Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie nie mówić nikomu o
naszych weekendowych planach, oczywiście oprócz osób, które musiały wiedzieć.
Ważne było, żeby nikt ze szkoły się nie dowiedział o naszych niecnych
zamiarach.
Umówiliśmy się tradycyjnie u mnie w domu, gdzie miał
przyjechać po nas wujek. Uzbroiliśmy się w żółto – czarne stroje z szalikami,
aparaty, niezbędny prowiant i oczywiście przygotowaliśmy pudło rodzynków. Bo
trzeba wspomnieć, że dostałyśmy to, o co prosiłyśmy. Żeby ochroniarze nie mieli
wątpliwości, co w tym pudle wieziemy, nie pakowaliśmy go w żaden artystyczny
sposób. Pudło przecież musiało zostać otwarte przy ochronie i dostarczone do
naszych nowych znajomych. Biedny Adrian patrzył na nie z taką litością i
przygnębieniem w oczach, że dałam mu jedną – swoją własną – paczkę na
pocieszenie.
- Ale pamiętajcie, że w sierpniu mam urodziny!
- Dobrze, wiemy, że mamy ci kupić indeks na targu. Nie
musisz nam przypominać – tak się kiedyś zastanawiałam, czy Ada kiedykolwiek
przestanie ironizować i besztać Adriana. Ale doszłam do wniosku, że raczej
nigdy taka chwila nie nadejdzie, bo zwyczajnie zrobi się nudno. I nie daj Boże,
Adi znajdzie źródło ciętych ripost.
- Nie patrz tak. Pójdziemy na kompromis, ona kupi ci indeks
a ja rodzynki.
Ktoś przecież musi bronić małych, biednych zwierzątek. I
przy okazji je karmić. No chyba, że jest aktualnie chory i ma gorączkę… Tak jak
ja, na przykład.
Nikomu nic nie mówiłam, bo wiedziałam, że wszyscy każą mi
zostać w domu. I wywiąże się wielka awantura, bo nie będę chciała odpuścić.
Dlatego musiałam zachować wszelkie pozory i wykorzystać znowu talent aktorski.
Dzięki ci Boże, że dałeś mi go w takiej chwili! Po kryjomu zapakowałam leki do
plecaka, żeby przypadkiem ktoś nie zauważył. Tylko ja wiem, ile musiałam się
namęczyć przed Adą i Adrianem, żeby pokazać, że nić mi nie jest. Normalnie
wychodziłam z siebie i starałam się zachowywać normalnie. Nawet broniłam
Adriana! Choć mogłam odpuścić… Ale, nie ważne.
Całe szczęście, że jechaliśmy z moim wujkiem i nie
musieliśmy się plątać po autobusach czy pociągach. Bezpiecznie i szybko
dojechaliśmy do Rzeszowa na Halę Podpromie, zabierając wszystkie rzeczy z
samochodu. Pudło z rodzynkami wziął Adrian, bo było dość ciężkie. Ja za to
musiałam dźwigać jego aparat, który wydawał mi się dzisiaj cięższy niż to
pudło. Ale nie mogłam protestować. Czułam, że Ada mnie bacznie obserwuje, ale
udawałam, że tego nie widzę. Inaczej od razu bym się wsypała.
Weszliśmy na halę i pierwsze, co musieliśmy zrobić, to
tłumaczyć się z wielkiego pudła. Ściągnęłam kurtkę i wlepiłam ją Adzie,
jednocześnie ładnie uśmiechając się do pana ochroniarza.
- Proszę pana, jak pan widzi jesteśmy kibicami Skry
Bełchatów. W tamtym tygodniu, mojej koleżance Adzie, udało się po kilku latach
spotkać swoich przyjaciół z Serbii, Alexa i Konstantina. Tak się złożyło, że
dowiedziałyśmy się, że te oto rodzynki wpływają na ich meczową koncentrację i
prosili, żebyśmy je przywieźli. I jeżeli pan nie pozwoli ich im zanieść, będą
wściekli. A najbardziej to nie oni, tylko Bartek Kurek. Bo z kolei jemu
poprawia się po nich humor. Więc proszę wziąć to pudło od nas i zanieść
zawodnikom Skry. Jeżeli pan chce, to pójdę z panem i udowodnię panu, że oni
naprawdę oczekują tej przesyłki. –
powoli zaczynało brakować mi tchu, bo nie dopuściłam pana ochroniarza ani na
chwilę do głosu i nie zamierzałam. Popatrzyłam na niego podejrzliwym wzrokiem,
z resztą bardzo pewnym, więc niestety nie miał innego wyjścia. A jak pokazałam
mu wejściówkę VIP, to sam porwał to paczkę i kazał mi iść za sobą.
- Idźcie na nasze miejsca, dołączę do was.
Podążyłam za ochroniarzem, starając się nie powłóczyć nogami
ze zmęczenia. Czułam, że będę musiała za chwilę zażyć leki, żeby jakoś
przetrwać ten mecz. Szłam za panem w żółtej kamizelce dość kawałek, zawiłymi
korytarzami, żeby wyjść na boisko od strony szatni. Bez problemu zauważyłam
rozgrzewających się zawodników z Bełchatowa. Uśmiechnęłam się, widząc ich
skupione do bólu miny, jeszcze bardziej, gdy zauważyli moją obecność. Pierwszy
dokonał tego bardzo wylewny Konstantin, podbiegając w moim kierunku i
przytulając do siebie.
- Ida, moja droga. A gdzie twoi przyjaciele?
- Są ze mną, ale wolałam nie dyskutować z ochroniarzem i na
razie przyjść do was sama. Przywiozłam wam coś pysznego.
- Aaaa! To o nich mówił Bartek. Jesteś cudowna! – wokół nas
zrobiło się nie małe zbiegowisko wielkich ludzi, w postaci kolegów z drużyny. –
Alex, jesteśmy uratowani, mamy jedzenie! – krzyknął po serbsku Konstantin, a ja
mogłabym przysiąc, że usłyszałam śmiech Ady. Jak Boga kocham.
- Kogo tak skrzętnie ukrywacie kółeczkiem adoracji? –
usłyszałam głos dochodzący spoza siatkarskiego muru. Dość rozpoznawalny, z
resztą. I chwilkę później zobaczyłam samego Bartka Kurka. – Ida, fajnie, że jesteś.
- Nie przyjechałam sama. – wskazałam na pudło trzymane przez
biednego pana ochroniarza. Gdy tylko zorientował się, co w nim jest zaczął się
okropnie śmiać. Aż się biedaczek popłakał. A nawet mecz się jeszcze nie
rozpoczął! – Dzięki uprzejmości pana ochroniarza, który pozwolił mi wam to
przynieść.
- No taką ilością, to można się nasycić.
- Nie bądź niegrzeczny, masz się podzielić z kolegami.
- Czymkolwiek ma się podzielić, to dopiero po meczu. O,
nasza znajoma koleżanka! Jak minęła podróż do Rzeszowa – i znalazł się też pan
trener, także ucieszony na mój widok.
- Całkiem dobrze. Uda się znaleźć kilka chwil w tej
pomeczowej euforii, żeby zrobić kilka zdjęć na pamiątkę?
- Widzę, że wynik już jest przesądzony, co? To bardzo miłe,
że w nas wierzycie. Zwłaszcza, że mamy przeciwko sobie całą halę.
- Dacie radę, jak zawsze. My nie będziemy się
oszczędzać. – starałam się uśmiechnąć do
pana Jacka, ale jakoś z marnym skutkiem. Czułam się coraz gorzej i on chyba to
zauważył, tak jak Bartek, który stał cały czas obok nas.
- Ty już się chyba nie oszczędzasz, bo chyba masz gorączkę,
co? – odezwał się przyjmujący, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Tak, ale nie praw mi żadnych kazań. Musiałam tu
przyjechać, chociażby po to, żeby być razem z wami.
- Byłaś u lekarza?
- Nie zdążyłam, poczułam się źle dopiero w nocy.
- Chodź, obejrzy cię nasz klubowy medyk. Bez dyskusji. – tutaj powaga Bartka przewyższyła jego dobry
humor, tym razem to nie była gra. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do
bełchatowskiego lekarza, stojącego przy panach statystykach. – Obejrzysz ją, to
moja znajoma. Ma gorączkę i zaraz zejdzie.
- Bez problemu. Wracaj na boisko i zajmij się grą.
- Powiedz Adzie, gdzie poszłam. Będzie się denerwować –
kiwnął głową i wrócił z powrotem na boisko kontynuować rozgrzewkę. A ja z panem
doktorem poszłam do szatni.
- Boli cię gardło, stawy, cokolwiek?
- Trochę gardło, ale da się wytrzymać. – popatrzył na moje gardło, nieco się
krzywiąc. Czyli nie było najlepiej.
- Wygląda mi to na anginę. Słuchaj, dam ci coś na zbicie
gorączki. I podam antybiotyk dożylnie, żeby szybko zaczął działać. Gdzie
siedzicie?
- W loży.
- Przesiądziecie się bliżej, żebym mógł cię mieć na oku.
Zapewniam, że miejsca będą jeszcze lepsze. Zaraz przy zawodnikach – mrugnął do
mnie, pewnie myśląc, że mnie z Bartkiem coś łączy i podał mi leki. Uśmiechnęłam
się do niego w podziękowaniu, nie tylko za konsultację, ale też za to, że nie
prawił mi żadnych kazań.
- Dziękuję panu, chyba mi pan życie uratował.
- Przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi.
Zaprowadził mnie z powrotem na halę i pokazał mi nasze nowe
miejsca. Rzut beretem od kwadratu dla rezerwowych. Ada będzie zachwycona, chodź
gdy zobaczyłam ją idącą w moim kierunku, nie byłam tego taka pewna.
- Jesteś szalona, wiesz? I kompletnie nieodpowiedzialna!
- Ada, daj jej spokój. Przecież wiesz, że gdyby ci
powiedziała to i tak byś jej nie zatrzymała.
- Dzięki Adrian. Ale popatrz na to z innej strony, masz
miejsce blisko Alexa.
- Tylko i wyłącznie dlatego jeszcze żyjesz. Jak się czujesz?
Co ci lekarz powiedział?
- Że to prawdopodobnie angina. Ada, błagam cię, niczego nie
mów mamie. Przynajmniej do jutra.
- Dobra, ale to ostatni raz. Możemy się teraz skupić na
rozgrzewce?
- Chyba na Alexie…
- Ida!
***
Kibicowaliśmy ile tylko mieliśmy sił w płucach, ani na
chwile nie przestając. Jakoś musiałyśmy zagłuszyć rzeszowską halę, więc nie
mieliśmy innego wyboru. Zawodni Skry, będący w kwadracie dla rezerwowych
patrzyli na nas z wielkim uśmiechem na twarzy i po pierwszym wygranym secie do
nas dołączyli. Ludzie siedzący blisko nas musieli mieć z nas niezły powód do
śmiechu.
Adrian, strasznie rozemocjonowany po pierwszym zwycięskim
secie zszedł do siatkarzy z kwadratu. O dziwo pan ochroniarz machnął na to
ręką, widocznie wiedział, że w niewielkim stopniu się znamy. Z Adą zostałyśmy
na widowni, bo jeszcze z tej euforii by nas stratowali czy coś. Z takimi
wielkimi facetami trzeba uważać.
Po zwycięskim drugim secie byłam już tak padnięta, że oczy
same mi się zamykały. Dla siedzących obok nas wyglądało to jednoznacznie,
szeptali sobie coś i śmiejąc się pokazywali na mnie palcem. Na szczęście Ada
powiedziała im, co o nich myśli. Przynajmniej mnie tak powiedziała, bo akurat
wtedy spałam. Co mogłam poradzić na to, że już nie wytrzymywałam?
- Ida? – poczułam jak mnie coś szturcha w ramię i uchyliłam
jedną powiekę, chcąc sprawdzić kto. Obraz na chwilę mi się zamazał, ale
ostatecznie zobaczyłam Adę. – Właśnie
mecz się skończył. Idziemy do nich? – rozciągnęłam się na krzesełku i
przetarłam oczy. Ale dalej byłam koszmarnie śpiąca. Zeszłyśmy do kwadratu, ale nikogo
tam nie było, bo wszyscy wybiegli na boisko. Nawet nasza małpka gdzieś
zniknęła. Oparłyśmy się o bandę i czekałyśmy aż ktoś do nas podejdzie.
Przymknęłam powieki, bo wiedziałam, że to i tak długo potrwa. Głowa powoli
opadała mi do przodu, ale tak całkowicie powoli. Aż w którymś momencie
napotkała opór. Nie przejęło mnie do zbytnio, bo pewnie Ada podłożyła swoje
ramię, żebym się nie męczyła. A zrobiła tak dlatego, żeby chociaż trochę mi
ulżyć.
- Ida, bo ja nie wiem czy wiesz, ale opierasz się na ramieniu
Kurka… - nie wiem dlaczego wydało mi się to na początku całkowicie normalne,
ale przyjęłam to z wielkim spokojem. A poza tym Ada mogła sobie ze mnie
zażartować, więc nic sobie z tego nie robiłam.
- Bardzo wygodne to ramię, naprawdę.
- Przecież Bartek pakuje na siłowni, to musi być wygodne. –
wydawało mi się wręcz nierealne, żeby to była ręka Bartka i, co więcej,
zaczynało mnie denerwować to, że Ada uparcie szła tą drogą. Przecież wiedziała,
że nie dam się na to nabrać.
- Prawie codziennie – usłyszałam tuż przy swoim uchu i
dopiero to sprawiło, że otwarłam oczy. A jak je otwarłam, to naprawdę
zobaczyłam Bartka Kurka. Zrobiło mi się strasznie wstyd, jednocześnie byłam
zaskoczona, że Ada mówiła poważnie.
- Przepraszam, ja nie…
- Nie przejmuj się. Musisz być bardzo zmęczona, co? –
podobał mi się ton jego głosu. Taki delikatny, spokojny, opiekuńczy…
- Muszę. Strasznie chce mi się spać. A przespałam całego
ostatniego seta… Boże, ale mi wstyd…
- Nie ma się czego wstydzić. Przynajmniej ładne zdjęcie
wyszło..
- Co?! Adrian, małpo chodź tu! – od razu mnie to ożywiło, bo
strasznie mnie wkurzało, jak ktoś robił mi zdjęcia z zaskoczenia. Adrian ze
skruszoną miną podał mi aparat, żebym zobaczyła owe zdjęcie. Ale ku mojemu
zaskoczeniu wyszło całkiem, całkiem. I chodź wyglądało dziwnie, to było
trochę…. Magicznie. – Dobra, odpuszczam.
Ale masz zrobić jeszcze jedno, takie porządne. – oddałam mu sprzęt, poprawiając
włosy. Uśmiechnęłam się pięknie w jego stronę, Bartek się trochę zniżył, żeby zmieścić
się w kadrze…
- Czekajcie! Jeszcze ja! – usłyszeliśmy głos zza siebie. Jak
na komendę się odwróciliśmy, po czym z prędkością światła coś do nas przywarło.
I tym czymś okazał się radujący się Konstantin. Uśmiechnięty od ucha do ucha
Serb stanął pomiędzy nami i czekał na zdjęcie. Adrian pstryknął, bo co miał
zrobić? Inaczej zraniłby Cupka i biedny Serb jeszcze by z tego żalu gwizdnął
puchar. Ale z drugiej strony nie mogliśmy wiecznie robić tych zdjęć, bo
zbliżała się dekoracja finalistów i zwycięzców Pucharu Polski.
- Idź już lepiej, bo jeszcze nas stąd wyrzucą za okupowanie
zawodnika. – Bartek poczochrał mnie po głowie, ale pod groźbą zabrania
rodzynków, obiecał, że już tak więcej nie zrobi. Pomachał nam i wrócił do
reszty drużyny drąc się jak oszalały. Pociągnął za sobą Konstantina,
zostawiając naszą trójkę samą. Przypomniała mi się moja rozmowa z Adą na temat
Bartka, jak mówiłam, że nic z tego nie będzie. Zdania bynajmniej nie zmieniłam,
wręcz utwierdziłam się w swoim przekonaniu. To, co robił Bartek w niczym nie
przypominało zachowania Alexa. Mimo wszystko trochę żałowałam, bo kiedy już
spotkałam rzeczywiście fajnego faceta, to on nie był zainteresowany niczym
więcej niż przyjaźń. I co z tego, że to sam Kurek. Nie obchodziło mnie to czy
jest siatkarzem, czy aptekarzem, ważne, żeby potrafił mnie docenić.
- Ida, ta dziewczyna, którą ostatnio widziałaś, to
przypadkiem nie była ta? – Ada dyskretnie wskazała blondynkę stojącą przy
bandzie naprzeciwko nas. Trzymała w ręce szalik w bełchatowskich barwach i
spoglądała w stronę boiska ze smutną miną. Ta sama, która odbiegła z płaczem,
była tutaj całkiem niedaleko. Zaintrygowało mnie to jeszcze bardziej, bo Kurek
ją zauważył. Dyskretnie pomachała do niego, ale on nie zwrócił na nią uwagi,
tylko odwrócił się w naszym kierunku, starając się coś powiedzieć, ale na hali
panował zbyt wielki hałas. W końcu zrezygnowany złapał jakiegoś chłopca i coś
mu powiedział, wskazując na nas.
- Pan Bartek mówi, żeby państwo poczekali po dekoracji, bo
coś dla państwa ma. – spojrzałam na
niego zaskoczona, o co mu chodzi i kiwnęłam głową, że się zgadzam. Bartek swoim
zachowaniem, zwrócił na nas uwagę tej blondynki. Kątem oka widziałam, że nie
jest zadowolona z takiego obrotu sprawy.
- Ada, czuję, że będzie nieciekawie.
- O co ci chodzi?
- Ta blondynka wyraźnie się nam przygląda i mam wrażenie, że
teraz stoi bliżej nas.
- Zdaje ci się, pewnie znowu ci gorączka rośnie.
- Nie zdaje mi się, sama zobacz. Wyraźnie nie jest
zadowolona.
Ada z głośnym westchnięciem spojrzała w jej stronę, po czym
charakterystycznie przymrużyła oczy.
- Masz rację. Ale to nie powód, żeby się przejmować.
Ważniejsze rzeczy dzieją się na boisku.
I rzeczywiście się działy. Na samym początku wręczono
nagrody indywidualne dla zawodników wyróżniających się w turnieju. Wszystkie
oprócz jednej zgarnęli zawodnicy z Bełchatowa. Potem nastąpiła dekoracja
drużyn. Każdy ze zwycięzców dostał mały, pamiątkowy puchar, oprócz tego cały
klub dostał czek na pokaźną sumę i wielki puchar. Bełchatowianie cieszyli się
jak szaleni, śpiewając, że nikomu go nie oddadzą i zabiorą go do domu. Zwłaszcza
Konstantin – kiedy puchar do niego przywędrował, zaczął go mocno ściskać, jakby
nie chciał go nikomu oddać. Nawet koledze z drużyny, stojącemu obok niego.
Następnie przyszedł czas na szampańskie fontanny i symboliczny łyk szampana.
Kątem oka zauważyłam, że transmisja w telewizji się już zakończyła,
komentatorzy wyszli na boisko i pogratulowali zawodnikom.
- Ej, oni nas chyba wołają – Adrian skierował nasz wzrok na
Alexa, który wymachiwał rękami i pokazywał, żebyśmy do nich dołączyli. Kibicie
powoli się rozchodzili, więc nie wzbudziliśmy wielkiej uwagi. Adrian pomógł mi
przeskoczyć przez bandy i wyszliśmy na boisku. Całe szczęście, że szampan się
już im skończył, bo inaczej bylibyśmy mokrzy.
- To jak, drodzy kibice? Pozujemy! – pan Jacek zatarł ręce i
niemal tanecznym krokiem zaczął rozstawiać swoich klubowych zawodników. Nas
ustawił po środku, żebyśmy byli jak najbardziej widoczni. Z racji tego, że
trochę nas tam było, to położyłam się w poprzek na ziemi.
- Przesuń się trochę, to jeszcze się zmieszczę – oczywiście
nie tylko ja skorzystałam z okazji. Obok mnie, z drugiej strony pojawił się
Paweł, a za mną wcisnął się Kurek. – Możesz się oprzeć, będzie ci
wygodniej. – skorzystałam z propozycji,
jednocześnie myśląc, że powinni produkować takie poduszki. Miękkie, żywe i do
tego z ładnym uśmiechem.
***
Po sesji zdjęciowej i zapewnieniu, że zdjęcia do nas dotrą,
wyszliśmy ubrani przed halę, gdzie miał przyjechać po nas wujek. Po nas wyszli
zawodnicy i zaczęli pakować się do klubowego autobusu, jednocześnie machając
nam i śpiewając. Alex wyrwał się z grupy i zaczął coś krzyczeć do Ady w
ojczystym języku. Ta tylko uśmiechnęła się do niego, lekko zawstydzona i coś mu
odkrzyknęła. Odwróciłam się na chwilę w drugą stronę, chcąc zobaczyć czy
przypadkiem wujek nie jedzie. Ale zobaczyłam coś innego, właściwie kogoś. W
naszą stronę szła ta blondynka z hali. I nie była dobrym humorze.
- Nie myśl sobie, że odpuszczę. On jest mój, rozumiesz? I
należy tylko do mnie. Jak się mu znudzisz to i tak do mnie wróci. Nie masz
żadnych szans.
Nie krzyczała na mnie, tylko mówiła całkiem spokojnie. O ile
syczenie przez zęby, spięta twarz i dłonie zaciśnięte w pięści mogą o tym
świadczyć. Nie wiedziałam, co mam o tym sądzić, wyraźnie sobie coś ubzdurała.
Nie znałam żadnych szczegółów z ich związku, wiedziałam tylko, że Bartek z nią
zerwał. Dziewczyna odeszła kawałek od nas, zostawiając nas w kompletnym
osłupieniu.
- Co to było? – Adrian patrzył na nią z przerażeniem w oczach,
powoli się odsuwając.
- Nie wiem, ale widocznie nie spodobało się temu czemuś, że
Ida kontaktuje się z Bartkiem. Którego notabene ta sytuacja bardzo zaciekawiła
– spojrzałam w stronę autobusu, gdzie stał Bartek. Jego mina nie wskazywała na
to, że mu się to spodobało. Stał z założonymi rękami, po czym gdy zobaczył, że
się na niego patrzę, szybko odwrócił wzrok i wsiadł do autobusu. Nie minęły
dwie minuty, a siatkarze odjechali, a my zostaliśmy sami przed halą.
O ramię Kurka to i ja bym się chętnie oparła. I zdjęcie z nim i Cupko też bym chciała. I ze wszystkimi też, o!
OdpowiedzUsuńMiło, że Bartek się tak przejął chorobą Idy. I fajnie by było, jakby jednak coś więcej między nimi powstało i nie mówię tu o przyjaźni :D
Tylko nie podoba mi się była Kurka, pewnie jeszcze nieźle namiesza.
Pozdrawiam
VE.
po prawie 1,5 miesięcznej przerwie zapraszam na dziewiątkę, www.zakazane-pragnienie.blog.onet.pl zyczę miłej lektury, desti ;)
OdpowiedzUsuńJedno króciutkie...ech:):) Szykuj sie Wisienko na listopad :)
OdpowiedzUsuń