartka ze swojej lewej strony. Chwilę później zapanowała cisza, słychać było tylko śpiew ptaków. Ale jak to bywa, mając w ośrodku kilkunastu facetów bez przełożonego, nie trwała ona długo. Usłyszeliśmy szaleńczy śmiech i czyjś pisk z głośnym przekleństwem. Jednak nie miałam siły, żeby w jakikolwiek sposób w to wnikać. Z pomocą przyszedł mi mój poranny wybawca, Jakub. Przysiadł się do nas, wzdychając głośno.
- Dzień się ciekawie zaczyna. Zibi od samego rana ogląda się za pracownicami ośrodka, przed chwilą się zagapił i przywalił w drzwi. Słyszeliście, że na obiad będą schabowe?
- Tak, chwilę wcześniej przybiegł Kubiak i dość ekspresyjnie nam to oznajmił. Jeszcze jakieś nowości?
- Z tego, co wiem, to po południu ma być impreza. Nie chcę nic sugerować, ale jesteś jedyną dziewczyną w naszym towarzystwie, więc…
- Jezus, co wam chodzi po głowie?
- Tańczyć będziemy.
To ja już wolę, żeby chodziło im co innego. Gdy tylko usłyszałam słowo tańczyć, nagle otrzeźwiałam  i szybko pobiegłam do ośrodka. Usłyszałam tylko za sobą coś w stylu ‘łapać ją!’, co jeszcze bardziej mnie zmotywowało, żeby jak najszybciej zamknąć się w pokoju i do wieczora z niego nie wychodzić. Nienawidziłam tańczyć i tyle.
- Ida, no otwórz! Wiesz, że mam szybką przemianę materii, muszę do łazienki!
- A co? Jedyna łazienka jest u nas w pokoju? Chłopcy na pewno ci użyczą toalety. Wyjdę stąd dopiero, jak przyjedzie Anastasi i się uspokoją!
- To znaczy, że nie będziemy tańczyć? – usłyszałam czyjś niespokojny głos zza drzwi, prawdopodobnie Piotrka Nowakowskiego. Pewnie reszta już wróciła z basenu i dowiedzieli się, że się zabarykadowałam. Tym razem nie zamierzałam odpuścić.
W międzyczasie, kiedy panowie siatkarze zastanawiali się jak otworzyć te drzwi, poprzysuwałam do nich wszystko, co tylko było ciężkie i mogłoby ewentualnie ich zatrzymać. Tak na wszelki wypadek. A potem odebrałam telefon, bo akurat dzwoniła Ada.
- Mam nadzieję, że jesteś już spakowana i jedziesz na lotnisko.
- Jakbyś zgadła. Ale, Ida, boję się…
- Niby czego? Przecież on poza tobą świata nie widzi.
- Nie wiem, po prostu się boję. A wiesz, że jak ja się boję, to zawsze jest coś nie tak.
- Nie przesadzaj, na pewno będzie wszystko w porządku. Ja mam chyba większy problem. – chyba siatkarze byli bardziej sprytni niż myślałam. Drzwi zadrżały przez chwilę, więc z obawy wtargnięcia do mojego pokoju, schowałam się w łazience.
- To znaczy?
- Trenera nie ma, a jestem jedyną znajomą dziewczyną w ośrodku.
- Święty Mahomecie! Oni chcą cię wykorzystać?!
- Co?! Dlaczego tak pomyślałaś?!
- To czego ty się boisz?
- Robią imprezę. I chcą tańczyć. A wiesz, że ja tego nienawidzę. I jak tylko Kuba o tym wspomniał, to uciekłam. Adrian się zorientował i zaczęli mnie gonić, ale zdążyłam się zamknąć w pokoju. A teraz zaczęli kombinować, co zrobić z drzwiami i schowałam się w łazience.
Po drugiej stronie zapanowała głucha cisza, która chwilę później została zastąpiona straszliwym piskiem i wybuchem śmiechu. Z tego, co zrozumiałam, to powiedziała też, że jestem głupia. Ale nie mogłam być tego do końca pewna, bo jak ona piszczy, to nie mówi wyraźnie.
- Posłuchaj mnie uważnie – powiedziała dokładnie pięćdziesiąt sekund później, gdy trochę się uspokoiła – Masz ubrać najlepsze ciuchy, szpilki, które ci zapakowałam i zapieprzać na tą imprezę. Możesz się nawet upić, chociaż w twoim wypadku to raczej niemożliwe. A, i Adka pilnuj, bo może mu coś głupiego strzelić do głowy. Muszę kończyć, taksówka już przyjechała.
Odłożyłam telefon na półkę i zaczęłam nasłuchiwać, czy przypadkiem nie udało im się wejść do pokoju. Po drugiej stronie drzwi panowała cisza, więc zaczęłam powoli wychodzić z łazienki. Odetchnęłam z ulgą, gdy w pokoju nikogo nie było, a drzwi były na swoim pierwotnym miejscu. Rzuciłam się na łóżko, zastanawiając się, co będę robić przez calutki dzień. Aż w końcu zorientowałam się, że jest nowy materiał, który trzeba zmontować! I zdjęcia, które zrobiłam im na treningu. Przynajmniej miałam jakąś wymówkę.
***

czwartek, 13 grudnia 2012

"- I wiesz co? Cholernie fajnie, że tu jesteś"



Noc minęła całkiem spokojnie w porównaniu do poprzedniego dnia. Spalskie łóżka są wyjątkowo wygodnie, polecam sprawdzić. Powoli  powracałam do świadomości, słyszałam świergotanie ptaków, czując się coraz bardziej błogo. Kiedy moja błogość osiągnęła apogeum, coś albo ktoś gwałtownie przywróciło mnie do świata żywych. To coś lub ktoś nieźle walnął o ziemie. Chwilę potem, dosłownie chwilkę, można było usłyszeć uniwersalne i bardzo popularne polskie słowo w dość jękliwym wydaniu. Za wyjątkiem tego incydentu, na naszym piętrze nadal panowała przejmująca cisza. Przewróciłam więc oczami, w międzyczasie przewracając się na drugi bok i nakrywając kołdrą. Stwierdziłam, że skoro jest cicho, musi być też wcześnie. Jednak musiałam się mylić.
Moment później, prawdopodobnie jakieś kilka minut, poczułam, że ktoś szturcha mnie w ramię. Nie czułam się jeszcze na siłach, żeby podnieść się z łóżka, więc przeciągle mruknęłam. Nie musiałam otwierać oczu, stwierdziłam, że i tak nikt inny oprócz Adriana nie wpadłby na genialny pomysł – czyli obudzenie mnie. Jednak i tym razem się myliłam. Muszę chyba oddać swoją intuicję do naprawy.
- Mam cię przechrzcić mruczadełko zamiast Wiśni? – usłyszałam cichy głos, który znałam, ale nie byłam w stanie rozpoznać. Otwarłam więc jedno oko, chcąc się przekonać, który człowiek do mnie przemawia. Zobaczyłam charakterystyczną bródkę i zwichrzony fryz, bardzo podobny do tego, jaki ma Igła. Gdy otwarłam drugie oko, uświadomiłam sobie, że to nie ktoś przypominający Igłę, ale sam Igła.  – Przyniosłem koleżance śniadanie, bo nie raczyła koleżanka zejść na stołówkę, a koleżanki przyjaciel o koleżance zapomniał.  – skrzywiłam się nieco.
- Za dużo słowa koleżanka w jednym zdaniu, ale chyba zrozumiałam. Mam wstać, tak?
- Przydałoby się. Potrzebna mi twoja pomoc. – podniosłam się na łóżku do pozycji siedzącej, przecierając oczy. Żeby przynajmniej udawać kumającą osobę.
- Słucham kolegi głośno, powiedzmy, że uważnie również.
- Za pół godziny mamy trening na hali i zaproponowaliśmy Adrianowi, żeby zagrał z nami.
- Słyszałam, tylko co to ma wspólnego ze mną.
- Porobisz zdjęcia? Potem byś nas trochę nakręciła…. I byłby fajny materiał… I ty też byłabyś fajna.
- Acha, czyli teraz nie jestem fajna?
- Wtedy byłabyś bardziej fajna. To jak?
- Piętnaście minut, zjem śniadanie i przybywam z odsieczą – pan Krzysztof, siatkarz, odmeldował się i wychodząc życzył mi smacznego. Wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam się ubierać. Potem skonsumowałam śniadanko i tak jak obiecywałam, zamierzałam iść na dół. Wyszłam z pokoju i kiedy zamykałam drzwi, zobaczyłam, że ktoś wychodzi na korytarz, wydając z siebie dźwięki niezadowolenia.  – Stało się coś? – mój umysł był na tyle zaćmiony nagłym wybudzeniem, że nie poznałam Bartka. Zauważyłam, że to on, dopiero gdy odwrócił się w moim kierunku. Nie miał zbyt ciekawej miny, w dodatku cały czas masował sobie kark.
- Kuba schował mi buty pod łóżkiem i kiedy próbowałem je wyciągnąć za wcześnie podniosłem głowę. I teraz strasznie boli.
Stałam jak sparaliżowana, wmawiając sobie, że przecież muszę ruszyć się z miejsca. Jednak to był pierwszy raz, kiedy od jakiegoś czasu Bartek patrzył na mnie całkowicie normalnie. Jakby ta sytuacja była całkowicie normalna. Ale nie była i dobrze o tym wiedzieliśmy, bo nie potrafiliśmy szczerze ze sobą porozmawiać.
- Powinien ktoś to obejrzeć. A w międzyczasie przyłóż sobie zimny ręcznik. – wyciągnęłam klucz drzwi drżącymi rękoma, po czym zaczęłam iść. Bartek jednak mnie nie posłuchał i dorównał mi kroku. Czułam się trochę dziwnie, widząc, że idzie obok mnie. Nie chciałam, żeby był blisko, wolałam, żeby trzymał się ode mnie z daleka. Wtedy mogłabym się zachowywać normalnie.
- Możesz się na chwilę zatrzymać? Chciałbym z tobą porozmawiać. – nie widziałam w tej chwili takiej możliwości, inaczej materiał, który miałam nakręcić, nigdy by nie powstał. Nie mogłabym się skupić, myśląc o naszej rozmowie.
- Spieszę się, muszę jeszcze znaleźć chłopaków. Nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment.
- To może po treningu? Na zewnątrz, w altance? – kiwnęłam głową, na znak, że się zgadzam, cały czas idąc dalej. Poprawiłam torbę na ramieniu, zastanawiając się jak taki głupi aparat może być taki ciężki.  – Wziąć ci tą torbę?
- Nie, poradzę sobie. – odpowiedziałam nawet na niego nie patrząc. Przy recepcji nikogo z panów siatkarzy nie było, więc musiałam zdać się na Bartka. Sama bym na tą halę nie dotarła. W ogóle dziwiło mnie to, jak oni zapamiętali tą drogę, przez tyle krętych korytarzy. Ale teraz o tym nie myślałam. Szliśmy w całkowitym milczeniu, widocznie Bartek zrozumiał, że dla mnie ta sytuacja jest strasznie pokręcona. Co niby miałam pomyśleć, jak to on nagle zaczął się dziwnie zachowywać i wysyłać mi sprzeczne sygnały? Jedyne co mogłam zrobić, to przestać się narzucać.
Dotarliśmy na salę, gdzie chłopcy zaczynali trening. Zerknęłam w stronę Adriana, który nawet mnie nie zauważył. Rozgrzewał się zawzięcie, będąc w siódmym niebie. Często grywał na dodatkowych zajęciach, kiedy chodziliśmy do liceum. Nawet kilka razy byliśmy na jego meczu, stanowiąc jedyny doping dla drużyny z naszej szkoły. Jednak wcale nam to nie przeszkadzało, bo nie jednego potrafiliśmy przekrzyczeć.
Podeszłam do krzesełek z boku Sali i zaczęłam rozpakowywać swój sprzęt. Jedyną osobą, która zwróciła na mnie uwagę, był trener Anastasi. Chyba nie muszę mówić, że jego osoba mnie trochę krępowała. Może dlatego, że tyle wypisywano się o nim w gazetach i patrzyłam na niego stereotypowo. Uśmiechnęłam się do pana Włocha, dalej zajmując się przygotowaniem sprzętu. Kiedy już wszystko było gotowe, zrobiłam jedno próbne zdjęcie. Akurat Anastasiemu, bo stał najbliżej, stwierdzając, że gość genialnie wychodzi na zdjęciach.
A potem zaczęłam się bawić w fotoreportera, krążąc po parkiecie, wyłapując chwile treningu naszych polskich siatkarzy. Ale nie tylko. Adrianowi też cyknęłam parę fotek. Kiedy później je podglądnęłam, zauważyłam, że uchwyciłam coś, co czasem jest ująć bardzo trudno. Na jednym zdjęciu, kiedy Adrian się rozciągał, zauważyłam ten pasjonujący wyraz twarzy. Zawsze pozazdrościłam ludziom pasji, ale takiej prawdziwej, szaleńczej. Nie chodzi o to, że niczym się nie interesowałam, bo to nie prawda, ale brakowało mi tej iskierki w oku. Takiej, jaką miał Adrian, kiedy znalazł się z nimi na boisku.
Zaskakujące też było to, jak potraktowali go profesjonaliści. Nie myślałam, że się tak zachowają. Kiedy Adikowi coś nie wychodziło, wyłapywali jego błędy i dawali mu rady, wskazówki, jak ich nie popełniać. Przeszedł naprawdę dobre szkolenie, w końcu grał z samymi ekspertami. I, o dziwo, wcale nie szło mu tak źle. Właściwie, to szło mu lepiej, niż kiedy grał w szkole.
Dzięki temu, że miałam jakieś twórcze zajęcie, trening minął bardzo szybko. Coś mi się wydawało, że będę częściej podbierać przyjacielowi aparat i to wcale nie podstępem. Po prostu on będzie sobie grał na boisku, a ja przejmę jego cudowne dzieciątko w postaci aparatu. Wprawdzie nie nakręciłam ani minuty ich treningu, ale miałam niezłą wymówkę w postaci fotek.
Panowie zniknęli pod prysznicami, a ja spakowałam sprzęt Adriana. Techniczni pozbierali piłki i inne akcesoria po treningu, a trenerzy wyszli zaraz po siatkarzach, zostawiając mnie samą na hali, z której nie potrafiłam wyjść. Nie zdążyłam zapamiętać drogi i teraz nie miałam jak wrócić. Nie pozostawało mi nic innego, tylko usiąść pod szatnią i czekać, aż ktoś z niej wyjdzie.
Usiadłam więc na podłodze, rozprostowując nogi. W korytarzu było przyjemniej chłodno w porównaniu do hali. Wielka ona nie jest, klimatyzacji też nie ma i można się trochę napocić. Mijały kolejne minuty, a nikt nie wychodził. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy przeszło mi przez myśl, że siedzą w łazience dłużej niż nie jedna dziewczyna. Aż w końcu drzwi się otwarły i zobaczyłam nad sobą Bartka.
- Co tu robisz?
- Szczerze? Czekam na kogoś, kto mnie stąd wyprowadzi.  – podał mi rękę, pomagając mi wstać. Dawno nie widziałam, jak się uśmiechał. A szkoda, bo miał naprawdę ładny uśmiech. Westchnęłam krótko, znowu to robiłam. Myślałam o tym, o czym nie powinnam.
- Idziemy? – kiwnęłam głową i ruszyłam za Bartkiem. Przyglądałam się uważnie, próbując zapamiętać chociaż kawałek drogi. Nie wiem czy mi się to udało, zweryfikujemy następnym razem. Znaleźliśmy się przy recepcji, kiedy przypomniałam sobie, że właściwie byłam z nim umówiona. W altance, żeby porozmawiać.
- Dasz mi chwilę? Zaniosę to tylko na górę.
- Jasne. Chcesz coś do picia?
- Sok pomarańczowy? – kiwnął głową, ruszając w kierunku stołówki. A ja szybkim krokiem odeszłam w przeciwnym kierunku, żeby pozbyć się aparatu. Zaczynałam się trochę denerwować tym, co mogę za chwilę usłyszeć. Właściwie, to nawet nie wiedziałam, co mogę usłyszeć. Słów, które pasowały do naszej sytuacji, jest naprawdę wiele. Jedne bardziej trafne, inne trochę mniej. Jedne, które bardzo chciałam usłyszeć, inne, których usłyszeć się bałam. Jednocześnie te, które chciałam usłyszeć, dla Bartka mogły mieć zupełnie inny wymiar niż dla mnie.
Zostawiłam torbę na łóżku Adriana. Wychodząc, powiesiłam klucz na klamce, mając nadzieję, że żaden żartowniś go nie zwinie. Z drżącym sercem wróciłam do recepcji, gdzie czekał już na mnie Bartek ze schłodzonym sokiem pomarańczowym. Uśmiechnął się na mój widok i wręczył mi napój. Miałam nadzieję, że chociaż ten sok ochłodzi trochę atmosferę. Wyszliśmy z budynku, kierując się na jego tyły. Jeszcze nie miałam okazji zwiedzić ternu otaczającego ośrodek, więc rozglądałam się na wszystkie strony. Jednak mojej uwadze nie umknęło to, że uśmiech, który jeszcze chwilę temu był na jego twarzy, powoli zaczął znikać. A ja zaczynałam się coraz bardziej bać, że rzeczywiście usłyszę to, czego nie chcę. Zauważyłam altanę, o której mówił Bartek, jednak ktoś nas ubiegł. Kurek nie za bardzo wiedział, co ma w tej sytuacji zrobić, więc zaproponowałam huśtawki. Trochę dziecinne i prymitywne, ale zawsze lubiłam huśtawki. Usiadłam na jednej z nich, w cieniu, Bartek stał przede mną. Żadne z nas nie wiedziało, które powinno zacząć. Oddałam więc pole Bartkowi. Spuściłam głowę, nie chcąc na niego patrzeć. W razie, gdyby moja reakcja była nazbyt gwałtowna, gdybym miała się popłakać. Przecież nie raz już przez niego płakałam.
- Dlaczego wydaje mi się, że to wszystko się skomplikowało? Na początku było przecież ok.
- Nie tylko tobie się tak wydaje. Z resztą, ja jestem tego pewna. Stawiamy na szczerość czy łatwość przyjęcia do wiadomości?
- Szczerość – stanął bliżej mnie, obok huśtawki, żeby wszyscy nie musieli słuchać naszej rozmowy.  – W pewnym momencie poczułem, że powinienem się wycofać.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Może się wystraszyłem tego, co może się stać?
- Kiedy doszedłeś do takiego wniosku?
- Kiedy powiedziałaś, że za mną tęsknisz. – pamiętałam tą rozmowę. Zadzwonił do mnie późnym wieczorem, prawie usypiałam. Leżałam na łóżku z zamkniętymi oczami, słuchając opowieści i wrażeń Bartka przywiezionych z Francji. Myślałam wtedy o różnych rzeczach, czasem bardziej świadomie, w innych momentach trochę mniej. Pomyślałam sobie, jakby było dobrze mieć go teraz obok siebie. I dosłownie wymsknęło mi się, że za nim tęsknię. Pamiętam, że po drugiej stronie nastała wtedy cisza. Ale po tej ciszy usłyszałam od niego to samo.
- Zaskoczyłam tedy samą siebie. Ale chyba masz rację, to był moment przełomowy. Bo naprawdę zaczęłam tęsknić i dziwnie się z tym czułam. A potem długo się nie odzywałeś, a mnie zbliżała się matura. Później dzwoniłeś tylko raz, przed egzaminem, a za sobą miałeś całą bełchatowską zgraję.
- Uparli się, że muszą cię zobaczyć i nie mogłem im odmówić.
- I zaskoczyli cię złożoną propozycją przyjazdu, prawda? Wyszedłeś wtedy i długo nie wracałeś. Nie chciałeś mnie widzieć, tak? – musiałam na niego spojrzeć, żeby dowiedzieć się prawdy. Prawdy, którą chciałam poznać już wtedy, kiedy swoim wyjściem dał mi do myślenia.
- To nie było tak. Nie wiedziałem, czy tego chcesz, nie chciałem tego proponować, bo bałem się twojej reakcji.  – kucnął, opierając się o drewnianą belkę huśtawki. I mówił prawdę, wiedziałam to, patrząc mi prosto w oczy. Szczerość za szczerość.
- Ja pomyślałam, że nie chcesz mnie znać. Zwłaszcza po tym, jak zadzwoniłeś i powiedziałeś, że jedziesz do Spały. A potem przyjechał Adrian i powiedział, że jedziemy do Bełchatowa, bo zaprosił nas trener. Wiesz, że nie chciałam jechać? Bo wiedziałam, że tam będziesz, a ja nie chciałam wchodzić ci w drogę. Jednak z drugiej strony, nie byłeś tam tylko ty. Pomyślałam, że będą inni, którzy ucieszą się z mojej obecności.
- Na przykład Konstantin? – jego twarz przybrała trochę ironiczny wyraz.
- Na przykład Konstantin.
- Dlaczego akurat on?
- Tak po prostu. Polubiłam go. Tak, jak i ciebie. Okazał się równie prawdziwym człowiekiem jak Ada czy Adrian. Tak jak ty. Wtedy mnie olałeś, nie odezwałeś się nawet słowem.  – czułam, że wchodzimy na grząski grunt. Dla nas obojga. Ale skoro mieliśmy być szczerzy, to już do bólu.
- Byłem wściekły. I chyba zazdrosny?
- Chyba?
- Na pewno. Pogubiłem się.
- Tak samo jak ja. Problem tkwi w tym, że nie mogę się z tego wyplątać. A może nie chcę?
- Tkwimy w tym razem. Może jak połączymy siły, to damy radę?  - te słowa należały do kategorii tych, które z pewnością chciałam usłyszeć. Uśmiechnęłam się do niego, kiwając głową na znak, że ma całkowitą rację. Jednocześnie poczułam bardzo miłe uczucie, uświadamiając sobie, że Bartek Kurek był o mnie zazdrosny. – I wiesz co? Cholernie fajnie, że tu jesteś.
A z kolei te słowa były dokładnie tymi, które chciałam usłyszeć. Niczego więcej nie było mi potrzeba.
I tak minął spalski dzień drugi.

czwartek, 6 grudnia 2012

"A mama zawsze mówiła, żeby zasłaniać okna...", czyli ciąg dalszy spalskiego dnia pierwszego.



Ustaliliśmy z Igłą, że dla zaoszczędzenia jego czasu, to my będziemy się zajmować montażem całego cyklu. Adrian dla urozmaicenia będzie cykał zdjęcia, głównie podczas treningów, które również będą wykorzystane do celów promujących siatkówkę. Więc siedzieliśmy tak sobie w naszym pokoju, wgapiając się w laptopa ze zgranymi kawałkami filmu. Wokół przestrzeń wypełniała muzyka Modern Talking, co Adrianowi nie za bardzo pasowało.
- Czy to musi tak ciągle i w kółko iść?
- Na razie tak, może w ten sposób pozbędę się z głowy Wiśniowej Dziewczynki.
- I tak już zostałaś ochrzczona Wiśnią.
- Skąd wiesz? Wkręcasz mnie?
- Nie, sama zobacz – pokazał mi tą scenę na korytarzu, kiedy poszliśmy za Krzyśkiem. Nawet nieźle wyglądaliśmy z tej strony kamery. I moja wiśniowa koszulka prezentowała się lepiej niż w rzeczywistości.
- Wystarczyło kilka godzin, a już znaleźli mi ksywkę. Nieźli są.
Do naszego pokoju wpadł Paweł. Dosłownie wpadł, wcześniej nie zapukawszy. I jakoś cały taki był… nadpobudliwy? Skakał, wymachiwał rękami, aż bałam się do niego podejść.
- Idziecie na trening?
- Jeżeli możemy, to czemu nie. Paweł, co ty tak gonisz?
- To po kawie.
- Aha. – jeżeli wszyscy ludzie reagowali by tak na kofeinę, to nie musieliby budować elektrowni atomowych. Zostawiliśmy laptopa na łóżku i poszliśmy za Pawłem. Adrian zabrał swój sprzęt, żeby trochę zdjęć porobić. Szliśmy przez liczne korytarze z wieloma zakrętami, aż w końcu dotarliśmy na salę treningową. Większość zawodników już się rozciągała, rozkładając się po całym parkiecie. Paweł rozradowany zaczął biegać między nimi, jak Czerwony Kapturek po lesie.
- A on znowu pił kawę.. – usłyszałam gdzieś z dołu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że właśnie minęłam Łukasza Żygadło złożonego w bardzo dziwnej pozie.  – Mogłabyś mnie docisnąć do parkietu? Olek gdzieś mi zniknął.  – już miałam zacząć go dociskać do tego parkietu, ale niestety Olek przybiegł.
- Przestań się niecierpliwić, jestem już. O, witam koleżankę. – skinął łysą główką w moją stronę. Kurde, a tak miałam ochotę docisnąć go do tego parkietu! Adek wziął się do roboty i obchodził już siatkarzy z każdej strony, szukając dobrego ujęcia. A ja z braku pożytecznego zajęcia, postanowiłam podejść do drugiego trenera i zapytać czy mogę w czymś pomóc. A nóż, będzie ktoś potrzebował dociśnięcia do parkietu?
- Przepraszam, może panu pomóc? Pan taki zabiegany trochę – drugi pan Andrea przywitał mnie uśmiechem i podziękował grzecznie za zainteresowanie.
- Jeżeli być mogła, to przynieś kosz z piłkami z tamtego kantorka – pokazał mi drzwi na drugim końcu Sali i wręczył mi do nich klucz. Zrobiłam slalom pomiędzy zawodnikami, żeby przypadkiem któregoś nie nadepnąć. Cały czas nuciłam sobie Wiśniową Dziewczynkę i rytmicznym krokiem dotarłam do owych wrót. Otworzyłam je kluczem i znalazłam się w pomieszczeniu, w którym panował taki bałagan, jakiego nigdy w życiu nie widziałam. Widocznie rzadko tutaj sprzątali. Zaczęłam się rozglądać za tym koszem i piłkami. Kosz znalazłam, problem w tym, że bez piłek. Piłki leżały swobodnie na najwyższej półce, której za żadne skarby i tak nie mogłam dosięgnąć. Wyszłam więc z tego kantorka, rozglądając się tym razem za czymś, na czym mogłabym stanąć. Ale jak na złość nie było nigdzie żadnej rzeczy choć podobnej do krzesła. Podparłam się pod boki, uświadamiając sobie, że będę musiała skorzystać z niekonwencjonalnego rozwiązania.
- Czy któryś z zacnych panów siatkarzy mógłby użyczyć mi swojego wzrostu i odrobiny siły? – w moją stronę zwróciło się kilka par oczu, ale tylko jedna para oczu postanowiła mi pomóc. Ta Zagumna.
- Zacny siatkarz, do usług.
- Mam problem, bo nie mogę dosięgnąć piłek. Mógłby mnie pan odrobinę podnieść?
- Żaden problem – chwilkę potem straciłam kontakt z podłożem i mogłam bez problemu dosięgnąć piłek. Pozrzucałam je wszystkie z półek i grzecznie podziękowałam panu Pawłowi za pomoc. Powrzucałam piłki do kosza i razem z nim zameldowałam się drugiemu trenerowi, który wypełniał jakieś papiery.
- Piłki są.
- Mogę cię jeszcze trochę powykorzystywać? Mam kilka ankiet do wypełnienia.  – zerknęłam na stertę papierów leżącą obok niego.
- Jasne, powypełniam. – usiadłam sobie obok wielkiej sterty i wzięłam do ręki pierwszą ankietę. Większość rubryk dotyczyła danych polskich zawodników, więc nie powinno zająć mi to dużo czasu. Dostałam jeszcze tajne teczki zawodników oraz długopis i mogłam brać się do roboty.
- Wiśnio w wiśniowej koszulce, uwaaaaaaaaaażaaaj! – usłyszałam z którejś strony, więc szybko nakryłam głowę rękami, żeby uniknąć spadającej piłki. Ułamek sekundy, a nie miałabym głowy. Rozglądnęłam się po Sali, chcąc zobaczyć skąd leciał ten meteoryt i zobaczyłam mojego upiora z szafy z przepraszającym uśmiechem na ustach. Pogroziłam mu palcem, po czym zwróciłam się do pana trenera.
- Czy będzie panu przeszkadzać, jeżeli zabrałabym te papiery do pokoju? Jakoś mało bezpiecznie się tu czuję… - trener się uśmiechnął i kiwnął głową. Zawołał jakiegoś technicznego i powiedział mu, żeby pomógł mi to zanieść. W rezultacie ja szłam i torowałam mu drogę, bo nic nie widział zza sterty papierów.  Doprowadziłam go bezpiecznie do pokoju i podziękowałam za udzielenie pomocy. Pan techniczny zasalutował i wrócił do swoich obowiązków.
Posegregowałam wszystkie papiery i zaczęłam je uzupełniać. Włączyłam sobie Modern Talking jako terapię szokową, żeby wyleczyć się z nowej przypadłości. I tak jakoś wyszło, że zaczęłam sobie tańczyć. Papierów było mnóstwo, więc długo nie było widać końca. Jednak czas bardzo szybko mi zleciał, tańcząc i śpiewając razem z zespołem. Świetnie się bawiłam, kręcąc się po pokoju z długopisem i kartkami w ręce. I tak mnie właśnie zastał Adrian, patrząc na mnie z rozdziawioną mordką.
- Piłaś coś?
- Nie, a czemu tak sądzisz?
- Bo tańczysz, ty nigdy nie tańczysz…
- Tańczę, ale jak nikt nie widzi. I wypełniam ankiety.
- Ale przecież… - patrzył gdzieś za mnie, ale potem szybko odwrócił wzrok – Ja tu jestem.
- Ale ty możesz patrzeć przecież, jesteś swój.  – i w tym momencie zrobiłam wielki, wielgachny błąd. Odwróciłam się do tyłu i stanęłam nieruchomo. Kartki wypadły mi z ręki, oczy wyszły na wierzch. Otóż na balkonie była prawie cała reprezentacja, tańcząc razem ze mną z wielkimi uśmiechami na twarzy. Pozostało mi zrobić tylko jeden ruch. Taki jak na amerykańskich filmach, gdy krzyczą padnij. I ja to właśnie zrobiłam, wpadając za łóżko.  
- A mama zawsze mi mówiła, żeby zasłaniać okna… I jeszcze mi powiedz, że oni to wszystko nagrali.
Leżałam cały czas za łóżkiem, nie chcąc być jeszcze większym pośmiewiskiem. Natomiast Adrian siedział na swoim łóżku i zalewał się łzami ze śmiechu. Kiedy trochę mu przeszło, na tyle, że mógł mówić, odpowiedział na moje pytanie.
- No oni chyba nie, ale ja tak. – powiedział jednocześnie pokazując mi mój telefon.
- I to jeszcze moim telefonem! Czy ja mam cię zabić, pytam się?
- Nie, nie musisz. Ale nie zauważyłaś niczego?
- A co miałam zauważyć?
- Nie nucisz Modern Talking!
***
Kiedy Adrianowi udało się wypędzić siatkarzy z naszego balkonu, mogłam spokojnie wyjść ze swojej kryjówki i wypełnić do końca ankiety. Leżałam na łóżku, spisując dane Michała Ruciaka, a Adrian przeglądał zdjęcia z dzisiejszego treningu, coś pośpiewując pod nosem.
- Pierwszy dzień z reprezentacją, a ja zostałam porównana do rzeźby, poznałam skłonności do ratowania ludzi u Jarosza, słabość do starego popu u Ruciaka, dowiedziałam się, że Zator nie może pić kawy. I do tego wiem już, że siatkarze mają swój sekretny kod, że trzeba sprawdzać czy któryś z nich nie urzęduje w szafie i znając mnie pewnie jeszcze o czymś zapomniałam. Nie przypuszczałam, że to są tak zakręceni ludzie.
- I do tego fotogeniczni. Nawet zaproponowali mi, żebym z nimi zagrał.
- Serio?
- Tak, namawiali mnie, ale było dobre światło, więc robiłem zdjęcia.
- Głupi jesteś.  – wstałam z łóżka i złożyłam wszystkie dokumenty na jedną stertę.  – Idę zanieść te papierzyska trenerom. Wiesz może który zajmują pokój?
- Niestety. Pozostaje ci metoda prób i błędów.  – czując, że nie mogę liczyć na swojego przyjaciela, zabrałam papiery i wyszłam na korytarz. Musiałam iść bokiem, żeby cokolwiek widzieć spoza tych papierów. Znalazłam się pod pokojem 62, gdzie miał przebywać Zator i Kłos. Ułożyłam kupkę na podłodze i zapukałam. Drzwi się otworzyły i ukazał się w nich Karol Kłos.
- Ida!
-Karol! Wiesz może gdzie stacjonuje wasz trener? Mam mu coś do oddania – pokazałam na papiery leżące na podłodze.
- W 60. Pomóc ci może? Wydaje się ciężkie.
- Nie, poradzę sobie. Dzięki – uśmiechnęłam się do środkowego i zabrałam dokumenty, kierując się dwa pokoje dalej. Zapukałam. Drzwi się otworzyły, ale zamiast trenera Andrei, zobaczyłam przed sobą Marcina Możdżonka. – Acha, rozumiem. Wiesz gdzie mieszka trener?
- W 58. Pomóc ci?
- Nie, daję sobie radę.  – przesunęłam się więc o kolejne dwa pokoje, wmawiając sobie, że tym razem już na pewno trafię. Jednak tym razem nie dane mi było nawet zapukać. Właśnie wysuwałam rękę w kierunku drzwi, kiedy z prędkością światła się otwarły i wypadł z nich Kuba Jarosz. Powodując tym, że wszystkie papiery wyskoczyły w górę, po czym opadły w różnych częściach korytarza. Rudy złapał się za głowę, widząc co narobił i szybko zaczął mi pomagać zbierać kartki.
- Przepraszam, przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś stoi za drzwiami. Ja nie chciałem! Wybaczysz mi? – spojrzał na mnie błagalnymi oczkami, nie mogłam mu nie wybaczyć.
- Wybaczę. Ale błagam cię, Kubuś, powiedz mi, gdzie mogę znaleźć trenera.
- Oczywiście, że w 68. Mieszkają tam obaj z Gardinim. Niesiesz mu może te papiery?
- Tak, poprosił mnie, żebym pomogła mu wypełnić ankiety.
- Pomogę ci.
- Ale przecież bardzo się spieszyłeś.
- Piłem kawę. Dawaj te góry papierów.
Pozbieraliśmy wszystko ładnie i składnie i ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Jarosz przede mną, ja za Jaroszem. Kiedy już byliśmy prawie u celu, zauważyłam, że Kuba w swoim pośpiechu zapomniał zawiązać butów. A pech chciał, że akurat stanęłam na jego sznurówce. Ankiety znowu poszybowały po całym korytarzu, a sympatyczny atakujący wylądował na ziemi.
- I mnie pokarało – usłyszałam z dołu. Wznosząc wzrok do góry, z zapytaniem dlaczego tylko mi się to zdarza, westchnęłam głęboko. Znowu zaczęliśmy zbierać papierzyska, tym razem bez żadnego ładu i składu. Zapukaliśmy do drzwi 68, po czym, ku mojej uciesze, otworzył nam sam trener! Zadowolona dałam mu te przeklęte ankiety i szybko zniknęłam mu z oczu. Kubuś postanowił iść w moje ślady, ale zbyt dosłownie. O mało nie dostał w nos, kiedy zamykałam drzwi od mojego pokoju.  – Boże, miej mie w swojej opiece – usłyszałam zza drzwi. Pewnie Jarosz zorientował się, że mieszkamy pod numerem 66.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam dość na dziś. Idę spać. – poszłam do łazienki, żeby się umyć i założyć piżamę. Kiedy wyszłam, wryło mnie w podłogę. Na moim łóżku leżał Daniel Pliński. Spojrzałam na Adriana, ale ten był tak samo zaskoczony jak ja. Wpatrywał się w naszego gościa, nie rozumiejąc do końca co widzi.
- Po prostu wszedł i położył się na twoim łóżku. Nawet nie zdążyłem zareagować.  – stanęłam obok niego, bojąc się, co może się za chwilę zdarzyć. Teraz już kompletnie nic by mnie nie zdziwiło. Pan Daniel leżał z przymkniętymi oczami, jakby próbował zasnąć. A my nie wiedzieliśmy, co mamy z tym fantem zrobić. Na szczęście chwilę później, z opresji wybawił nas Winiarski, pukając do naszych szatańskich drzwi.
- Daniel, ile razy ci mówiłem, że mieszkamy w 69?! – na głos swojego kolegi, pań środkowy zerwał się z łóżka, patrząc na nas z zdezorientowaniu. Byliśmy z Adrianem w zbyt wielkim szoku, żeby cokolwiek zrobić. Daniel podrapał się po głowie i wyszedł za Michałem, mrucząc coś pod nosem. My Z Adrianem dalej staliśmy w tym samym miejscu, dopóki nie obudziło nas trzaśnięcie naszymi drzwiami.
- Gdzie jest klucz? – miotaliśmy się po pokoju jak szaleni szukając cholernego klucza, aż w końcu go znaleźliśmy. W kieszeni Adriana, nawiasem mówiąc. Mój przyjaciel szybko zamknął drzwi, oddychając z ulgą. – Okna zamknięte?  - zerknęłam za zasłony, wszystkie były pozamykane.  – A szafa? – Adrian z pewnym dystansem pociągnął za klamkę, ale na nasze szczęście nie znalazł żadnej niespodzianki.
- No, to chyba możemy spać spokojnie.