UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

piątek, 28 września 2012

"W podziękowaniu za rodzynki, z obietnicą kolejnego spotkania", czyli powrót do domu.



Z nas dwóch, zdecydowanie byłam od Ady rozsądniejsza i to, co zaproponowała rzeczywiście mi się nie spodobało. Stałyśmy właśnie przy tylnym wyjściu przeznaczonym dla zawodników i trochę trzęsłyśmy się z zimna. Znaczy ja się trzęsłam, a Ada prosiła Boga, żeby nie zdążyli w tym czasie odjechać. Kto? No oczywiście bełchatowscy zawodnicy!
- Ty kompletnie oszalałaś! Przecież oni i tak tego nie zrobią. Nie są aż tak szaleni. – żeby jechać z tobą jednym autobusem, dokończyłam w myślach.  – Nawet dla rodowitych bełchatowian by tego nie zrobili. A jeżeli w ogóle, to i tak to jest w przeciwnym kierunku.
- Boże, nie histeryzuj. Poprosimy ich, żeby podrzucili nas na dworzec. Stamtąd dostaniemy się jakoś do Krakowa przynajmniej. Ale jeżeli chcesz dostać się z powrotem do domu, musisz mi pomóc.
Warknęłam pod nosem, stwierdzając, że to czyste szaleństwo. Jeszcze nas wyśmieją i będą nici z kolejnego spotkania. Mogło być tak pięknie! Jeszcze bardziej kuląc się w sobie, zaczęłam spacerować z nadzieją, że zrobi mi się cieplej. Nadzieja matką głupich, zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno. Jednak mimo to, że to wszystko coraz bardziej mi się nie podobało, nie mogłam się wściekać na Adę. Owszem, była szalona, porównywana do Mariolki, ale to przecież była Ada.
Któryś z bogów wysłuchał jej modłów, bo na parking podjechał autobus z bełchatowską rejestracją. Moja przyjaciółka o mało nie krzyknęła z radości, kiedy zobaczyła wychodzącego trenera, a za nim resztę zawodników.
- Chodź, musimy spróbować.
Pociągnęła mnie za rękaw, krzycząc coś po serbsku. Pewnie zobaczyła w tłumie któregoś z Serbów. Niestety nie mogłam ocenić którego, bo czapka zupełnie opadła mi na oczy. A że miałam czarną czapkę, to dosłownie byłam w ciemnej dupie. Wyrwałam Adzie swoją rękę i naciągnęłam czapkę na swoje miejsce. I zobaczyłam Alexa. Stał jakieś dwa metry ode mnie razem z Adą i wyglądał na bardzo przejętego. Pomachałam mu z bezradnością wypisaną na twarzy, na co uśmiechnął się litościwie. Zerknęłam w lewo, gdzie przy autobusie zebrała się reszta zawodników pakując manele do bagażników. Widocznie byli na tyle zmęczeni i wściekli, że nie zwrócili na nas żadnej uwagi. Ciekawe, czy zauważyliby, gdybyśmy na przykład porwali biednego Alexa? Jednak nawet jeżelibyśmy chciały, to i tak nie miałybyśmy jak. A szkoda, mogłoby być fajnie…
Gdy tak się rozmarzyłam o porwaniu młodego atakującego, Ada oczywiście musiała mi przerwać. Ale bynajmniej nie miałam jej tego za złe, bo była cała w skowronkach. A jeżeli ona była w skowronkach, oznaczało to tyle, że nie będę już musiała marznąć!
- Alex obiecał, że nas podrzucą, chodź! – podeszłam do nich, pocierając rękami o ramiona, żeby zrobiło mi się cieplej.
- Nie mogę wyjść z podziwu, że tak po prostu was zostawili. Przecież to nie do pomyślenia!
- Uwierz mi, że gdybyś znał naszego nauczyciela, to dopuściłbyś taką możliwość. Dzięki, że nas podrzucicie, inaczej byśmy całą noc błądziły.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie do nowego kolegi, kiedy podchodziliśmy do reszty. Oni bynajmniej nie byli wdzięcznie nastawieni, oprócz Konstantina, który rozpromienił się na nasz widok. Alex zostawił nas przy nim, po czym sam poszedł do trenera i zaczął mówić jak wygląda nasza sytuacja. Kątem oka widziałam, że pan Jacek spogląda w naszym kierunku, ale szybko odwróciłam wzrok, bo zaczęli iść w naszą stronę.
- Ja nie wiem, jak można być tak nieodpowiedzialnym, żeby zostawić swoich podopiecznych całkowicie samych i to w zupełnie obcym mieście? Oczywiście, że was podrzucimy, ale nie na dworzec tylko prosto do domu. Nie pozwolę, żeby dwie młode dziewczyny same podróżowały w nocy. Jeszcze spotkacie jakieś niebezpieczne towarzystwo.
Wlepiałam ślepia w pana trenera z niedowierzaniem w to, co przed chwilą powiedział. W życiu nie przypuszczałam, że się na to zgodzi. I to właściwie sam to zaproponował.
- Panowie, nasz powrót znacznie się opóźni, ale mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Zwłaszcza, że te dwie młode damy, usilnie próbowały przekrzyczeć całą halę, kibicując wam. Sam widziałem. Dlatego teraz wsiadamy i bez żadnych fochów odwozimy je do domu.  – dobrze znani nam siatkarze wlepili w nas swoje ślepia, po czym szepcząc coś do siebie, zaczęli powoli pakować się do środka. Z racji tego, że panowie byli nieprzeciętnych gabarytów, a polska komunikacja do tego jeszcze nie przywykła, musieli siedzieć osobno. A co za tym idzie, oznaczało to tyle, że każda z nas będzie z siedzieć z siatkarzem. Nie żeby nam to jakoś przeszkadzało, czy coś.
Ada weszła pierwsza i oczywiście siadła z Alexem, co było do przewidzenia. Za nimi siedział Konstantin, ale ja postanowiłam usiąść sobie z Bartoszek Kurkiem. A co! Usiadłam na siedzeniu z brzegu i wyciągnęłam sobie rodzynki w czekoladzie, żeby rozładować stres. Zawsze je jadłam, jak się denerwowałam, bo dobrze uspokajały. Bartek na początku zupełnie mnie nie zauważył, siedział ze słuchawkami w uszach i patrzył w okno. Nie wiedziałam, czy mam się jakoś odezwać, czy milczeć, w końcu był wściekły. I sądząc po odgłosach ze słuchawek chyba mu nie przeszło. No cóż, taki już mój los, że przyciąga mnie do dziwnych typów….
- Długo już nam kibicujecie? – usłyszałam głos zza pleców. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam wiewiórowatą twarz Pawła Zatorskiego.
- Będzie coś około 6 lat. Ale dopiero teraz udało nam się przyjechać na wasz mecz.
- Nie przejmuj się resztą. Na co dzień tacy nie są. Tylko dzisiaj, wiesz, ten mecz był strasznie nerwowy. Na dodatek ten – skinął na Bartka – zerwał z dziewczyną.
- Rozumiem, każdy ma czasem gorszy dzień.  – Bartek chyba zauważył moją obecność i raczej było mu nie w smak, że siedzę obok niego. Ale nie zamierzałam się przesiadać, lubię wyzwania. Gdzieś z przodu słychać było śmiech Ady, która śmiała się z żartu Konstantina.  – A tak w ogóle to jestem Ida.
Kurek wyjął słuchawki z uszu, wzdychając głęboko. Po czym odwrócił się w moją stronę i zaczął mi się przyglądać. Od tak. Nic nie mówił, tylko obojętnie patrzył jak  jem rodzynki. Z reguły jestem grzeczną dziewczynką i dzielę się z innymi, więc dlaczego nie miałabym użyczyć mu swoich rodzynków?
- Chcesz rodzynka? Poprawiają nastrój.  – wyciągnęłam w jego kierunku małą, fioletową torebeczkę, którą zlustrował wzrokiem. Patrząc to na mnie to na rodzynki, dość niechętnie wsadził łapkę w opakowanie i wziął kilka kamyczków.
- Dzięki – mruknął pod nosem i znowu obrócił się do szyby. Wzruszyłam ramionami, po czym odwróciłam się z powrotem do Pawła, z nadzieją jakiejś dłuższej konwersacji, ale niestety. Młody libero usnął z głową przy szybie. Kiedy znowu się odwróciłam, zauważyłam, że Kurek patrzy łapczywie na moje rodzynki. Ha! Ja wiem, jak ludziom poprawić humor.   – Mogę jeszcze?
- Jasne, bierz całą paczkę. Tobie się bardziej przydadzą. – oddałam swoje rodzynki na rzecz potrzebującego i wyciągnęłam sobie kolejną paczkę. I tak zajadaliśmy sobie te rodzynki, poprawiając sobie nastrój, kiedy Kurek postanowił rozpocząć konwersację.
- Skąd wiesz, że potrzebna mi jest poprawa nastroju, skoro wygraliśmy dzisiejszy mecz?
- Po pierwsze: mam oczy. A po drugie: twój kolega wygadał się, że wróciłeś do grona singli. I uprzedzając twoje kolejne pytanie, nie mam zamiaru się na ciebie rzucić ani wykorzystać tego przeciwko tobie.
- Czyli mogę czuć się bezpieczny?
- Jak najbardziej. Chociaż z racji twoich gabarytów, niewiele mogłabym ci zrobić. Jesteś silniejszy ode mnie, do tego wyższy i jesteś mężczyzną.
- Dobra dedukcja. A tak właściwie, to co tutaj robisz…
- Ido. Jestem Ida. I jestem tu dlatego, że nauczyciel z naszego liceum, zapomniał sprawdzić listy obecności i wrócił beze mnie i bez mojej przyjaciółki, która siedzi z Serbami.
- Kiepsko. Szykuje się jakaś zemsta?
- Niezbyt, choć mam ochotę go żywcem zakopać. Zwłaszcza, że zaprzepaścił coś jeszcze.
- Można wiedzieć co?
- Można, żadna tajemnica. Powiedzmy uniemożliwił mi spotkanie z wami. Choć jak teraz na to patrzę, to właściwie powinnam być mu wdzięczna. Ale jednak to, że nas zostawił deklasuje wszystko.  I to wcale nie oznacza, że mam ochotę się na was rzucić.
- Strasznie gadatliwa jesteś – nie patrzyłam na niego, ale dałabym sobie głowę uciąć, że uśmiechnął się pod nosem i bynajmniej nie był to uśmiech kontrolowany. Miałam wrażenie, że miał powód, żeby się ze mnie śmiać.
- To przez te rodzynki. Zapomniałam dodać, że powodują słowotok. Dlaczego mam wrażenie, że masz ochotę się ze mnie pośmiać?
- Bo jesteś fajna. I dałaś mi rodzynki.
- Dziękuję za komplement, o ile nim był. I co w tym takiego śmiesznego, że dałam ci rodzynki?
- Widziałaś kiedyś, żeby ktoś dawał siatkarzom rodzynki? – wzruszyłam ramionami, dalej nie widząc w tym nic śmiesznego.
- Chyba nie, ale co w tym złego? Rodzynki są dobre i zdrowe. Na dodatek poprawiają jeszcze humor.
- Ale się nimi nie nasycimy – odwróciłam głowę w jego stronę i pierwsze co zauważyłam, to była śmiertelna powaga na twarzy. Ale oczy go zdradziły, o mało nie płakał ze śmiechu. Dzięki rodzynkom udzielił się nam dobry nastrój, co zaowocowało salwą śmiechu. A co było w tym najśmieszniejsze? Że nadal nie wiedziałam, o co mu chodzi, a i tak się śmiałam!
- Śmiesz twierdzić, że jesteś głodny? Po zjedzeniu całej paczki moich rodzynków?
To nie moja wina, że potrafię rozśmieszać ludzi. Tak naprawdę, robię to zupełnie nieświadomie. I czasem to, co wcale nie jest dla mnie śmieszne, innych doprowadza do łez. Oczywiście tych ze śmiechu. Może w normalnych okolicznościach bym się nie śmiała, ale w tym już zasługa Bartka. Bo jak ja potrafiłam ludzi rozśmieszać, to on potrafił ich tym śmiechem zarażać. W taki oto sposób, kilka minut później, śmiał się cały tył autobusu. A kiedy trener zapytał z czego się tak śmiejemy, to zaczęliśmy się śmiać jeszcze bardziej. Po jakimś czasie, kiedy już wystarczająco bolały nas brzuchy, przestaliśmy.
- Wiesz co?
- Co takiego?
- Właśnie potwierdziliście to, że jesteście zupełnie normalni. Tacy, jakimi was uważałam i to jest fajne. Niektórzy widzą was zupełnie inaczej. Uważają was za wielkie gwiazdy, które widzą tylko czubek własnego nosa. I naprawdę musiałam włożyć wiele wysiłku w to, żeby zmienili zdanie, choć nie wiem czy do końca mi się to udało.
Bartek uśmiechnął się do mnie, w kwestii podziękowania za miłe słowa, które wypłynęły z moich ust. Odwzajemniłam gest i przybiliśmy sobie żółwika.
- Wiem, że nie powinnam o to prosić, ale nie mogę się powstrzymać!
- Muszę się jakoś odwdzięczyć za te rodzynki.
- Mogę ci prosić o jeden, mały autograf w moim czarodziejskim, niebieskim zeszycie?
Nim Bartek zdążył odpowiedzieć, obok mnie pojawiło się kilka rąk gotowych do złożenia swojego podpisu. I wcale nie musiałam ich o to prosić! Wygrzebałam szybko swój zeszyt i markera, po czym dłonie go dosłownie sobie wyrywały. Komicznie to wyglądało, ale z drugiej strony byłam za bardzo wzruszona, żeby cokolwiek powiedzieć. Na samym końcu, kiedy zeszyt obszedł cały autobus i wszyscy się podpisali, podpisał się Bartek.  Zauważyłam, że oprócz swojego autografu napisał coś jeszcze. Gdy podał mi zeszyt, przeczytałam na głos.
- W podziękowaniu za rodzynki, z obietnicą kolejnego spotkania…
- Jeżeli oczywiście będziesz chciała mnie poczęstować jeszcze tymi rodzynkami.
- Na pewno się jeszcze kiedyś spotkamy, przecież przed wami tyle meczy. I rodzynki też przywiozę.
Miłą konwersację przerwał nam dźwięk mojego telefonu. Wygrzebałam go z kieszeni i odebrałam. Jakieś było moje zdziwienie, słysząc głos Adriana po drugiej stronie.
- Ida, gdzie wy jesteście? Powiedz, że schowałyście się pod siedzeniem i dlatego was nie widzę!
- Schowałyśmy się pod siedzeniem i dlatego nas nie widzisz.
- Ale to przecież nieprawda…
- Prosiłeś, żebym tak powiedziała, to powiedziałam. Nie martwcie się o nas, wracamy do domu. Jeżeli jest obok ciebie nasz nauczyciel, to powiedz mu, że na sucho mu to nie ujdzie i akcie protestu nie idziemy jutro do szkoły.
- Ale jak wracacie? Same?
- Nie, ja siedzę obok Bartka Kurka, a Ada obok Alexa.
- Ida, poważnie się pytam! Jesteście bezpieczne?
- Z takimi ochroniarzami? Oczywiście, że tak! Włos nam z głowy nie spadnie.
- Dajcie znać, jak będziecie na miejscu, ok?
- Nie ma sprawy, a teraz wybacz. Straszny tutaj tłok i trudno mi rozmawiać.  – w rzeczywistości obok mnie pojawiła się Ada w serbskim towarzystwie, więc mogłam uznać to za tłok.  – Papa.
- Kto dzwonił?
- Adrian, dopiero teraz zorientowali się, że nas nie ma.
- I co mu powiedziałaś?
- Że siedzę obok Bartka a ty obok Alexa. Ale mi nie uwierzył i poprosił, żebym przestała żartować.
- Kim jest Adrian? – zainteresował się Kurek.
- Hmm… Adrian to jest taki człowiek, który w swoim zachowaniu przypomina małpkę i się o nas martwi. Na dodatek jest towarzyszem naszych podróży. W gruncie rzeczy bardzo podobny do was, choć trochę niższy.
- Więc uważasz nas za wyrośnięte małpki?- momentalnie jego twarz spoważniała, zrobiła się dość surowa. Zaczynałam się trochę bać, nawet się od Kurka odsunęłam. Z resztą nie tylko ja się zdziwiłam, bo Ada razem z Serbami też mieli ciekawy wyraz twarzy. A Serbowie to już zwłaszcza, bo nie za bardzo rozumieli polski. 
- Nie, za goryli.  – Ada stała z założonymi rękami i czekała na reakcję przyjmującego, który miał teraz taką minę, że mógł być nieobliczalny. Jednak po krótkiej chwili wybuchnął śmiechem, a głównym tego powodem była moja dość strachliwa reakcja.
- Twoja mina była po prostu bezcenna! Nie myślałem, że weźmiesz to na poważnie!
I tak oto, proszę państwa, pierwszy raz zdzieliłam pana Bartosza Kurka po łbie.
***
- Chyba jesteśmy na miejscu. Poznajecie miasto? – bez problemu rozpoznałam supermarket mieszczący się kilka kroków od domu. – Lidl jest bardzo charakterystyczny.
- Tak, możemy się tutaj zatrzymać. Mieszkam jakieś parę minut stąd. – trochę było mi szkoda, że ten czas tak szybko minął. Siatkarze okazali się bardzo towarzyscy, zwłaszcza Bartek i serbscy przyjaciele. I słodki Paweł i reszta słodkich śpiochów, którzy, zmęczeni atakiem śmiechu jak i poprzedzającym podróż meczem, padli jak muchy.
Kierowca zatrzymał się na parkingu obok supermarketu i mogłyśmy wysiąść. Ubrałam kurtkę i zebrałam resztę swoich maneli.
- Jeszcze raz dzięki, dawno się tak nie uśmiałem. I te rodzynki… U nas takich nie ma.
Bartek naprawdę bardzo przypominał Adriana. Jednak jedna rzecz bardzo ich od siebie różniła i wcale nie mam na myśli wzrostu. Bartek, mimo to że potrafił pożartować i być śmieszny, potrafił też być śmiertelnie poważny i skupiony. A Adrian niestety nie potrafił zachować powagi, zwłaszcza w naszym towarzystwie. Uśmiechnęłam się do przyjmującego i przybiłam z nim żółwika. Muszę przyznać, że nie przypuszczałam, że chociaż trochę Bartek się otworzy. Nic na to nie wskazywało, a tu – niespodzianka – i mogliśmy sobie pogadać. Co z tego, że głównym tematem były słodycze!
- Podeślę wam trochę do klubu.
- Mam inny pomysł. Podeślemy wam wejściówki na Puchar Polski, a ty przywieziesz nam rodzynki – zaskoczona? O, tak!
- Ada, mamy jakieś plany na przyszły tydzień? – powoli przemieszczałam się na przód autokaru, gdzie siedziała moja przyjaciółka. Aktualnie nie mogła odpowiedzieć na zadane przeze mnie pytanie, bo była żegnana uściskami przez Serbów.
- Nie, nie macie żadnych planów i jedziecie do Rzeszowa – powiedział Konstantin, który puszczając Adę zaczął przytulać mnie – Nawet nie wiedziałem, że mamy takich fajnych kibiców i że tak fajnie się ich przytula.  – nie spodziewałam się po nich takiej spontaniczności, czym bardzo pozytywnie mnie zaskoczona.
- Dobra, przyjedziemy. Tylko musimy sobie transport załatwić.
Pomachałyśmy naszym miśkom na pożegnanie i musiałyśmy pozwolić im jechać w dalszą, jeszcze dłuższą drogę. Zadowolone kroczyłyśmy przez wielkie zaspy, zastanawiając się nad niewinną zemstą dla naszego nauczyciela. Śnieg padał sobie w najlepsze, ale teraz już mi to nie przeszkadzało. Właściwie to po dzisiejszym dniu nic nie urastało do jego rangi. Poznałyśmy kogoś, kto do tej pory był dla nas kimś nieosiągalnym, znanym tylko z telewizora. Nie wiedziałyśmy jacy są naprawdę. Owszem, znaliśmy ich zachowania, ale nie wiedziałyśmy, czy tacy są w rzeczywistości. Teraz mogłyśmy powiedzieć na ten temat o wiele więcej.

piątek, 21 września 2012

"No jasne, że wiem!", czyli serbskie spotkanie.



Droga mijała nam bardzo szybko, co miało zapewne związek z wielkim podekscytowaniem z powodu nadchodzącego wydarzenia stulecia. Zadziwiające było to, że ten czas mijał zupełnie spokojnie, bez żadnych osobników, będących w ewolucji za nami. Po dwóch godzinach jazdy, gdy byliśmy już bliżej celu niż dalej, kierowca zarządził przerwę  na toaletę. Stanęliśmy na stacji benzynowej, jednak kiedy wyszliśmy z autobusu, nie byliśmy za bardzo przekonani, czy to rzeczywiście jest staja benzynowa. Wprawdzie były stanowiska dla samochodów i jakiś sklep, ale w opłakanym stanie. Z lekkim przerażeniem w oczach weszliśmy do tego sklepu w poszukiwaniu toalety. Jako pierwsza szła Ada, najbardziej odważna z nas wszystkich, przynajmniej na razie. Stanęliśmy wszyscy na środku tego sklepu, szukając jakiś drzwi prowadzących do WC. I wspólnymi siłami znaleźliśmy dwie pary drzwi, rozmieszczone naprzeciwko siebie. Problem polegał na tym, że toalety nie były oznaczone.
Większość peletonu, który podążał za Adą postanowił zrezygnować z usług tej stacji benzynowej i wrócić do autobusu. Wśród najwytrwalszych pozostałam ja z Adą, jakieś dwie dziewczyny i Adrian.
- Pytałem pani ekspedientki, powiedziała, że to raczej nie ma znaczenia. Czyli pozostaje się zdać na kobiecą intuicję. Pytanie pozostaje, której z was ona nigdy nie zawiodła.
Ada z chytrym uśmiechem na ustach, wpatrując się w swoje paznokcie, odpowiedziała na pytanie nurtujące Adriana
- Ciebie.
- Ale ja…. – widząc wzrok Ady, postanowił odpuścić – Dobra. – zacierając ręce wpatrywał się to w jedne drzwi, to w drugie, aż w końcu postanowił jedne z nich otworzyć. Uchylił je i wsadził głowę do środka, po czym uczynił to samo z drugimi. Gdy zakończył swoje profesjonalne testy, znacząco się uśmiechnął. – Ja na lewo, wy na prawo.
- A mogę wiedzieć, skąd taki wniosek?
- W waszej toalecie zawsze bardziej śmierdzi.
No, teraz wiedziałam, że on żywy już z nami nie wróci.
***
Jakąż niespodzianką było to, że nie musieliśmy szukać hali! Tym razem to ona znalazła nas. Zatrzymaliśmy się na parkingu, zauważając, że pogoda w Kędzierzynie była znacznie lepsza. Dlaczego? Zaspy były tylko do połowy łydek! Uradowani wysiedliśmy z autobusu, zabierając potrzebne gadżety i skierowaliśmy się do hali.
- Na to wygląda, że jesteśmy pierwsi.
- Tak proszę pana. W kolejce do kasy. Ludzie z karnetami już siedzą na swoich miejscach.
Ustawiłam się grzecznie  w kolejce do kasy, wcześniej powierzając swoją kurtkę Adzie. Na szczęście chwilę później panie otwarły kasę i wydały nam bilety. Weszliśmy na halę pełną kibiców Zaksy Kędzierzyn w większości ubrani na żółto – czarno. Całe szczęście, że to nie był mecz piłki nożnej, bo inaczej byłoby z nami krucho.
Miejsca znaleźć było trudno, ale z pomocą panów ochroniarzy jakoś nam się udało. Na samym początku myśleliśmy, że są naprawdę dobre, jednak po kilkunastu minutach zmieniliśmy zdanie. Centralnie nad nami rozłożył się klub kibica Zaksy z dwoma wielkimi bębnami.
- Wiedziałam, że ochroniarzom nie można ufać.
- Nawet jeżeli są młodzi i przystojni.
Jednak to nie był ostatni problem tego dnia. Kolejny wyniknął oczywiście dzięki naszemu nauczycielowi, który podczas rozgrzewki, gdy robiliśmy zdjęcia, podszedł do nas i zupełnie spokojnie oznajmił coś, co dla nas było tragedią.
- Słuchajcie, z tego spotkania nic nie wyjdzie.
Zrobiło mi się słabo, znowu. Czy ten koleś kiedyś przestanie mnie zadziwiać w sensie negatywnym? No chyba, kurde, nie!
- Pan sobie żartuje, prawda?
- Niestety nie.
Założyłam ręce na piersi i przyglądałam się mu bardzo wnikliwie. Rzeczywiście nie mógł żartować. Zadałam mu kolejne pytanie.
- A dlaczego nie wyszło?
- Zapomnieliśmy transparentu.
Przyjęłam do wiadomości jego odpowiedź, odwracając się do niego plecami i wracając na swoje miejsce. Usiadłam sobie grzecznie, próbując nie uszkodzić nikogo obok. Dołączyła do mnie Ada, siadając obok mnie z miną obojętną. Jednak po tym, że trzęsły jej się ręce, stwierdziłam, że w rzeczywistości jest wściekła. Tylko Adrian został przy bandzie i dalej robił zdjęcia.
- Wiesz, że on miał transparent?  - zapytała zupełnie niewinnie, przygładzając brzeg bluzki.
- Wiem.
- Wiesz, że on wszystko spieprzył?
- Wiem.
- A wiesz, że uczę się serbskiego?
- Wiem.
- A wiesz, że w Skrze gra dwóch Serbów?
- Wiem. – na początku nie zajarzyłam, o co jej chodzi. Dopiero po chwili mój boski umysł dostał olśnienia – No jasne, że wiem! Jesteś genialna.
***
Nie mówiłyśmy nikomu o naszym tajnym planie, o ile można to było nazwać planem. Nawet biedny Adrian nie wiedział o naszych niecnych zamiarach. Podczas rozgrzewki nie ruszałyśmy się ze swoich miejsc. Dołączyła do nas Paulina, również w niebyt dobrym humorze, spowodowanym obecną sytuacją.
- Musimy to jakoś przetrzymać, mała. Z resztą, przyzwyczaj się, że on już taki jest. Jeżeli chcesz coś zdziałać, to tylko i wyłącznie na własną rękę.
- Taa, macie racje. Ale byliśmy tak blisko!
Mecz się rozpoczął, dla nas dość niekorzystnie. Nie mogliśmy przekrzyczeć kibiców Kędzierzyna, zagłuszały nas wielkie bębny, na dodatek Skra nie mogła się pozbierać. Staraliśmy się nie tracić nadziei, choć nasze kibicowanie podczas pierwszego seta, przypominało odprawianie jakiś wielkich modłów. Ale w drugim secie sytuacja się odwróciła. To Zaksa zaczynała tracić, kibice trochę przycichli, a my zaczęliśmy działać. Nawet na chwilę nasze mordki się nie zamykały, cały czas kibicowały bełchatowianom.  Bębny nadal działały, ale tym razem my też. Musieliśmy znosić wyklinanie naszych zawodników przez kibiców, którzy siedzieli za nami, jednak to nas nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie. Darliśmy się jeszcze głośniej, zwłaszcza w kulminacyjnych momentach seta, wstając ze swoich miejsc. Zwróciliśmy nawet uwagę pana Nawrockiego, który spoglądał na nas dumny jak i zarazem trochę wystraszony.
Szczyt szczęścia osiągnęliśmy, gdy po następnym secie zaczęliśmy prowadzić dwa do jednego. Teraz już nic nie mogło nas zatrzymać, pomagała nam też frustracja z powodu nieudanego spotkania. W ostatnim secie, podczas ostatnich piłek, obok nas zgromadziła się grupa osób, żeby kibicować razem z nami. Kiedy nasi idole wygrywali ten mecz, mogliśmy śmiało powiedzieć, że byliśmy na boisku razem z nimi.
Euforia po zwycięstwie była nieunikniona, jednak musiałyśmy ją jakoś ograniczyć, chcąc wdrożyć w życie nasz plan. Przepchałyśmy się szybko do bandy i stanęłyśmy obok ochroniarza. Pan ochroniarz zwrócił na nas uwagę, owszem, ale widocznie stwierdził, że nie jesteśmy szczególnie groźne dla zawodników. Zwłaszcza, że pan ochroniarz był młody i przystojny. Stałyśmy sobie, całkowicie niepozornie przy bandzie, czekając na odpowiedni moment. Mianowicie taki, kiedy jeden z Serbów podejdzie na tyle blisko, żeby usłyszeć serbski krzyk Ady. Obserwowałyśmy uważnie co dzieje się na boisku, śledziłyśmy każdy ruch naszych słowiańskich przyjaciół. Aż w końcu nadeszła chwila prawdy. Zauważyłyśmy, że Konstantin idzie w naszym kierunku, rozmawiając z Danielem Plińskim. Adzie nie trzeba było nic mówić, żeby jej donośny głos rozległ się przy boisku.
- Czy powiem prawdę, jeżeli stwierdzę, że jestem jedyną normalną osobą w Polsce, która zwraca się do ciebie po serbsku i nie jest Alexem?!
Zawsze byłam pod wrażeniem jej mocnego głosu, ale nigdy nie przypuszczałabym, że ochroniarz się go wystraszy. No, powiedzmy, że pominęłam ten fakt, że krzyknęła przy jego uchu. Ale nie ważne! Ważne było to, że dwumetrowy, serbski środkowy, ją usłyszał. Zaczął się rozglądać z przejęciem, gdy usłyszał swój ojczysty język nie z ust Alexa. Ada zaczęła do niego machać, krzycząc coś jeszcze po serbsku i nas zauważył. Zadowolony podszedł do band i nawiązała się wielka serbska konwersacja między Adą a Konstantinem. Oczywiście pan ochroniarz musiał nam przeszkodzić, przecież oni to mają zapisane w DNA.
- Czy pan zwariował? Przecież ja z nimi rozmawiam, niech pan stąd idzie! Ale wcześniej niech pan przeprosi za swoje zachowanie.
Konstantin ryknął na pana z odblaskowej kamizelce, na co ten się przestraszył. Głównie dlatego, że nie znał angielskiego i nie wiedział, co mu powiedział serbski zawodnik. Postanowiłam więc wkroczyć do akcji i wykazać się znajomością języka.
- Powiedział panu, że to karygodne przeszkadzać komuś w rozmowie i kazał panu spadać. Ale wcześniej ma pan przeprosić, że pan nam przeszkodził.
Ochroniarz okazał skruchę i odszedł rzewnie przepraszając. Natomiast wyraźnie zaciekawiony sytuacją Alex, podszedł do nas zostawiając wściekłego Bartka Kurka, samego.
- Widzę, że nawiązujesz nowe znajomości, Cupko.
- Nie mylisz się, jestem Ada. – Boże kochany, jaki on był zdziwiony, gdy zaczęła się zwracać do niego po serbsku. Biedny nie wiedział, co ma powiedzieć, zaczął trochę nieskładnie wymachiwać rękami. O mało nie parsknęłam tam śmiechem, choć w sumie czułam się trochę wyizolowana, bo nie wiedziałam, o czym rozmawiają. Ale głupio mi było zostawiać Adę samą z dwoma nieznajomymi facetami, więc sterczałam tam dalej. Po jakiejś chwili Alex opanował emocje i jak należy przywitał się z Adą. I tak we trójkę sobie rozmawiali, kiedy ja patrzyłam na pozostałych zawodników. Musiałam przyznać, że mimo wygranego meczu, większość z nich chodziła wściekła. Zwłaszcza Michał Winiarski, który rzucał butelkami po krzesełkach, mówiąc coś do Wlazłego. Nie wspomnę też o Bartku Kurku, który wyizolował się kompletnie od reszty kolegów i rozciągał się gdzieś w kącie. Obok niego stała jakaś dziewczyna i coś do niego mówiła, ale ten najwyraźniej miał ją gdzieś. Zrobiło mi się jej trochę żal, kiedy zobaczyłam w jej oczach łzy, po tym jak odeszła od Bartka. Skądś ją kojarzyłam, tylko nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
Poczułam jak Ada mnie szturcha, żebym się odwróciła. Zaczęli rozmawiać po angielsku, więc mogłam się włączyć.
- Ada mówiła, że mieliście się z nami spotkać po meczu, ale nie wyszło.
- Tak, przez pewnego nierozgarniętego człowieka, który ostatnio działa nam na nerwy. Ale widzę, że i tak pewnie by do tego spotkania nie doszło, bo co poniektórzy są wściekli.
- To była straszna nerwówka, zależało nam, żeby wygrać. Ale niech żałują, co stracili. Zyskaliby dwie nowe koleżanki i to jeszcze jedną z nich mówiącą po serbsku! Mam nadzieję, że jeszcze spotkamy się na jakimś meczu. Wystarczy, że się pokażecie, czy krzykniecie. Takich pięknych twarzy się nie zapomina.
- Cupko, nie podrywaj pań. Jeszcze się ciebie wystraszą i nici z dalszej znajomości – Alex uśmiechnął się do nas pięknie, po czym zdzielił kolegę po głowie. Trzeba przyznać, mieli swój urok. Który z pewnością podziałał na Adę. W końcu mogła porozmawiać z kimś po serbsku. Jednak dalej w głowie krążyła mi to dziewczyna, którą widziałam.  – Musimy już iść, trener nas woła. Ale propozycja z naszej strony jest aktualna. Może zostawicie jakiś telefon?
Adzie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyciągnęła markera z kieszeni i zapisała mu numer na koszulce, po czym zadowoleni Serbowie poszli do szatni. A zauważyłam, że reszta naszej grupy się zmyła.  
- Ada, mamy malutki problem.
Zaczęłam się rozglądać z nadzieją, że po prostu ich przeoczyłam, jednak nie mogłam nikogo wypatrzeć.
- Jaki problem? – była na tyle rozradowana, że z pewnością nie zauważyła, że nasza grupa już wyszła.
- Wiesz, zostałyśmy same.
- Jak to same, przecież oni… - odwróciła się za siebie i uśmiech zaczął stopniowo znikać jej z twarzy.  - … stali za nami. Mahomecie i wszyscy święci!
Zabrałyśmy swoje rzeczy i wybiegłyśmy przed halę, jednak nie zobaczyłyśmy naszego autobusu. Ani nikogo, kto przypominałby ucznia naszego liceum. Zaczęłyśmy trochę panikować, w końcu byłyśmy kawał drogi od domu.
- I co teraz zrobimy? Pojechali bez nas! W ogóle jak to jest możliwe? Już prędzej bym podejrzewała, że Adrian może się zgubić, ale że my? Ada, powiedz, że masz jakiś pomysł.
- Mam, ale może ci się to nie spodobać…
***

piątek, 14 września 2012

Prolog - paskudna zima.



Od samego rana przeklinałam zimę, z racji tego, że jej nie lubiłam. A ona akurat musiała zrobić mi na złość i zaskoczyć drogowców w dniu, kiedy po raz pierwszy mieliśmy zobaczyć na żywo Skrę akcji. Organizacja całego wyjazdu oczywiście była na mojej głowie, wspieranej przez ramię Ady, z przyczyn raczej wiadomych. Jeżeli ktoś tych przyczyn nie zna, tłumaczę, że to z powodu naszego nierozgarniętego Nauczyciela, który dobrze zna się tylko na gadaniu od rzeczy. 

Więc przemierzałam te zasypane ulice, w śniegu po kolana, naśmiewając się z własnej głupoty, dlaczego nie wezwałam taksówki. Ale cóż, trudno. Po drodze starałam się nie patrzeć przed siebie, tylko pod nogi, żeby nie przepaść. Zawsze ktoś w tej wielkiej zawierusze mógł się przewrócić i już nie wstać, prawda?

Na szczęście pod szkołę dotarłam dziesięć minut przed czasem, choć mogłabym znaleźć się tam wcześniej gdybym zwyczajnie nie minęła budynku szkoły i nie poszła sobie dalej. Do porządku przywołał mnie krzyk Pauliny, który od niedawna stał się dla mnie rozpoznawalny. Mianowicie: Paulina, dwa lata młodsza ode mnie dziewczyna, skazana na podobny los na łez padole, zauważyła moje istnienie wtedy, gdy zorganizowałam pierwszy wyjazd na mecz do Jastrzębia. I od tamtej pory mogę stwierdzić, że jest świetną dziewczyną, nawet trochę podobną do nas – tzn. do mnie, Ady i Adriana. 

Kiedy pojawiłam się pod szkołą, zastałam tylko Paulinę i jakieś dziewczyny z pierwszej klasy, których nie rozpoznawałam. Zdziwiło mnie to, że nie było jeszcze Ady i Adriana, którzy zawsze byli przede mną. Znaczyło to tylko tyle, że odniosłam swój mały sukces, przedzierając się przez gigantyczne zaspy. Z drugiej strony powinnam zacząć się denerwować. Ada jak i Adrian mieszkali w znacznej odległości od szkoły i atak zimy mógł spowodować dość znaczne opóźnienia na trasie. I kiedy już rzeczywiście zaczynałam się denerwować, ręce zaczęły mi się trząść bynajmniej nie z zimna, poczułam, że dotarli. Dlaczego poczułam? Otóż nasza małpka, słynąca z tego, że po prostu nią jest, zebrała wielką kulę śniegu i nią we mnie rzuciła. Momentalnie odwróciłam się w jego stronę i pomijając zauważenie bananowego uśmiechu, powiedziałam:
- Nie rób tak więcej, chyba, że chcesz, aby w tę pogodę ludzie się o ciebie na chodniku potykali.
Po czym Adrian spuścił bezradnie głowę, mrucząc pod nosem ciche przepraszam. O obecności drugiej osoby, czyli Ady, świadczyło to, że w pewnym momencie Adrian zerwał się z miejsca, gwałtownie odwracając w tył, co było reakcją na spotkanie ze śniegową kulką. Ale jak to z Adrianem bywa, praktycznie na to nie zareagował. Pogroził jej tylko palcem, bo wiedział, że jeżeli zacznie dyskutować i tak źle się to dla niego skończy. 

Wokół nas zaczęły pojawiać się liczne postacie mniej lub więcej nam znane, otrzepujące się ze śniegu, który notabene dalej padał.
- Witam wszystkich w ten piękny, zimowy dzień!
Z którejś strony rozległ się mało donośny głos, który należał do naszego nauczyciela. Zaczął sprawdzać obecność, zatrzymując się przy moim nazwisku kilka razy. Przyczyną tego zachowania, było poczucie w pewnym sensie bezpieczeństwa, że na miejscu odbierzemy bilety. Kiedy okazało się, że jesteśmy w komplecie, przeszliśmy kawałek dalej, żeby wsiąść do autobusu. To dopiero była przeprawa! Na szczęście razem z Adą i Adrianem szliśmy na końcu po utorowanej drodze, śmiejąc się złowieszczo pod nosem. Jednak co to znaczyło w obliczu tego, że za jakieś kilka godzin staniemy twarzą w twarz z bełchatowskimi zawodnikami! 

Wsiedliśmy do autobusu cali biali i zaczęliśmy się trudzić otrzepywaniem śniegu. Adrian, co mnie bardzo zdziwiło, okazał się sprytny, mianowicie pożyczył od pana kierowcy miotełkę, którą zaczął ściągać śnieg z kurtki.
- Ida, oświadczam wszem i wobec, że zaczynam tracić nadzieję na jakąkolwiek ewolucję tego osobnika – wskazała palcem na Adriana, chowając twarz w śnieg.  Oczywiście śnieg pochodzący z jej osobistej kurtki.
- Dopiero teraz? Ja doszłam do takiego wniosku po tym, gdy stwierdził, że istnieje moneta trzyzłotowa. 


Na początek krótko, taki przedsmak tego, co będzie dalej :)