Otworzyłam oczy, leniwie mrugając. Słyszałam ich śmiechy z
kuchni, ale nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Czułam się tak, jakby głowa
zaraz miała mi eksplodować z powodu nieziemskiego kaca. Tylko że wczoraj nic
nie piłam, jak zawsze z resztą. Zobaczyłam go przed domem Mariusza i wszystko
się posypało, wpadłam w panikę. A potem… Było jeszcze gorzej. Nie wiedziałam co
robię i gdzie idę, aż znalazłam się w jakiejś ciemnej dzielnicy.
Wiedziałam, że Ada będzie się martwić, ale jakoś wcale mnie
to nie przejęło. Wszyscy się nade mną użalali, a tak naprawdę wcale tego nie
chciałam. Musiałam jakoś powrócić do normalności i zapomnieć. Problem polegał
na tym, że nie wiedziałam jak to zrobić, a nikt jakoś nie chciał mi w tym
pomóc. Może to źle, że czekałam aż ktoś mi pomoże jednocześnie udając, że czuję
się dobrze i wszystko w porządku. Kompletny paradoks.
Odetchnęłam głęboko, przecierając oczy, całkowicie ignorując
dzwoniący telefon. Podniosłam się z łóżka, próbując wyglądać jak najbardziej
wiarygodnie. Żeby tylko nikt nie zauważył, że od kiedy rozstałam się z
Bartkiem, nie istniałam. Stanęłam w
progu kuchni, zajmując sobą ich uwagę. Uśmiechnęłam się jak tylko potrafiłam w
tym momencie, starając się być maksymalnie przekonywująca. W duchu natomiast
modliłam się, żeby przypadkiem nie zapytali mnie jak się czuję.
- Jak się spało? – zapytał Kostek, próbując być zabawnym i
rozluźnić atmosferę. Oddychając spokojnie, przypominając sobie w myślach swoje
postanowienia, wysiliłam się, żeby odpowiedzieć prosto i zwyczajnie.
- Dobrze, dziękuję. – wyciągnęłam z szafki kawę, co pewnie
wzbudziło w Adzie podejrzenia, bo nigdy dobrowolnie nie piłam kawy. Zalałam
wrzątkiem w swoim ulubionym kubku i odwróciłam się w stronę przyjaciół. Jak
gdyby nigdy nic usiadłam przy stole i urwałam kawałek naleśnika, przypominając
sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam. Konstantin przysunął mi swój
talerz z dwoma nienaruszonymi naleśnikami, zapewne przypuszczając, że rzucę się
na nie jak wygłodniały wilk. Miałby pewnie rację, gdyby nie to, że chciałam
zachować wszelkie pozory. – Pyszne – powiedziałam po kilku kawałkach, chwaląc
talent kulinarny swojej przyjaciółki. Nic na to nie powiedziała, jakby była w
szoku. Tylko się uśmiechnęła i zerknęła kątem oka na Serba, który również
wydawał się zdezorientowany moim zachowaniem.
– Stało się coś? Strasznie milczący jesteście. – wiedziałam, że
przegięłam, ignorując ostatnią noc, ale czułam, że to jedyny sposób, aby jakoś
przejść nad tym do porządku dziennego. Przynajmniej pozornie. Jedząc drugiego
naleśnika, próbowałam nie przejmować się reakcją swoich przyjaciół. W pewnym momencie dałabym sobie głowę uciąć,
że słyszałam krótkie westchnienie ulgi, a potem zobaczyłam uśmiech na twarzy
Konstantina. Nie byłam pewna czy Ada mi uwierzyła, ale miałam nadzieję, że
chociaż zrozumiała co miałam na myśli. Zostawiłam ich z pustym talerzem i
wróciłam do pokoju z kubkiem kawy. Telefon dalej dzwonił, co wytrącało mnie
powoli z równowagi.
- Słucham – nie chciałam, żeby zabrzmiało to niegrzecznie,
ale pewnie tak było. – Przepraszam, że
nie odbierałam, ale jakoś…
- Wiem, nie powinienem wydzwaniać do ciebie miliony razy,
ale pomyślałem, że może poszłabyś ze mną na spacer. To podobno oczyszcza umysł.
- Z pewnością mi się to przyda. Przyjdziesz po mnie?
- Jasne. Za dwie godziny?
- Może być. Michał?
- Tak?
- Nie podziękowałam ci za…
- Nie musisz. Znalazłem się po prostu we właściwym miejscu o
właściwym czasie. – potem się rozłączył,
a ja zaczęłam się zastanawiać dlaczego nie poznałam go wcześniej. Może wtedy
byłoby lepiej? Może wtedy ominęłyby mnie dziwne sytuacje i ten ból gdzieś w środku,
kiedy o nim myślałam.
***
Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam godząc się na to
spotkanie, ale nie mogłam już wysiedzieć w mieszkaniu. Chodziłam z kąta w kąt,
snując się jak cień. Nie zauważyłam nawet kiedy Młoda weszłam, uświadomiłam
sobie to dopiero, kiedy usłyszałam jak ktoś trzaska drzwiami. Wyszłam z pokoju,
natykając się na Adę, która była równie zdziwiona tą sytuacją jak ja.
- Co jej się stało? – zapytałam cicho, żeby przypadkiem
Młoda nie usłyszała. Ada wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Może coś nie tak w szkole? Zmiana
otoczenia, wiesz…
- Ona raczej nie ma z tym problemu – z kuchni wyszedł Cupko,
zaciekawiony o czym rozmawiamy. Choć bardziej pewnie zainteresowało go to, że w
ogóle rozmawiamy. – Mam nadzieję, że nic
mi nie zrobi, jak teraz tam wejdę – powiedziałam bardziej do siebie i zapukałam
do pokoju Pauli. Nikt nie odpowiedział, więc weszłam, zostawiając za sobą Adę i
Kostka.
Młoda leżała na łóżku, prawie nieruchomo. Tylko ramiona
jakoś dziwnie jej drżały, jakby płakała.
- Paula, stało się coś?
- nie odpowiedziała. Usiadłam na łóżku, czekając aż się odezwie.
Przecież to niemożliwe, że ona nic by nie powiedziała. Zawsze miała mnóstwo do
powiedzenia, zwłaszcza wtedy kiedy nikt jej o nic nie pytał. – Młoda, widzę, że coś się stało. –
powiedziałam po kilku minutach ciszy. W pewnym momencie podniosła głowę z
poduszki i popatrzyła na mnie mokrymi od łez oczami. Zdecydowanie coś było nie
tak.
***
Lekcje strasznie się dłużyły, a
od przepisów bhp rzygać się chciało. Jak na trzecią klasę liceum nauczyciele
chyba przesadzili z lekcjami organizacyjnymi. Siedziałam z przodu z jakąś
dziewczyną, która sama zaproponowała, żebym z nią usiadła. Wydawała się miła i
sympatyczna, ale cały czas była wsłuchana w słowa nauczyciela i nie odezwała
się do mnie ani słowem. Ciesząc się, że to już ostatnia lekcja tego dnia, zaraz
po dzwonku wyszłam z klasy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, żeby
sprawdzić co u Idy. Cały czas myślałam o dzisiejszej nocy i jakoś nie mogłam
przeboleć tego, że czuje się tak fatalnie. Choć może wcale nie chodziło tylko o
to… Przecież było jeszcze coś, co równie dobrze nie dawało o sobie zapomnieć.
Kiedy wyszłam ze szkoły,
zobaczyłam go stojącego niedaleko. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tamtej
chwili i podeszłam do niego.
- Co tu robisz? – zapytałam
cicho, wyrywając go z zamyślenia. Wydawał się jakiś dziwny, jakby myślami był
zupełnie gdzie indziej.
- Chyba musimy porozmawiać. –
zabrzmiało to strasznie poważnie i zaczęłam się bać. – Ten pocałunek… To chyba nie powinno się
stać. Przepraszam, jeżeli to coś dla ciebie znaczyło. – na początku nie
wierzyłam w ani jedno jego słowo. Dopiero gdy odszedł, kiedy zniknął mi z oczu,
poczułam, że mówił poważnie, że znowu wyobrażałam sobie niestworzone rzeczy. A
to cholernie zabolało.
***
Kiedy powiedziała mi wreszcie o co chodzi, jakoś to kupy się
nie trzymało. Najpierw był wielkim przyjacielem, a teraz strzela takimi
tekstami. Nic dziwnego, że Młoda pomyślała, że z ich znajomości wyjdzie coś
więcej, skoro sam dał jej taką nadzieję. A teraz okazał się zwykłym chamem,
jakich mnóstwo po chodzi po tym świecie.
- Nie warto, Paula, nie warto, słyszysz? Nie można płakać
przez takich palantów jak Bartman. – położyłam jej rękę na ramieniu, ale ją
odepchnęła. Nie pozostało mi nic więcej, tylko zostawić ją samą.
- Tak? To dlaczego wczoraj uciekłaś, jak zobaczyłaś Bartka?
Dlaczego musieliśmy cię szukać przez całą noc? Przecież nie warto. – cokolwiek bym teraz nie powiedziała, w
pewnym sensie miała rację. Było w tym jakieś ziarnko prawdy. Ale grubo się
myliła, myśląc, że mój związek z Bartkiem był identyczny jak jej relacje ze
Zbyszkiem. Poczułam się głupio i wyszłam z pokoju ze spuszczoną głową. Jedno
nas łączyło. Wiele bym dała, żeby znowu było tak jak kiedyś. Problem polegał na
tym, że ja już nie miałam na to szans, ona ma.
- Powiesz coś wreszcie – zniecierpliwiona Ada szturchnęła
mnie w ramię. Zupełnie jej nie zauważyłam i nie słyszałam, że coś do mnie mówi.
- Coś ze Zbyszkiem. Mam ochotę na spacer, wychodzę –
powiedziałam szybko i mimo jej usilnych protestów, wyszłam. Usiadłam na ławce
przed blokiem, mając nadzieję, że Michał za chwilę się zjawi. Trochę się
nasiedziałam z Młodą, czas mijał za szybko, a ja nie mogłam go zatrzymać, a co
dopiero cofnąć. Zdążyłam się przyzwyczaić, że kto inny rozdaje karty na tym
świecie i najwyraźniej nie przypadłam mu zbytnio do gustu.
Zrobiło się dość chłodno, ale nie miałam ochoty wracać na
górę, bo mogłoby się to skończyć pytaniami, na które nie chciałam odpowiadać.
Na szczęście w końcu zobaczyłam znajomą sylwetkę, wyłaniającą się od strony
parkingu. Uśmiechnął się kiedy mnie zobaczył, ale uśmiech mu zbladł, kiedy
zobaczył, że trochę się trzęsę.
- Ktoś tu chce się rozchorować – stwierdził oddając mi swoją
kurtkę. Usiadł obok mnie, a potem zapadła cisza. Jakby żadne z nas nie
wiedziało co powiedzieć. – Wiesz… Pewnie masz dość już takich gadek na temat
zapominania i robienia kroków na przód, ale…
- Nie potrafię. Chciałabym, ale nie potrafię.
- Chcę ci pomóc – zaśmiałam się cicho.
- Niby jak?
- Zacznij się ze mną spotykać, wychodzić na miasto, do kina,
jeździć na mecze. Obiecuję, że skutecznie zajmę twój cały wolny czas, żebyś
przestała myśleć o nieprzyjemnych rzeczach.
- Przecież w ogóle mnie nie znasz.
- Ale chcę poznać. Nie wierzę w przypadki, skoro się
poznaliśmy to na pewno ktoś ma w tym jakiś cel. – złapał mnie za rękę, a ja na
to przystałam, czując przyjemne ciepło jego dłoni.
- Ostatnio nikt nie ma ze mną lekko.
- Lubię wyzwania.
- Mam dużo wad, które mogę wymieniać godzinami i które z
pewnością ci się nie spodobają. – Michał zaczął się śmiać, jakbym opowiadała mu
najlepsze kawały świata.
- Nie zniechęcisz mnie, jestem strasznie uparty i prawie
zawsze dostaję to, czego chcę. – trzymał
mnie za rękę i ani myślał, żeby odejść i zostawić mnie samą. A mnie chyba
zaczynało się to podobać. – Idziemy coś
zjeść. – zarządził w którymś momencie, ciągnąc mnie lekko za rękę. Kiedy nie
chciałam się ruszyć, zwyczajnie zarzucił mnie sobie na ramię. Kompletnie mnie
zaskoczył tym ruchem, więc zaczęłam krzyczeć. Strasznie go to śmieszyło, a mnie
– paradoksalnie – dobrze słuchało się tego śmiechu. Kiedy zdałam sobie sprawę,
że zwracamy na siebie uwagę przechodniów, sama zaczęłam się śmiać. Michał się
zatrzymał i postawił mnie na ziemię. – Nareszcie.
- Co „nareszcie”?
- Usłyszałem jak pięknie się śmiejesz, o to mi właśnie
chodziło.
***
- Nie chce mi się wracać do
mieszkania – mruknął Konstantin, rozwalając się na moim łóżku. Pokręciłam głową
z niedowierzaniem. Zrobiłam mu te naleśniki, których nawiasem mówiąc pochłonął
mnóstwo, a teraz jeszcze na moim łóżku się rozwala. I jeszcze oczy ma czelność
zamykać!
- O nie, nie, mój drogi –
pociągnęłam go za koszulkę, żeby usiadł, ale on nie miał zamiaru wstać.
Pociągnęłam więc drugi raz, zdecydowanie mocniej, aż się zmięła. – Bierzesz
dupe w troki i spadasz do siebie. – ściągnęłam go z łóżka na podłogę, mając
nadzieję, że już sobie pójdzie, ale okazał się upartym zawodnikiem. Położył się
na podłodze, z miną jakby się nad czymś zastanawiał.
- A co to znaczy? – zapytał po kilku
minutach, doprowadzając mnie przełamania cienkiej granicy między złością a
wściekłością. Spojrzałam na niego jak na idiotę, z rządzą mordu w oczach, a on
zaczął się perfidnie śmiać. Dopiero kiedy wstałam z łóżka, szybko pozbierał się
z podłogi, uciekając do przedpokoju. Chwyciłam duży parasol leżący w kącie i
wymierzyłam w niego czubkiem, doprowadzając pod same drzwi. Zostawiłam mu na
tyle miejsca, żeby mógł je sam otworzyć i wyjść, ale ktoś go ubiegł i otworzył
je z drugiej strony. Nieźle mu przywalił tymi drzwiami, aż się biedaczek
skrzywił i zrobił minę nieszczęśliwego bobasa. Kiedy drzwi się szerzej otwarły,
zobaczyłam przestraszoną minę Idy.
- Matko, nic ci nie jest? Bardzo cię
boli? – ale Kostek nie zdążył odpowiedzieć, bo dźgnęłam go parasolem, aż sam
uciekł. Ida wpatrywała się we mnie trochę zdziwiona, dalej stojąc w drzwiach,
aż w końcu wzruszyła ramionami i weszła do środka. Odłożyłam parasol,
uśmiechając się do siebie. Kiedy weszła dzisiaj do kuchni nie uwierzyłam jej
nawet na chwilę, że wszystko jest w porządku. Kostek uwierzył, ale on jest
łatwowiernym człowiekiem. Potem mi uciekła, mówiąc, że ma ochotę na spacer,
zostawiając mnie z nim i z Młodą, która nie dawała znaku życia. A teraz weszła
do mieszkania, przypominając siebie z tamtych dni, kiedy nie trzeba było się o
nic martwić. To z kolei był raczej dobry znak. W przeciwieństwie do tego, kiedy
ktoś zapukał do drzwi. Pofatygowałam się, żeby otworzyć i zobaczyłam
uśmiechniętą twarz Serba.
- Zapomniałem kluczy, a Zbyszka nie
ma w domu.
- Nawet nie zdążyłeś sprawdzić.
- Zdążyłem założyć, że jednak go nie
zastanę.
I wyszczerzony od ucha do ucha,
wyminął mnie w drzwiach i od razu poszedł do pokoju. A kiedy ja tam dotarłam,
moje łóżko już padło łupem wielkiego, siatkarskiego osobnika, co spotkało się z
cichym jękiem zawodu z mojej strony i śmiechem Idy. Śmiechem Idy, co oznaczało,
że Kostek dobrze zrobił wracając i zajmując moje osobiste łóżko.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz