Zaczęłam podziwiać siebie za taki dar przywódczy. Trzy
minuty po moim nalocie, śmieci i brudy zniknęły. Nawet odświeżacz powietrza mi
przynieśli, misie o małych rozumkach. Skorzystali z rady trenera i wykazali się
inteligencją. Po pozbyciu się zbędnego balastu, mogłam się wreszcie doprowadzić
do porządku. Ubrałam się szybko, umyłam i wyszłam z pokoju, budząc znowu
śpiącego Adriana. Skierowałam swoje kroki na stołówkę, w celu zjedzenia
śniadania. Modliłam się, żeby zjeść spokojnie chociaż jeden posiłek, bez
żadnych niespodzianek i wariacji. Gdy tylko weszłam na stołówkę, dostrzegłam
przy jednym ze stolików pana trenera. Uśmiechnął się do mnie, po czym wrócił do
czytania gazety. Zaraz potem dopadł mnie Krzysiu z kamerą.
- Wisienka nasza droga! Wyspana o jakże pięknym dzisiejszym
poranku? – uśmiechnięty Krzysiu chyba chciał zarobić w zęby z samego rana.
- Chyba sobie kpisz. – uśmiechnęłam się najbardziej cynicznie
jak tylko mogłam, po czym usiadłam przy jednym z pustych stolików. Dosłownie
minutę później, z zegarkiem w ręku, pojawił się obok mnie Michał Ruciak nucąc
pod nosem jakąś piosenką Modern Talking.
Prawdopodobnie coś z ‘heart’ i ‘soul’.
- Wisienko, mamy dla ciebie niespodziankę! – oznajmił mi
radośnie, uderzając dłońmi w stół.
- Kolejne rzeczy niewiadomego pochodzenia?
- Nie, ależ skąd! Trener przywiózł nam niespodziankę, znaczy
nam i tobie. Bardzo duuuużą niespodziankę!
- zastanawiałam się co takiego Ruciak wziął, dochodząc do wniosku, że
powinien brać tego mniej. Bo niby dlaczego trener miałby zrobić mi
niespodziankę? No, im tym bardziej!
- To w takim razie co to jest?
- Właśnie stoi za tobą – odwróciłam się za siebie, widząc
kolejnego wielkiego misia, o może większym, małym rozumku. Uśmiech samorzutnie
pojawił się na mojej twarzy, kiedy zobaczyłam Mariusza Wlazłego.
- Cześć, młoda. Dobrze cię widzieć.
- Wróciłeś do kadry. – stwierdziłam całkiem niepotrzebnie,
ale szczerze powiedziawszy, naprawdę mnie to zdziwiło. Zwłaszcza po tym, co
działo się w tamtym roku. – Usiądziesz?
- Jasne, jeszcze dzisiaj nic nie jadłem.
***
Dzięki Mariuszowi, jak się później okazało, zostałam
obdarowana dodatkową porcją śniadaniową. Mimo że Mariusz nie dołączył do kadry
w tamtym roku, panie nie zdążyły o nim zapomnieć. Z resztą, jak same
powiedziały, takich ludzi jak on się nie zapomina. Po śniadaniu chłopcy mieli
troszkę przerwy, ale czuli już, że zbliża się trening. W kontekście dnia
wczorajszego, czuli to jeszcze bardziej. Szaleństwa dnia poprzedniego dały o
sobie znać, a panowie z trudem to maskowali. Oczywiście pan trener jakoś
szczególnie nie zwrócił na to uwagi, poza podniesioną jedną brwią, bo przecież
zrobił im rano rewizję i nic nie znalazł. A było zaglądnąć do naszego pokoju,
to wszystko, bez trudu by zrozumiał… No może nie do końca, bo znając moją
dobroć i słabość do tych wielkich miśków o małych rozumkach, poupychałabym te
śmieci po kątach.
Podczas treningu znowu miałam robić za fotografa, bo
zaprosili Adriana do gry. Już bardziej orientując się w terenie (albo
zwyczajnie podążając za nieprzeciętnie wysokimi ludźmi) sama doszłam na salę
treningową, obarczona ciężarem torby z aparatem. Przyszłam tam jako jedna z
ostatnich, większość zawodników – w tym Mariusz – rozciągała się powoli na
parkiecie. Podśpiewując pod nosem, zaczęłam robić pierwsze zdjęcia, zaczynając
od Mariusza. Gdy tylko uwieczniłam jego uśmiech i piękne oczy, dosłownie ułamek
sekundy później, aż podskoczyłam ze strachu.
- Jezusie, Maryjko! -
tak, te zwroty do boskich ciał wprawiły mnie w ogólne poruszenie. Zwłaszcza, że
ich autorem był Aleksander Bielecki, powszechnie znany jako Maser czy Olek –
Recydywista. Pan Łysy złapał się za plecy, jęcząc głucho i nieznośnie. Jego
twarz przybrała bolesny grymas, aż wszyscy siatkarze skupili się wokół niego.
Najbardziej przestraszonym z nich był Rucek, który bezpośrednio się do tego
przyczynił. Mianowicie pan Maser doznał kontuzji podczas rozciągania Miśka.
Trener, choć nie do końca zrozumiał, co się stało, podbiegł zobaczyć co
wzbudziło takie zainteresowanie jego podopiecznych. Gdy tylko znalazł się
bliżej tego kółka różańcowego, zaklął po włosku i załapał się za głowę. Sama
zaciekawiona podeszłam do pana Olka, który zastygł w półprzysiadzie i nie mógł się
ruszyć. Wyglądało to zarazem śmiesznie i tragicznie. Śmiesznie dlatego, że… to
po prostu Olek Bielecki. A tragicznie, bo był jedynym doświadczonym
fizjoterapeutą w naszym sztabie. Przynajmniej na razie, bo reszta to były
jakieś młokosy – stażyści.
Obaj trenerzy stanęli z boku i zaczęli po włosku dyskutować
o zaistniałem sytuacji. Spoglądałam to na nich, to na Recydywistę i zaczęłam
się bulwersować. Dlaczego? Bo nikt nie robił nic, żeby panu Olkowi ulżyć,
wszyscy tylko stali i patrzyli. Zawiesiłam aparat na szyi i bojowym krokiem
podeszłam do tych młokosów, tłumacząc im, żeby coś zrobili. Chyba się mnie
trochę przestraszyli, bo ani razu nie spojrzeli mi w oczy. Wzruszyłam tylko
ramionami i podeszłam do Michała siedzącego na uboczu. Ujął mnie za serce tym,
że tak się przejął panem masażystą, aż kilka łez spłynęło po moim policzku.
Usiadłam obok niego, obejmując go ramieniem, kiedy zaniósł się jeszcze większym
płaczem. Jak takie małe, nieco przerośnięte dziecko w wieku lat dwadzieścia
osiem.
- Michaś, nie przejmuj się, na pewno Olkowi nie stało się
nic poważnego. – jednak ten jak usłyszał moje słowa, machnął ręką i zaczął
jeszcze bardziej płakać. Kiedy się w miarę uspokoił, wyjaśnił mi przyczynę
swojego zachowania.
- Ja się nie martwię o Olka, tylko o nasze mięśnie! Bo kto
nas teraz rozmasuje, no kto?! I będziemy tacy biedni, i nie wygramy żadnego
meczu! Przeze mnie! Bo zepsułem Recydywistę!
- starałam się potraktować to jak najbardziej poważnie, ale z trudem mi
to przyszło. Pogłaskałam go jeszcze po ramieniu i odeszłam jak najdalej od
niego. Jeszcze by sobie pomyślał, że się z niego śmieję.
Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa, bo trenerzy
zaczęli krążyć po Sali, myśląc nad czymś zawzięcie. Stanęłam razem z
chłopakami, zastanawiając się, co zrobią w tej sytuacji. W pewnym momencie,
trener Anastasi patrząc na mnie, klasnął w ręce i od razu znalazł się blisko
mnie.
- Ty znać masera? My potrzebować masera! – z tego
wszystkiego nawet zaczął mówić po Polsku, co w jego przypadku stało się nie
lada wyczynem. I kiedy on tak z bezradnością patrzył na mnie, przypomniałam
sobie, że przecież znam masera!
- Tak, ja znać masera! Moja ciocia być maserem! – zanim
zorientowałam się, co powiedziałam, cała kadra buchnęła śmiechem oprócz
pierwszego trenera Reprezentacji. No, i Olka, bo jęczał z bólu dalej stojąc w
półprzysiadzie. Odszukałam w kieszeni telefon i wybrałam numer do ciotki Magdy.
Kto jak kto, ale ona wręcz musiała nam pomóc.
- Słucham i streszczać się proszę – ciotka Magda należała do
dość ekscentrycznych osób, przynajmniej jeżeli chodzi o sposób bycia i pracy.
- Witaj ciociu, mówię krótko. Mam dla ciebie super płatną
fuchę z przystojnymi facetami i do tego w super miejscu. Pakuj manatki i
przyjeżdżaj, bo na gwałt potrzebujemy twojej pomocy!
- Słoneczko moje! A gdzie ty jesteś w ogóle, co?
- Wiesz, ciociu… Jestem w takim pięknym ośrodku i świetnie
się bawię, ale w tym momencie naprawdę potrzebuję pomocy. Brakuje nam tu
najlepszego masażysty, właściwie to najbardziej potrzebuje twojej pomocy
masażysta, bo jest bardzo kontuzjowany i błagam przyjedź!
- Dla ciebie wszystko, słoneczko. Tylko podaj mi adres a ja
już się pakuję!
Odetchnęłam z ulgą, pokazując trenerowi, że sprawy mają się
dobrze. Panowie siatkarze zaczęli mi bić brawo, Rucek nawet przestał płakać.
Któryś z nich przyszedł mnie uściskać, całkiem niechcący zgniótł mnie tak, że
zrobiłam się czerwona na twarzy. Próbując złapać oddech zobaczyłam, że do
Daniel.
Jednak największe znaczenie miało dla mnie spojrzenie, jakie
zaszczycił mnie Bartek. Uśmiechnęłam się do niego niemrawo, szybko odwracając
wzrok. Od wczoraj nie zdążyliśmy zamienić ani słowa, albo może nie chcieliśmy?
Czułam, że to będzie powtórka z rozrywki. Jak coś się psuje, to najlepiej
zostawić to samemu sobie. Problem polegał na tym, że to wcale nie było dobre
rozwiązanie. Jednak nie chciałam się nikomu narzucać, więc musiałam się z tym
pogodzić.
- Wisienko, tu ziemia! Mamy kolejny wolny dzień, z racji
przejściowego braku masażysty. –
poinformował mnie Krzysiu, machając ręką przed oczami. Kiwnęłam głową, że
przyjęłam to do wiadomości, po czym zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Libero był
tak miły, że mi pomógł, przy okazji oglądając sprzęt. – Adrian zna się na rzeczy, też bym taki chciał
– westchnął głęboko, podając mi aparat.
- Niestety nie mogę ci go dać, ale mogę zrobić ci zdjęcie –
powiedziałam, uśmiechając się zachęcająco. Libero od razu się rozchmurzył.
- Ale ja chcę zdjęcie z tobą! Ej, mam świetny pomysł!
Poróbmy sobie razem zdjęcia – i już go nie było. Zaczął biec w kierunku szatni,
krzycząc jak głupi. Pokręciłam głową i wyszłam z Sali. Zaczęłam iść krętymi
korytarzami, doganiając gości ze sztabu. Sprawę znacznie ułatwił mi pan Maser,
dalej jęcząc z bólu. Po prostu kierowałam się za tymi nieznośnymi dźwiękami.
Jestem okropna, nie? Ale przynajmniej bez trudu dotarłam do recepcji. Za mną
wybiegł pobudzony Zator, zapewne po kawie. A że nie było treningu, to teraz
będziemy musieli się z nim męczyć.
- Igła mówił, żebyś czekała na nas przy altance.
No cóż, słowo szefa się rzekło, więc ruszyłam do altanki.
***
Siadłam sobie na barierce altany, swobodnie merdając
nóżkami. Podśpiewywałam sobie piosenkę Lostprophets i oglądałam zdjęcia. Upał
już nie był tak wielki jak wczoraj, więc można było spokojnie oddychać. Nawet
wybaczyłam im to, że musiałam na nich tak długo czekać. Jednak to oczekiwanie
zostało kompletnie zrekompensowane, gdy zobaczyłam ich idących w moją stronę.
Kilku młodych, przystojnych sportowców z atletycznymi sylwetkami, wyglądających
jak czekoladowe ciastka idealne do schrupania. Plus Adrian, idący obok. No
dobra, on też świetnie wyglądał.
Tak się nimi zachwycałam, że zrobiłam jeden niekontrolowany
ruch i spadłam z barierki robiąc kopyrtka do tyłu. Prosto w krzaki. Zaczęłam
się miotać, słysząc podśmiechiwania z mojej skromnej osoby, będącej pod
wrażeniem przystojnych mężczyzn. Nie mogłam się wyplątać z tych chaszczy,
ostatecznie pomógł mi w tym Adrian, litując się nade mną. Zapewne byłam cała
czerwona, a do tego musiałam sobie wyciągnąć gałąź z włosów, żeby nie wyglądać
jak samica łosia. Postanowiłam grać Greka, że nic się nie dzieje i z uśmiechem
dygnęłam przed misiami o małych rozumkach, którzy bosko wyglądali.
- Wisienko kochana, cykniesz nam fotki do prywatnych
albumów…
- .. i na facebooka…
-…i na stronę związku…
-… i do portfela!
- Do portfela?! Skąd ty jesteś głąbie?
- No co, Monika nosi moje zdjęcie w portfelu!
- Dobra, koniec dyskusji! Zrobię, ale pod jednym warunkiem!
- Jakim?
- Że potem zrobimy sobie zdjęcia do mojego albumu.
Panowie ustawiali się w przeróżnych kombinacjach, które
kończąc profil matematyczny z pewnością byłabym w stanie obliczyć. A że
skończyło się biologiczno – chemiczny, to pozostawało robić zdjęcia. Jedne
bardziej poważne, do użytku publicznego, inne mniej, dosyć śmieszne. Jednak nic
nie mogło przebić mojego niecnego planu….
Po oficjalnej sesji panów, wyczerpaniu dwóch akumulatorów,
przyszła kolej na wdrożenie planu w życie. Uśmiechnęłam się chytrze, oddając
sprzęt Adrianowi, który podejrzewał, że coś się święci. Może nie do końca wiedział,
co zamierzam zrobić, ale wiedział, że jak każdy normalny człowiek, miewam
czasem różne odpały. Tak więc stanęłam przed gromadką wielkich misiów, którzy
już oczekiwali na to, żebym stanęła po drugiej stronie obiektywu.
- Który pierwszy? – spojrzeli po sobie, ale ostatecznie
zgłosili się wszyscy. Mężczyzno, puchu marny! Podeszłam więc do Pawła,
stwierdziłam, że z nim będzie najprościej.
– Drogi panie, pan się odwróci i lekko przykucnie. – biedny, niczego nie spodziewający się
Zator, wykonał moje polecenie bez zbędnego sprzeciwu. Po czym ja zatarłam ręce
i wskoczyłam mu na plecy. Odbyło się to w dość nieporadny sposób, bo Paweł był
tak zaskoczony, że o mało nie spadłam. Ostatecznie chwyciłam się mocno jego
szyi i promiennie uśmiechnęłam do
aparatu. Panowie podłapali ideę i po kolei zniżali się tak, żebym mogła im
wejść na plecy. Mieliśmy przy tym tyle śmiechu, że już po kilkunastu minutach
miałam dość. Jednak uporaliśmy się z tym szybko i składnie. Przynajmniej miałam
pretekst, żeby jakoś zbliżyć się do Bartka. Choć na początku miałam pewne
obawy, że nie wystarczy mi na to odwagi. Zostawiłam go sobie na koniec, prawie
jak na deser. Podeszłam do niego trochę nieśmiało się uśmiechając. Nie musiałam
nic mówić, sam kucnął przede mną i pozwolił mi wejść sobie na plecy. Może to
trochę dziwne, ale wyglądało to zupełnie inaczej niż z resztą. Bartek trzymał
mnie mocno za nogi, co spowodowało, że praktycznie się do niego przykleiłam.
Czułam wyrazisty zapach jego perfum i szamponu do włosów, bezwiednie się nimi
zaciągając i na chwilkę przymrużając oczy. Poczułam się tak cholernie
bezpiecznie, wiedziałam, że nigdy mnie nie upuści. Chciałam, żeby ta chwila
trwała wiecznie, jednak poczułam, że odstawia mnie na ziemię. A potem odchodzi,
bez słowa, z resztą zawodników, którzy zaniemówili, patrząc na naszą dwójkę.
Zostałam w altanie sama z Adrianem, milczeliśmy. Mój przyjaciel spakował torbę,
zostawiając aparat na szyi. Po czym uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oku i
pokazał mi ostatnie zdjęcia. Oboje wyglądaliśmy na nich tak niepewnie, jakbyśmy
się siebie bali. Ale tylko na tych pierwszych. Na kolejnych zauważyłam swoje
przymknięte oczy i jego mocny uścisk. Głowa Bartka była lekko odwrócona do
tyłu, co dawało wrażenie, że na mnie patrzył. Wyłączyłam aparat, żałując, że te
uczucia istniały tylko na zdjęciu. Przynajmniej te z jego strony. Musiałam
pogodzić się z tym, że on dalej o niej myśli i podświadomie ją kocha, a ja
jestem tylko jego przyjaciółką. O ile to nie za duże słowo. Oddałam Adrianowi
aparat i razem opuściliśmy altanę. Nagle się zatrzymał, spoglądając na mnie
dziwnym wzrokiem.
- Czemu wpadł ci do głowy akurat taki pomysł?
- Kupiłam sobie kiedyś album z konikami na okładce.
Śmiejąc się zaczęliśmy zmierzać w kierunku do ośrodka, na
obiad. A ja nadal czułam jego mocny uścisk na nodze, jak palący ślad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz