UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

czwartek, 13 grudnia 2012

"- I wiesz co? Cholernie fajnie, że tu jesteś"



Noc minęła całkiem spokojnie w porównaniu do poprzedniego dnia. Spalskie łóżka są wyjątkowo wygodnie, polecam sprawdzić. Powoli  powracałam do świadomości, słyszałam świergotanie ptaków, czując się coraz bardziej błogo. Kiedy moja błogość osiągnęła apogeum, coś albo ktoś gwałtownie przywróciło mnie do świata żywych. To coś lub ktoś nieźle walnął o ziemie. Chwilę potem, dosłownie chwilkę, można było usłyszeć uniwersalne i bardzo popularne polskie słowo w dość jękliwym wydaniu. Za wyjątkiem tego incydentu, na naszym piętrze nadal panowała przejmująca cisza. Przewróciłam więc oczami, w międzyczasie przewracając się na drugi bok i nakrywając kołdrą. Stwierdziłam, że skoro jest cicho, musi być też wcześnie. Jednak musiałam się mylić.
Moment później, prawdopodobnie jakieś kilka minut, poczułam, że ktoś szturcha mnie w ramię. Nie czułam się jeszcze na siłach, żeby podnieść się z łóżka, więc przeciągle mruknęłam. Nie musiałam otwierać oczu, stwierdziłam, że i tak nikt inny oprócz Adriana nie wpadłby na genialny pomysł – czyli obudzenie mnie. Jednak i tym razem się myliłam. Muszę chyba oddać swoją intuicję do naprawy.
- Mam cię przechrzcić mruczadełko zamiast Wiśni? – usłyszałam cichy głos, który znałam, ale nie byłam w stanie rozpoznać. Otwarłam więc jedno oko, chcąc się przekonać, który człowiek do mnie przemawia. Zobaczyłam charakterystyczną bródkę i zwichrzony fryz, bardzo podobny do tego, jaki ma Igła. Gdy otwarłam drugie oko, uświadomiłam sobie, że to nie ktoś przypominający Igłę, ale sam Igła.  – Przyniosłem koleżance śniadanie, bo nie raczyła koleżanka zejść na stołówkę, a koleżanki przyjaciel o koleżance zapomniał.  – skrzywiłam się nieco.
- Za dużo słowa koleżanka w jednym zdaniu, ale chyba zrozumiałam. Mam wstać, tak?
- Przydałoby się. Potrzebna mi twoja pomoc. – podniosłam się na łóżku do pozycji siedzącej, przecierając oczy. Żeby przynajmniej udawać kumającą osobę.
- Słucham kolegi głośno, powiedzmy, że uważnie również.
- Za pół godziny mamy trening na hali i zaproponowaliśmy Adrianowi, żeby zagrał z nami.
- Słyszałam, tylko co to ma wspólnego ze mną.
- Porobisz zdjęcia? Potem byś nas trochę nakręciła…. I byłby fajny materiał… I ty też byłabyś fajna.
- Acha, czyli teraz nie jestem fajna?
- Wtedy byłabyś bardziej fajna. To jak?
- Piętnaście minut, zjem śniadanie i przybywam z odsieczą – pan Krzysztof, siatkarz, odmeldował się i wychodząc życzył mi smacznego. Wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam się ubierać. Potem skonsumowałam śniadanko i tak jak obiecywałam, zamierzałam iść na dół. Wyszłam z pokoju i kiedy zamykałam drzwi, zobaczyłam, że ktoś wychodzi na korytarz, wydając z siebie dźwięki niezadowolenia.  – Stało się coś? – mój umysł był na tyle zaćmiony nagłym wybudzeniem, że nie poznałam Bartka. Zauważyłam, że to on, dopiero gdy odwrócił się w moim kierunku. Nie miał zbyt ciekawej miny, w dodatku cały czas masował sobie kark.
- Kuba schował mi buty pod łóżkiem i kiedy próbowałem je wyciągnąć za wcześnie podniosłem głowę. I teraz strasznie boli.
Stałam jak sparaliżowana, wmawiając sobie, że przecież muszę ruszyć się z miejsca. Jednak to był pierwszy raz, kiedy od jakiegoś czasu Bartek patrzył na mnie całkowicie normalnie. Jakby ta sytuacja była całkowicie normalna. Ale nie była i dobrze o tym wiedzieliśmy, bo nie potrafiliśmy szczerze ze sobą porozmawiać.
- Powinien ktoś to obejrzeć. A w międzyczasie przyłóż sobie zimny ręcznik. – wyciągnęłam klucz drzwi drżącymi rękoma, po czym zaczęłam iść. Bartek jednak mnie nie posłuchał i dorównał mi kroku. Czułam się trochę dziwnie, widząc, że idzie obok mnie. Nie chciałam, żeby był blisko, wolałam, żeby trzymał się ode mnie z daleka. Wtedy mogłabym się zachowywać normalnie.
- Możesz się na chwilę zatrzymać? Chciałbym z tobą porozmawiać. – nie widziałam w tej chwili takiej możliwości, inaczej materiał, który miałam nakręcić, nigdy by nie powstał. Nie mogłabym się skupić, myśląc o naszej rozmowie.
- Spieszę się, muszę jeszcze znaleźć chłopaków. Nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment.
- To może po treningu? Na zewnątrz, w altance? – kiwnęłam głową, na znak, że się zgadzam, cały czas idąc dalej. Poprawiłam torbę na ramieniu, zastanawiając się jak taki głupi aparat może być taki ciężki.  – Wziąć ci tą torbę?
- Nie, poradzę sobie. – odpowiedziałam nawet na niego nie patrząc. Przy recepcji nikogo z panów siatkarzy nie było, więc musiałam zdać się na Bartka. Sama bym na tą halę nie dotarła. W ogóle dziwiło mnie to, jak oni zapamiętali tą drogę, przez tyle krętych korytarzy. Ale teraz o tym nie myślałam. Szliśmy w całkowitym milczeniu, widocznie Bartek zrozumiał, że dla mnie ta sytuacja jest strasznie pokręcona. Co niby miałam pomyśleć, jak to on nagle zaczął się dziwnie zachowywać i wysyłać mi sprzeczne sygnały? Jedyne co mogłam zrobić, to przestać się narzucać.
Dotarliśmy na salę, gdzie chłopcy zaczynali trening. Zerknęłam w stronę Adriana, który nawet mnie nie zauważył. Rozgrzewał się zawzięcie, będąc w siódmym niebie. Często grywał na dodatkowych zajęciach, kiedy chodziliśmy do liceum. Nawet kilka razy byliśmy na jego meczu, stanowiąc jedyny doping dla drużyny z naszej szkoły. Jednak wcale nam to nie przeszkadzało, bo nie jednego potrafiliśmy przekrzyczeć.
Podeszłam do krzesełek z boku Sali i zaczęłam rozpakowywać swój sprzęt. Jedyną osobą, która zwróciła na mnie uwagę, był trener Anastasi. Chyba nie muszę mówić, że jego osoba mnie trochę krępowała. Może dlatego, że tyle wypisywano się o nim w gazetach i patrzyłam na niego stereotypowo. Uśmiechnęłam się do pana Włocha, dalej zajmując się przygotowaniem sprzętu. Kiedy już wszystko było gotowe, zrobiłam jedno próbne zdjęcie. Akurat Anastasiemu, bo stał najbliżej, stwierdzając, że gość genialnie wychodzi na zdjęciach.
A potem zaczęłam się bawić w fotoreportera, krążąc po parkiecie, wyłapując chwile treningu naszych polskich siatkarzy. Ale nie tylko. Adrianowi też cyknęłam parę fotek. Kiedy później je podglądnęłam, zauważyłam, że uchwyciłam coś, co czasem jest ująć bardzo trudno. Na jednym zdjęciu, kiedy Adrian się rozciągał, zauważyłam ten pasjonujący wyraz twarzy. Zawsze pozazdrościłam ludziom pasji, ale takiej prawdziwej, szaleńczej. Nie chodzi o to, że niczym się nie interesowałam, bo to nie prawda, ale brakowało mi tej iskierki w oku. Takiej, jaką miał Adrian, kiedy znalazł się z nimi na boisku.
Zaskakujące też było to, jak potraktowali go profesjonaliści. Nie myślałam, że się tak zachowają. Kiedy Adikowi coś nie wychodziło, wyłapywali jego błędy i dawali mu rady, wskazówki, jak ich nie popełniać. Przeszedł naprawdę dobre szkolenie, w końcu grał z samymi ekspertami. I, o dziwo, wcale nie szło mu tak źle. Właściwie, to szło mu lepiej, niż kiedy grał w szkole.
Dzięki temu, że miałam jakieś twórcze zajęcie, trening minął bardzo szybko. Coś mi się wydawało, że będę częściej podbierać przyjacielowi aparat i to wcale nie podstępem. Po prostu on będzie sobie grał na boisku, a ja przejmę jego cudowne dzieciątko w postaci aparatu. Wprawdzie nie nakręciłam ani minuty ich treningu, ale miałam niezłą wymówkę w postaci fotek.
Panowie zniknęli pod prysznicami, a ja spakowałam sprzęt Adriana. Techniczni pozbierali piłki i inne akcesoria po treningu, a trenerzy wyszli zaraz po siatkarzach, zostawiając mnie samą na hali, z której nie potrafiłam wyjść. Nie zdążyłam zapamiętać drogi i teraz nie miałam jak wrócić. Nie pozostawało mi nic innego, tylko usiąść pod szatnią i czekać, aż ktoś z niej wyjdzie.
Usiadłam więc na podłodze, rozprostowując nogi. W korytarzu było przyjemniej chłodno w porównaniu do hali. Wielka ona nie jest, klimatyzacji też nie ma i można się trochę napocić. Mijały kolejne minuty, a nikt nie wychodził. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy przeszło mi przez myśl, że siedzą w łazience dłużej niż nie jedna dziewczyna. Aż w końcu drzwi się otwarły i zobaczyłam nad sobą Bartka.
- Co tu robisz?
- Szczerze? Czekam na kogoś, kto mnie stąd wyprowadzi.  – podał mi rękę, pomagając mi wstać. Dawno nie widziałam, jak się uśmiechał. A szkoda, bo miał naprawdę ładny uśmiech. Westchnęłam krótko, znowu to robiłam. Myślałam o tym, o czym nie powinnam.
- Idziemy? – kiwnęłam głową i ruszyłam za Bartkiem. Przyglądałam się uważnie, próbując zapamiętać chociaż kawałek drogi. Nie wiem czy mi się to udało, zweryfikujemy następnym razem. Znaleźliśmy się przy recepcji, kiedy przypomniałam sobie, że właściwie byłam z nim umówiona. W altance, żeby porozmawiać.
- Dasz mi chwilę? Zaniosę to tylko na górę.
- Jasne. Chcesz coś do picia?
- Sok pomarańczowy? – kiwnął głową, ruszając w kierunku stołówki. A ja szybkim krokiem odeszłam w przeciwnym kierunku, żeby pozbyć się aparatu. Zaczynałam się trochę denerwować tym, co mogę za chwilę usłyszeć. Właściwie, to nawet nie wiedziałam, co mogę usłyszeć. Słów, które pasowały do naszej sytuacji, jest naprawdę wiele. Jedne bardziej trafne, inne trochę mniej. Jedne, które bardzo chciałam usłyszeć, inne, których usłyszeć się bałam. Jednocześnie te, które chciałam usłyszeć, dla Bartka mogły mieć zupełnie inny wymiar niż dla mnie.
Zostawiłam torbę na łóżku Adriana. Wychodząc, powiesiłam klucz na klamce, mając nadzieję, że żaden żartowniś go nie zwinie. Z drżącym sercem wróciłam do recepcji, gdzie czekał już na mnie Bartek ze schłodzonym sokiem pomarańczowym. Uśmiechnął się na mój widok i wręczył mi napój. Miałam nadzieję, że chociaż ten sok ochłodzi trochę atmosferę. Wyszliśmy z budynku, kierując się na jego tyły. Jeszcze nie miałam okazji zwiedzić ternu otaczającego ośrodek, więc rozglądałam się na wszystkie strony. Jednak mojej uwadze nie umknęło to, że uśmiech, który jeszcze chwilę temu był na jego twarzy, powoli zaczął znikać. A ja zaczynałam się coraz bardziej bać, że rzeczywiście usłyszę to, czego nie chcę. Zauważyłam altanę, o której mówił Bartek, jednak ktoś nas ubiegł. Kurek nie za bardzo wiedział, co ma w tej sytuacji zrobić, więc zaproponowałam huśtawki. Trochę dziecinne i prymitywne, ale zawsze lubiłam huśtawki. Usiadłam na jednej z nich, w cieniu, Bartek stał przede mną. Żadne z nas nie wiedziało, które powinno zacząć. Oddałam więc pole Bartkowi. Spuściłam głowę, nie chcąc na niego patrzeć. W razie, gdyby moja reakcja była nazbyt gwałtowna, gdybym miała się popłakać. Przecież nie raz już przez niego płakałam.
- Dlaczego wydaje mi się, że to wszystko się skomplikowało? Na początku było przecież ok.
- Nie tylko tobie się tak wydaje. Z resztą, ja jestem tego pewna. Stawiamy na szczerość czy łatwość przyjęcia do wiadomości?
- Szczerość – stanął bliżej mnie, obok huśtawki, żeby wszyscy nie musieli słuchać naszej rozmowy.  – W pewnym momencie poczułem, że powinienem się wycofać.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Może się wystraszyłem tego, co może się stać?
- Kiedy doszedłeś do takiego wniosku?
- Kiedy powiedziałaś, że za mną tęsknisz. – pamiętałam tą rozmowę. Zadzwonił do mnie późnym wieczorem, prawie usypiałam. Leżałam na łóżku z zamkniętymi oczami, słuchając opowieści i wrażeń Bartka przywiezionych z Francji. Myślałam wtedy o różnych rzeczach, czasem bardziej świadomie, w innych momentach trochę mniej. Pomyślałam sobie, jakby było dobrze mieć go teraz obok siebie. I dosłownie wymsknęło mi się, że za nim tęsknię. Pamiętam, że po drugiej stronie nastała wtedy cisza. Ale po tej ciszy usłyszałam od niego to samo.
- Zaskoczyłam tedy samą siebie. Ale chyba masz rację, to był moment przełomowy. Bo naprawdę zaczęłam tęsknić i dziwnie się z tym czułam. A potem długo się nie odzywałeś, a mnie zbliżała się matura. Później dzwoniłeś tylko raz, przed egzaminem, a za sobą miałeś całą bełchatowską zgraję.
- Uparli się, że muszą cię zobaczyć i nie mogłem im odmówić.
- I zaskoczyli cię złożoną propozycją przyjazdu, prawda? Wyszedłeś wtedy i długo nie wracałeś. Nie chciałeś mnie widzieć, tak? – musiałam na niego spojrzeć, żeby dowiedzieć się prawdy. Prawdy, którą chciałam poznać już wtedy, kiedy swoim wyjściem dał mi do myślenia.
- To nie było tak. Nie wiedziałem, czy tego chcesz, nie chciałem tego proponować, bo bałem się twojej reakcji.  – kucnął, opierając się o drewnianą belkę huśtawki. I mówił prawdę, wiedziałam to, patrząc mi prosto w oczy. Szczerość za szczerość.
- Ja pomyślałam, że nie chcesz mnie znać. Zwłaszcza po tym, jak zadzwoniłeś i powiedziałeś, że jedziesz do Spały. A potem przyjechał Adrian i powiedział, że jedziemy do Bełchatowa, bo zaprosił nas trener. Wiesz, że nie chciałam jechać? Bo wiedziałam, że tam będziesz, a ja nie chciałam wchodzić ci w drogę. Jednak z drugiej strony, nie byłeś tam tylko ty. Pomyślałam, że będą inni, którzy ucieszą się z mojej obecności.
- Na przykład Konstantin? – jego twarz przybrała trochę ironiczny wyraz.
- Na przykład Konstantin.
- Dlaczego akurat on?
- Tak po prostu. Polubiłam go. Tak, jak i ciebie. Okazał się równie prawdziwym człowiekiem jak Ada czy Adrian. Tak jak ty. Wtedy mnie olałeś, nie odezwałeś się nawet słowem.  – czułam, że wchodzimy na grząski grunt. Dla nas obojga. Ale skoro mieliśmy być szczerzy, to już do bólu.
- Byłem wściekły. I chyba zazdrosny?
- Chyba?
- Na pewno. Pogubiłem się.
- Tak samo jak ja. Problem tkwi w tym, że nie mogę się z tego wyplątać. A może nie chcę?
- Tkwimy w tym razem. Może jak połączymy siły, to damy radę?  - te słowa należały do kategorii tych, które z pewnością chciałam usłyszeć. Uśmiechnęłam się do niego, kiwając głową na znak, że ma całkowitą rację. Jednocześnie poczułam bardzo miłe uczucie, uświadamiając sobie, że Bartek Kurek był o mnie zazdrosny. – I wiesz co? Cholernie fajnie, że tu jesteś.
A z kolei te słowa były dokładnie tymi, które chciałam usłyszeć. Niczego więcej nie było mi potrzeba.
I tak minął spalski dzień drugi.

1 komentarz: