UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

czwartek, 17 stycznia 2013

"- Bo zepsułem Recydywistę!"



Zaczęłam podziwiać siebie za taki dar przywódczy. Trzy minuty po moim nalocie, śmieci i brudy zniknęły. Nawet odświeżacz powietrza mi przynieśli, misie o małych rozumkach. Skorzystali z rady trenera i wykazali się inteligencją. Po pozbyciu się zbędnego balastu, mogłam się wreszcie doprowadzić do porządku. Ubrałam się szybko, umyłam i wyszłam z pokoju, budząc znowu śpiącego Adriana. Skierowałam swoje kroki na stołówkę, w celu zjedzenia śniadania. Modliłam się, żeby zjeść spokojnie chociaż jeden posiłek, bez żadnych niespodzianek i wariacji. Gdy tylko weszłam na stołówkę, dostrzegłam przy jednym ze stolików pana trenera. Uśmiechnął się do mnie, po czym wrócił do czytania gazety. Zaraz potem dopadł mnie Krzysiu z kamerą.
- Wisienka nasza droga! Wyspana o jakże pięknym dzisiejszym poranku? – uśmiechnięty Krzysiu chyba chciał zarobić w zęby z samego rana.
- Chyba sobie kpisz. – uśmiechnęłam się najbardziej cynicznie jak tylko mogłam, po czym usiadłam przy jednym z pustych stolików. Dosłownie minutę później, z zegarkiem w ręku, pojawił się obok mnie Michał Ruciak nucąc pod nosem jakąś piosenką Modern Talking.  Prawdopodobnie coś z ‘heart’ i ‘soul’.
- Wisienko, mamy dla ciebie niespodziankę! – oznajmił mi radośnie, uderzając dłońmi w stół.
- Kolejne rzeczy niewiadomego pochodzenia?
- Nie, ależ skąd! Trener przywiózł nam niespodziankę, znaczy nam i tobie. Bardzo duuuużą niespodziankę!  - zastanawiałam się co takiego Ruciak wziął, dochodząc do wniosku, że powinien brać tego mniej. Bo niby dlaczego trener miałby zrobić mi niespodziankę? No, im tym bardziej!
- To w takim razie co to jest?
- Właśnie stoi za tobą – odwróciłam się za siebie, widząc kolejnego wielkiego misia, o może większym, małym rozumku. Uśmiech samorzutnie pojawił się na mojej twarzy, kiedy zobaczyłam Mariusza Wlazłego.
- Cześć, młoda. Dobrze cię widzieć.
- Wróciłeś do kadry. – stwierdziłam całkiem niepotrzebnie, ale szczerze powiedziawszy, naprawdę mnie to zdziwiło. Zwłaszcza po tym, co działo się w tamtym roku.  – Usiądziesz?
- Jasne, jeszcze dzisiaj nic nie jadłem.
***
Dzięki Mariuszowi, jak się później okazało, zostałam obdarowana dodatkową porcją śniadaniową. Mimo że Mariusz nie dołączył do kadry w tamtym roku, panie nie zdążyły o nim zapomnieć. Z resztą, jak same powiedziały, takich ludzi jak on się nie zapomina. Po śniadaniu chłopcy mieli troszkę przerwy, ale czuli już, że zbliża się trening. W kontekście dnia wczorajszego, czuli to jeszcze bardziej. Szaleństwa dnia poprzedniego dały o sobie znać, a panowie z trudem to maskowali. Oczywiście pan trener jakoś szczególnie nie zwrócił na to uwagi, poza podniesioną jedną brwią, bo przecież zrobił im rano rewizję i nic nie znalazł. A było zaglądnąć do naszego pokoju, to wszystko, bez trudu by zrozumiał… No może nie do końca, bo znając moją dobroć i słabość do tych wielkich miśków o małych rozumkach, poupychałabym te śmieci po kątach.
Podczas treningu znowu miałam robić za fotografa, bo zaprosili Adriana do gry. Już bardziej orientując się w terenie (albo zwyczajnie podążając za nieprzeciętnie wysokimi ludźmi) sama doszłam na salę treningową, obarczona ciężarem torby z aparatem. Przyszłam tam jako jedna z ostatnich, większość zawodników – w tym Mariusz – rozciągała się powoli na parkiecie. Podśpiewując pod nosem, zaczęłam robić pierwsze zdjęcia, zaczynając od Mariusza. Gdy tylko uwieczniłam jego uśmiech i piękne oczy, dosłownie ułamek sekundy później, aż podskoczyłam ze strachu.
- Jezusie, Maryjko!  - tak, te zwroty do boskich ciał wprawiły mnie w ogólne poruszenie. Zwłaszcza, że ich autorem był Aleksander Bielecki, powszechnie znany jako Maser czy Olek – Recydywista. Pan Łysy złapał się za plecy, jęcząc głucho i nieznośnie. Jego twarz przybrała bolesny grymas, aż wszyscy siatkarze skupili się wokół niego. Najbardziej przestraszonym z nich był Rucek, który bezpośrednio się do tego przyczynił. Mianowicie pan Maser doznał kontuzji podczas rozciągania Miśka. Trener, choć nie do końca zrozumiał, co się stało, podbiegł zobaczyć co wzbudziło takie zainteresowanie jego podopiecznych. Gdy tylko znalazł się bliżej tego kółka różańcowego, zaklął po włosku i załapał się za głowę. Sama zaciekawiona podeszłam do pana Olka, który zastygł w półprzysiadzie i nie mógł się ruszyć. Wyglądało to zarazem śmiesznie i tragicznie. Śmiesznie dlatego, że… to po prostu Olek Bielecki. A tragicznie, bo był jedynym doświadczonym fizjoterapeutą w naszym sztabie. Przynajmniej na razie, bo reszta to były jakieś młokosy – stażyści.
Obaj trenerzy stanęli z boku i zaczęli po włosku dyskutować o zaistniałem sytuacji. Spoglądałam to na nich, to na Recydywistę i zaczęłam się bulwersować. Dlaczego? Bo nikt nie robił nic, żeby panu Olkowi ulżyć, wszyscy tylko stali i patrzyli. Zawiesiłam aparat na szyi i bojowym krokiem podeszłam do tych młokosów, tłumacząc im, żeby coś zrobili. Chyba się mnie trochę przestraszyli, bo ani razu nie spojrzeli mi w oczy. Wzruszyłam tylko ramionami i podeszłam do Michała siedzącego na uboczu. Ujął mnie za serce tym, że tak się przejął panem masażystą, aż kilka łez spłynęło po moim policzku. Usiadłam obok niego, obejmując go ramieniem, kiedy zaniósł się jeszcze większym płaczem. Jak takie małe, nieco przerośnięte dziecko w wieku lat dwadzieścia osiem.
- Michaś, nie przejmuj się, na pewno Olkowi nie stało się nic poważnego. – jednak ten jak usłyszał moje słowa, machnął ręką i zaczął jeszcze bardziej płakać. Kiedy się w miarę uspokoił, wyjaśnił mi przyczynę swojego zachowania.
- Ja się nie martwię o Olka, tylko o nasze mięśnie! Bo kto nas teraz rozmasuje, no kto?! I będziemy tacy biedni, i nie wygramy żadnego meczu! Przeze mnie! Bo zepsułem Recydywistę!  - starałam się potraktować to jak najbardziej poważnie, ale z trudem mi to przyszło. Pogłaskałam go jeszcze po ramieniu i odeszłam jak najdalej od niego. Jeszcze by sobie pomyślał, że się z niego śmieję.
Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa, bo trenerzy zaczęli krążyć po Sali, myśląc nad czymś zawzięcie. Stanęłam razem z chłopakami, zastanawiając się, co zrobią w tej sytuacji. W pewnym momencie, trener Anastasi patrząc na mnie, klasnął w ręce i od razu znalazł się blisko mnie.
- Ty znać masera? My potrzebować masera! – z tego wszystkiego nawet zaczął mówić po Polsku, co w jego przypadku stało się nie lada wyczynem. I kiedy on tak z bezradnością patrzył na mnie, przypomniałam sobie, że przecież znam masera!
- Tak, ja znać masera! Moja ciocia być maserem! – zanim zorientowałam się, co powiedziałam, cała kadra buchnęła śmiechem oprócz pierwszego trenera Reprezentacji. No, i Olka, bo jęczał z bólu dalej stojąc w półprzysiadzie. Odszukałam w kieszeni telefon i wybrałam numer do ciotki Magdy. Kto jak kto, ale ona wręcz musiała nam pomóc.
- Słucham i streszczać się proszę – ciotka Magda należała do dość ekscentrycznych osób, przynajmniej jeżeli chodzi o sposób bycia i pracy.
- Witaj ciociu, mówię krótko. Mam dla ciebie super płatną fuchę z przystojnymi facetami i do tego w super miejscu. Pakuj manatki i przyjeżdżaj, bo na gwałt potrzebujemy twojej pomocy!
- Słoneczko moje! A gdzie ty jesteś w ogóle, co?
- Wiesz, ciociu… Jestem w takim pięknym ośrodku i świetnie się bawię, ale w tym momencie naprawdę potrzebuję pomocy. Brakuje nam tu najlepszego masażysty, właściwie to najbardziej potrzebuje twojej pomocy masażysta, bo jest bardzo kontuzjowany i błagam przyjedź!
- Dla ciebie wszystko, słoneczko. Tylko podaj mi adres a ja już się pakuję!
Odetchnęłam z ulgą, pokazując trenerowi, że sprawy mają się dobrze. Panowie siatkarze zaczęli mi bić brawo, Rucek nawet przestał płakać. Któryś z nich przyszedł mnie uściskać, całkiem niechcący zgniótł mnie tak, że zrobiłam się czerwona na twarzy. Próbując złapać oddech zobaczyłam, że do Daniel.
Jednak największe znaczenie miało dla mnie spojrzenie, jakie zaszczycił mnie Bartek. Uśmiechnęłam się do niego niemrawo, szybko odwracając wzrok. Od wczoraj nie zdążyliśmy zamienić ani słowa, albo może nie chcieliśmy? Czułam, że to będzie powtórka z rozrywki. Jak coś się psuje, to najlepiej zostawić to samemu sobie. Problem polegał na tym, że to wcale nie było dobre rozwiązanie. Jednak nie chciałam się nikomu narzucać, więc musiałam się z tym pogodzić.
- Wisienko, tu ziemia! Mamy kolejny wolny dzień, z racji przejściowego braku masażysty.  – poinformował mnie Krzysiu, machając ręką przed oczami. Kiwnęłam głową, że przyjęłam to do wiadomości, po czym zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Libero był tak miły, że mi pomógł, przy okazji oglądając sprzęt.  – Adrian zna się na rzeczy, też bym taki chciał – westchnął głęboko, podając mi aparat.
- Niestety nie mogę ci go dać, ale mogę zrobić ci zdjęcie – powiedziałam, uśmiechając się zachęcająco. Libero od razu się rozchmurzył.
- Ale ja chcę zdjęcie z tobą! Ej, mam świetny pomysł! Poróbmy sobie razem zdjęcia – i już go nie było. Zaczął biec w kierunku szatni, krzycząc jak głupi. Pokręciłam głową i wyszłam z Sali. Zaczęłam iść krętymi korytarzami, doganiając gości ze sztabu. Sprawę znacznie ułatwił mi pan Maser, dalej jęcząc z bólu. Po prostu kierowałam się za tymi nieznośnymi dźwiękami. Jestem okropna, nie? Ale przynajmniej bez trudu dotarłam do recepcji. Za mną wybiegł pobudzony Zator, zapewne po kawie. A że nie było treningu, to teraz będziemy musieli się z nim męczyć.
- Igła mówił, żebyś czekała na nas przy altance.
No cóż, słowo szefa się rzekło, więc ruszyłam do altanki.
***
Siadłam sobie na barierce altany, swobodnie merdając nóżkami. Podśpiewywałam sobie piosenkę Lostprophets i oglądałam zdjęcia. Upał już nie był tak wielki jak wczoraj, więc można było spokojnie oddychać. Nawet wybaczyłam im to, że musiałam na nich tak długo czekać. Jednak to oczekiwanie zostało kompletnie zrekompensowane, gdy zobaczyłam ich idących w moją stronę. Kilku młodych, przystojnych sportowców z atletycznymi sylwetkami, wyglądających jak czekoladowe ciastka idealne do schrupania. Plus Adrian, idący obok. No dobra, on też świetnie wyglądał.
Tak się nimi zachwycałam, że zrobiłam jeden niekontrolowany ruch i spadłam z barierki robiąc kopyrtka do tyłu. Prosto w krzaki. Zaczęłam się miotać, słysząc podśmiechiwania z mojej skromnej osoby, będącej pod wrażeniem przystojnych mężczyzn. Nie mogłam się wyplątać z tych chaszczy, ostatecznie pomógł mi w tym Adrian, litując się nade mną. Zapewne byłam cała czerwona, a do tego musiałam sobie wyciągnąć gałąź z włosów, żeby nie wyglądać jak samica łosia. Postanowiłam grać Greka, że nic się nie dzieje i z uśmiechem dygnęłam przed misiami o małych rozumkach, którzy bosko wyglądali.
- Wisienko kochana, cykniesz nam fotki do prywatnych albumów…
- .. i na facebooka…
-…i na stronę związku…
-… i do portfela!
- Do portfela?! Skąd ty jesteś głąbie?
- No co, Monika nosi moje zdjęcie w portfelu!
- Dobra, koniec dyskusji! Zrobię, ale pod jednym warunkiem!
- Jakim?
- Że potem zrobimy sobie zdjęcia do mojego albumu.
Panowie ustawiali się w przeróżnych kombinacjach, które kończąc profil matematyczny z pewnością byłabym w stanie obliczyć. A że skończyło się biologiczno – chemiczny, to pozostawało robić zdjęcia. Jedne bardziej poważne, do użytku publicznego, inne mniej, dosyć śmieszne. Jednak nic nie mogło przebić mojego niecnego planu….
Po oficjalnej sesji panów, wyczerpaniu dwóch akumulatorów, przyszła kolej na wdrożenie planu w życie. Uśmiechnęłam się chytrze, oddając sprzęt Adrianowi, który podejrzewał, że coś się święci. Może nie do końca wiedział, co zamierzam zrobić, ale wiedział, że jak każdy normalny człowiek, miewam czasem różne odpały. Tak więc stanęłam przed gromadką wielkich misiów, którzy już oczekiwali na to, żebym stanęła po drugiej stronie obiektywu.
- Który pierwszy? – spojrzeli po sobie, ale ostatecznie zgłosili się wszyscy. Mężczyzno, puchu marny! Podeszłam więc do Pawła, stwierdziłam, że z nim będzie najprościej.  – Drogi panie, pan się odwróci i lekko przykucnie.  – biedny, niczego nie spodziewający się Zator, wykonał moje polecenie bez zbędnego sprzeciwu. Po czym ja zatarłam ręce i wskoczyłam mu na plecy. Odbyło się to w dość nieporadny sposób, bo Paweł był tak zaskoczony, że o mało nie spadłam. Ostatecznie chwyciłam się mocno jego szyi i   promiennie uśmiechnęłam do aparatu. Panowie podłapali ideę i po kolei zniżali się tak, żebym mogła im wejść na plecy. Mieliśmy przy tym tyle śmiechu, że już po kilkunastu minutach miałam dość. Jednak uporaliśmy się z tym szybko i składnie. Przynajmniej miałam pretekst, żeby jakoś zbliżyć się do Bartka. Choć na początku miałam pewne obawy, że nie wystarczy mi na to odwagi. Zostawiłam go sobie na koniec, prawie jak na deser. Podeszłam do niego trochę nieśmiało się uśmiechając. Nie musiałam nic mówić, sam kucnął przede mną i pozwolił mi wejść sobie na plecy. Może to trochę dziwne, ale wyglądało to zupełnie inaczej niż z resztą. Bartek trzymał mnie mocno za nogi, co spowodowało, że praktycznie się do niego przykleiłam. Czułam wyrazisty zapach jego perfum i szamponu do włosów, bezwiednie się nimi zaciągając i na chwilkę przymrużając oczy. Poczułam się tak cholernie bezpiecznie, wiedziałam, że nigdy mnie nie upuści. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie, jednak poczułam, że odstawia mnie na ziemię. A potem odchodzi, bez słowa, z resztą zawodników, którzy zaniemówili, patrząc na naszą dwójkę. Zostałam w altanie sama z Adrianem, milczeliśmy. Mój przyjaciel spakował torbę, zostawiając aparat na szyi. Po czym uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oku i pokazał mi ostatnie zdjęcia. Oboje wyglądaliśmy na nich tak niepewnie, jakbyśmy się siebie bali. Ale tylko na tych pierwszych. Na kolejnych zauważyłam swoje przymknięte oczy i jego mocny uścisk. Głowa Bartka była lekko odwrócona do tyłu, co dawało wrażenie, że na mnie patrzył. Wyłączyłam aparat, żałując, że te uczucia istniały tylko na zdjęciu. Przynajmniej te z jego strony. Musiałam pogodzić się z tym, że on dalej o niej myśli i podświadomie ją kocha, a ja jestem tylko jego przyjaciółką. O ile to nie za duże słowo. Oddałam Adrianowi aparat i razem opuściliśmy altanę. Nagle się zatrzymał, spoglądając na mnie dziwnym wzrokiem.
- Czemu wpadł ci do głowy akurat taki pomysł?
- Kupiłam sobie kiedyś album z konikami na okładce.
Śmiejąc się zaczęliśmy zmierzać w kierunku do ośrodka, na obiad. A ja nadal czułam jego mocny uścisk na nodze, jak palący ślad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz