Ale ja nie chciałam, żeby potem się nie zawieść. Siedziałam
obok Adriana, trzymając głowę na jego ramieniu. Przyjaciel gładził mnie po
plecach, dalej nucąc jakiś kiepskawy kawałek. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy
przypomniałam go sobie kilka lat wcześniej. Zmienił się, choć trudno to zrozumieć.
Mówi się przecież, że ludzie się nie zmieniają, ale on się zmienił. Wydoroślał
tak, że z beztroskiego przyjaciela, stał się tym rozumnym, któremu można
zaufać. Nasza małpka dorosła.
- Chyba dostałaś jakiegoś smsa. – sięgnął za siebie, żeby
podać mi telefon. Czytając wiadomość, stopniowo pojawiał się na mojej twarzy
uśmiech.
„Serbia jest cudowna, Alex jeszcze bardziej cudowny! Nawet
nie wiesz jaka jestem szczęśliwa.”
W końcu szczęście przyjaciela jest największym jakie może
nas spotkać. Oprócz tego naszego, własnego szczęścia. Ale to teraz nie
wchodziło w grę, więc pozostało mi się cieszyć razem z nią.
- To Ada. Są już w Serbii i jest cudnie.
- Myślisz, że dadzą radę?
- Dlaczego mieliby nie dać?
- Związek na odległość nie zawsze się sprawdza.
- Przecież do Bełchatowa znowu nie jest tak daleko.
- Masz rację, znacznie bliżej niż do Serbii. – usiadłam
wyprostowana na łóżku, uważnie mu się przyglądając i zastanawiając się nad tym,
co właśnie powiedział. On też zaczął mi się przyglądać, widocznie zrozumiał, że
powiedział coś, o czym nie wiedziałam. Ada tym bardziej.
- Co przez to rozumiesz?
- Słyszałem, że chce wrócić. Tylko tyle. Życzę im jak
najlepiej, ale..
- Ada nic o tym nie wie, tak?
- Na to wygląda.
- Dlaczego wszystko znowu zaczyna się walić? Przecież
układało się nam tak dobrze!
- Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. I pewnie nie tylko
ja. Wiesz co? Jestem strasznie zmęczony. Chyba położę się wcześniej spać. – a była dopiero szósta, słońce jeszcze było
wysoko.
I niby na pozór wszystko było w porządku. Przecież byliśmy
zdrowi, przeżywaliśmy właśnie prawdopodobnie najlepsze wakacje swojego życia,
mieliśmy cudownych przyjaciół. Tylko na pozór. Spojrzałam na Adriana, już
pochrapującego, leżącego bezwładnie na łóżku. Uśmiechnęłam się pod nosem, po
czym powolnym krokiem opuściłam pokój i wyszłam na balkon. Skądś było słychać
jeszcze jazgoczącą muzykę Winiara, w niczym nie przypominającą Dżemu, szum
drzewa. Oprócz tego ta niebywała cisza, która nigdzie nie była tak piękna jak
tutaj.
Usiadłam na podłodze, czując delikatny, kojący chłód.
Przymknęłam powieki, próbując jakoś to wszystko ogarnąć. Ale bez łez się nie
obeszło. Czułam jak spod przymkniętych powiek wypływają małe krople, spływają
po policzkach. Uczucia były zbyt trudne, skomplikowane, nie do przewidzenia.
Zaczęłam się bać, że nie znajdę drogi, że ona może zboczyć z właściwej trasy.
Nie łatwo jest pozbierać się po utracie tych uczuć, które źle się ulokowało. Na
początku zawsze wszystko jest piękne, takie jedyne w swoim rodzaju. A potem,
gdy napotkamy na drodze jakiś zakręt, wszystko się sypie, bo nie byliśmy
przygotowani na zmianę kursu.
- Problemy? – usłyszałam niskawy głos z którejś strony.
Momentalnie chciałam szybko zetrzeć łzy, ślad po prawdzie. Jednak nie dałam
rady, bo było ich coraz więcej. Usłyszałam ciche szuranie butów i chwilkę
później zauważyłam obok siebie wielkiego niedźwiadka – Marcina. Jakoś do tej
pory nie mieliśmy jakiegoś specjalnego kontaktu, ale mimo to znalazł się tu i
teraz, kiedy potrzebowałam wielkiego, ciepłego uścisku. Jakoś wcisnął się
pomiędzy balustrady i usiadł obok mnie, co wcale nie było takie proste przy
jego wzroście. Nie mogłam przestać płakać, puściły jakiekolwiek zapory. – Wisienko droga, co wprawiło cię w tak podły
nastrój i spowodowało utworzenie nowej Wisły? – nie byłam w stanie, żeby
cokolwiek powiedzieć, pokręciłam tylko głową i oparłam się o jego umięśnione
ramię. Marcin zwyczajnie mnie objął, głaskając po ramieniu.
Lubiłam milczeć, choć na co dzień czasem trudno było mi się
zamknąć. Teraz potrzebowałam tej ciszy, przerywanej znakiem obecności kogoś
drugiego, kto w jakikolwiek sposób mógłby mi pomóc. Wybór padł na najwyższego
polskiego środkowego, całkowicie przypadkiem. Po prostu, tu i teraz. – Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć?
W końcu jestem kapitanem tej drużyny, a ty się w niej znalazłaś. Znam wszystkie
sekrety swoich kolegów, na przykład wiem o tym, że Zbyszka raz napadła jakaś
fanka i zamknęła go w łazience w jakimś klubie. Albo o tym, że Kubiak ma
paputki – myszki schowane w szafie, a Daniel lubi zapach drewnianych szaf i
dlatego czasem się w nich chowa. No i czasem ma problem w orientacją w terenie,
ale nie na boisku. A Krzysiu jak go poznałem, nie potrafił obsługiwać kamery.
Tylko wiesz, jakby coś, to nic nie wiesz. – oderwałam głowę od jego ramienia i
próbowałam się roześmiać, jednak wyszedł z tego tylko cichy pomruk, a oczy na
nowo zaszły mi łzami. Mimo to jakoś udało mi się trochę uspokoić i ostudzić
emocje. Przytuliłam się do mokrego rękawka koszulki, starając się unormować
oddech.
- Byłeś kiedyś w takiej sytuacji, że nie wiedziałeś jak masz
się zachować wobec przyjaciela? Nie wiedziałeś kiedyś, co powiedzieć, bo bałeś
się prawdy? Twierdziłeś, że ta prawda zmieni nastawienie twojego przyjaciela do
ciebie, spowoduje, że wasze relacje się oziębią i zaczniecie siebie unikać?
- Raz, kiedy zobaczyłem żonę swojego kumpla z innym facetem.
Zastanawiałem się, czy powinienem się wtrącić. Doszedłem do wniosku, że tak.
Ale następnego dnia zobaczyłem ich razem i nie dałem rady. Parę dni później
sytuacja się powtórzyła, nie wahałem się i powiedziałem mu to, co widziałem.
Nie chciał mi uwierzyć, przestał się do mnie odzywać. Dopóki sam jej nie
nakrył. Nie wymuszam na tobie żadnych zeznać, ale jeżeli mam ci doradzić, to
powiedz prawdę.
- Problem tkwi w tym, że nie wiem do końca jak ona wygląda.
Mogę zadać ci pewne zawodowe pytanie?
- Zawsze i wszędzie.
- Słyszałeś o tym, że Alek ma wrócić do Serbii? - Marcin westchnął głęboko, co oznaczało, że
coś wie. – Proszę, powiedz, jeżeli coś
wiesz.
- Coś wspominał, ale dawno. Na pewno przed tym dniem, kiedy
poznał Adę.
- Ty naprawdę wszystko wiesz.
- Taka rola kapitana, musi wiedzieć wszystko o swoich
współtowarzyszach doli, którym się stałaś przyjeżdżając tutaj z nami. Wiem, że
to brzmi trochę nierealnie, ale to prawda. Oni nie są takimi idiotami na co
dzień. Mają swój rozum i wiedzą, że takich ludzie ich akceptują, ale gdy się
ich pozna bardziej, zmienia się punkt widzenia. Kubiak wcale nie przepada tak
za schabowymi, Piotrek na co dzień śpi do południa, a Daniel ma w domu tylko
jedną szafę.
- A ty?
- Ja natomiast…. Jestem wielkim niedźwiadkiem. – Marcin z wielkim trudem wstał,
rozprostowując nogi. Rozciągnął się, ziewając przeciągle i patrząc przed
siebie. – Idź, połóż się spać. I
najważniejsze, ona dla niego nic nie znaczy. Już nie.
***
Przyzwyczaiłam się już do tego, że spalski dzień rozpoczyna
się od niespodziewanej pobudki albo przynajmniej od dziwnych dźwięków
dochodzących z innych pokoi. Wczorajszy dzień przeszedł w niepamięć, został
zachomikowany w szufladce ‘najgorsze dni jakie tylko stworzyła ziemia’. Marcin
miał rację, musiałam odpocząć, wyspać się i wyciągnąć wnioski z wczorajszego
dnia.
Postanowiłam nie robić nic i czekać na dalszy bieg wydarzeń.
Starałam się przekreślić przeszłość, starać się nie patrzeć wstecz. Jednak
mądrzy ludzie mówią, że nie wolno zapominać o tym co było. Trudno, najwyżej raz
postąpię niemądrze i nierozsądnie.
Doczołgałam się do drzwi tak szybko, jak tylko mogłam. Z
przymrużonymi oczami otwarłam drzwi i zobaczyłam w nich wystraszonego Karola
Kłosa. Choć, jakby tak spojrzeć, to on cały czas miał jakby lękliwy wyraz
twarzy, ale mniejsza o to. Karol stał na korytarzu, dość zdenerwowany,
rozglądając się na boki. Uniosłam jedną brew do góry, pokazując swoje
zdezorientowanie i zarazem zainteresowanie tą sytuacją.
- Błagam cię, pomóż mi! – mówił szeptem, nie przestając się
rozglądać. Wręcz podskakiwał w miejscu ze zdenerwowania.
- O co chodzi? – mruknęłam dalej zaspana, próbując zacząć
znowu kontaktować. Ponowne położenie się spać nie wchodziło w grę, bo
wiedziałam, że i tak mnie obudzą. Zaczynałam się czuć powoli jak jakaś ostatnia
deska ratunku. I rozrywki.
- Mogę u ciebie coś zostawić? To bardzo ważne, żeby nikt
niewtajemniczony tego nie znalazł! – sprawa nabierała coraz bardziej
konspiracyjnego wyrazu, najwyraźniej według pana środkowego należała do tych
spraw ‘życia i śmierci’. Czyli ktoś tutaj zaczynał przesadzać i wpadać w
paranoję. Nie miałam innego wyjścia, więc musiałam się zgodzić. Jeszcze by mnie
posądzili o sabotaż, jakby nie daj Boże, któremuś coś się stało. Przecież, jak
to wczoraj powiedział pan Kapitan, stałam się częścią ich drużyny.
I tak chwilę później, Karol razem z Pawłem Zatorskim,
zaczęli znosić do naszego pokoju różnej wielkości pakunki, szczelnie zapakowane
w kolorowe duże reklamówki. Z racji tego, że godzina była wczesna, na początku
nie zajarzyłam, co to może być. Ale gdy jakieś dziesięć minut później przynieśli
ostatnią siatkę, a ja usłyszałam charakterystyczny stukot szkła, zrozumiałam,
dlaczego była to sprawa życia i śmierci. A raczej śmieci, z wczorajszej
imprezy.
Tak, panowie siatkarze nawet na zgrupowaniu potrafią
zabalować – jak trenera nie ma, siatkarze harcują.
- Wielkie dzięki, życie nam ratujesz! - jak szybko się pojawili, tak też się i
zmyli, zostawiając mi pokój zawalony kilkunastoma siatkami śmieci. I co ja
teraz miałam niby z tym zrobić? Przecież jak zacznę wynosić te śmieci, to zaraz
ktoś się zorientuje, co się tutaj działo. Ludzie nie byli tacy głupi, jak się
wydawało i potrafili kojarzyć fakty.
Z ciekawości zaglądnęłam do jednej z reklamówek, a moje oczy
przybrały wielkość pięciozłotówek. Z takiej racji, że akurat w tej reklamówce
nie było śmieci, ale… brudne skarpetki. Całe tony śmierdzących, brudnych,
białych skarpetek. Odrzuciłam szybko reklamówkę w kąt, bojąc się, że zaraz
któraś skarpetka może z niej wypełznąć i zacząć żyć własnym życiem. A że do
odważnych świat należy, to zaglądnęłam do kolejnej reklamówki, tej z
podejrzanym szkłem. Znalazłam dwie butelki po winie, dwie po jakimś innym,
śmierdzącym alkoholu i jedną po szampanie dla dzieci. Parsknęłam śmiechem,
widząc w niej resztkę czerwonej oranżady. Odłożyłam siatkę na inną kupkę i zaczęłam
oglądać następne. W kolejnej były cztery pudełka po pizzy, jakiejś papierki po
snikersach. Kolejna natomiast zawierała koszulki po treningu i tak samo jak
pierwsza wylądowała w kącie. Właściwie po sprawdzeniu pozostałych, znalazłam
więcej brudnych ciuchów niż śmieci. Hitem zostały znalezione przeze mnie
bokserki w żółte kaczuszki i czerwone serduszka oraz słynny paputek – myszkę,
zapewne należący do Kubiaka. Zastanowiło mnie tylko, dlaczego znalazłam tylko
jeden egzemplarz paputka….
- Co to jest? – usłyszałam zaspanego Adriana.
- Zdaje mi się, że panowie spodziewają się nalotu trenera i
znieśli nam tu niebezpieczne dla nich rzeczy. Tamtych w rogu nie ruszaj, bo
mogą cię zaatakować. – na wszelki
wypadek wolałam go uprzedzić, żeby potem nie miał do mnie pretensji. – Tylko gorzej będzie jak trener odwiedzi też
nas, więc teraz myśl, jak się mamy tego pozbyć.
– Adrian padł nieprzytomnie na łóżko, wzdychając głęboko, a właściwie
miaucząc przeciągle.
- Czy tak już będzie codziennie? Najpierw pobudka o astronomicznie
wczesnej porze, a potem szereg niespodzianek?
- Wolisz szczerą czy naiwną odpowiedź?
- Dobra, nie kończ i tak wiem, co powiesz. – zaczął przecierać oczy i jednocześnie
zrzucać z siebie kołdrę. Potem westchnął ociężale. – Z tego co wiem, to na dole
jest pralnia, więc te reklamówki z rogu można tam zanieść. A z resztą.. Tylko
mi nie mów, że nie wiesz, co się robi ze śmieciami.
- Przecież wiem, że się ich nie zjada. Chodzi o to, żeby
nikt tego nie zauważył, rozumiesz? Nie, no to jakaś paranoja – wyszłam na
balkon i odliczyłam do czterech, wchodząc do czwartego pokoju z kolei. Znaczy
się miałam taki plan, ale usłyszałam z tamtego pokoju kawałek rozmowy
prowadzony po włosku, więc postanowiłam się na chwilę wstrzymać. Ale gdy tylko
usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, bez zapowiedzi wkroczyłam do pokoju Zatora
i Kłosa. Trochę byli zaskoczeni moimi odwiedzinami, ale cóż – nic na to nie
mogłam poradzić, zwłaszcza, że mój pokój tonie teraz w śmieciach i ich brudnych
gaciach.
- Ja wam dobrze radzę, zróbcie coś z tymi śmierdzącymi
pakunkami, bo za siebie nie ręczę! A w ogóle, to skąd wy macie tyle
skarpetek?! - przestraszeni aż cofnęli
się krok do tyłu, zapewne martwiąc się o swoją najbliższą przyszłość.
- To nie tylko nasze, reszty też. Musieliśmy jakoś się ich
pozbyć, na chwilę, bo trener robił mały wywiad w terenie. Jakby to wszystko
zobaczył, zwłaszcza butelki po procentach, to mógłby dostać zawału.
- Tak – prychnęłam – zwłaszcza jakby zauważył butelkę po
oranżadzie. Za jakieś dziesięć minut, ma tego u mnie nie być, rozumiemy się?
- Jasno i wyraźnie.
Paputki Kubiaczka mnie rozbawiły niezmiernie ;>
OdpowiedzUsuńI dobrze, że Wiśnia ma wsparcie zarówno Adriana, jak i chłopaków. To ważne kiedy nie wiesz co zrobić. Gorzej, jak wsparcia nie masz... Rozdział świetny, jak zawsze. Bardzo lubię tę historię. :)
VE.
I oczywiście musiałam zapomnieć...Uwielbienie Daniela co do zapachu drewnianych szaf też świetne ;D
UsuńVE.