UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

piątek, 21 sierpnia 2015

"- Zdążyłem założyć, że jednak go nie zastanę."

Otworzyłam oczy, leniwie mrugając. Słyszałam ich śmiechy z kuchni, ale nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Czułam się tak, jakby głowa zaraz miała mi eksplodować z powodu nieziemskiego kaca. Tylko że wczoraj nic nie piłam, jak zawsze z resztą. Zobaczyłam go przed domem Mariusza i wszystko się posypało, wpadłam w panikę. A potem… Było jeszcze gorzej. Nie wiedziałam co robię i gdzie idę, aż znalazłam się w jakiejś ciemnej dzielnicy.
Wiedziałam, że Ada będzie się martwić, ale jakoś wcale mnie to nie przejęło. Wszyscy się nade mną użalali, a tak naprawdę wcale tego nie chciałam. Musiałam jakoś powrócić do normalności i zapomnieć. Problem polegał na tym, że nie wiedziałam jak to zrobić, a nikt jakoś nie chciał mi w tym pomóc. Może to źle, że czekałam aż ktoś mi pomoże jednocześnie udając, że czuję się dobrze i wszystko w porządku. Kompletny paradoks.
Odetchnęłam głęboko, przecierając oczy, całkowicie ignorując dzwoniący telefon. Podniosłam się z łóżka, próbując wyglądać jak najbardziej wiarygodnie. Żeby tylko nikt nie zauważył, że od kiedy rozstałam się z Bartkiem, nie istniałam.  Stanęłam w progu kuchni, zajmując sobą ich uwagę. Uśmiechnęłam się jak tylko potrafiłam w tym momencie, starając się być maksymalnie przekonywująca. W duchu natomiast modliłam się, żeby przypadkiem nie zapytali mnie jak się czuję.
- Jak się spało? – zapytał Kostek, próbując być zabawnym i rozluźnić atmosferę. Oddychając spokojnie, przypominając sobie w myślach swoje postanowienia, wysiliłam się, żeby odpowiedzieć prosto i zwyczajnie.
- Dobrze, dziękuję. – wyciągnęłam z szafki kawę, co pewnie wzbudziło w Adzie podejrzenia, bo nigdy dobrowolnie nie piłam kawy. Zalałam wrzątkiem w swoim ulubionym kubku i odwróciłam się w stronę przyjaciół. Jak gdyby nigdy nic usiadłam przy stole i urwałam kawałek naleśnika, przypominając sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam. Konstantin przysunął mi swój talerz z dwoma nienaruszonymi naleśnikami, zapewne przypuszczając, że rzucę się na nie jak wygłodniały wilk. Miałby pewnie rację, gdyby nie to, że chciałam zachować wszelkie pozory. – Pyszne – powiedziałam po kilku kawałkach, chwaląc talent kulinarny swojej przyjaciółki. Nic na to nie powiedziała, jakby była w szoku. Tylko się uśmiechnęła i zerknęła kątem oka na Serba, który również wydawał się zdezorientowany moim zachowaniem.  – Stało się coś? Strasznie milczący jesteście. – wiedziałam, że przegięłam, ignorując ostatnią noc, ale czułam, że to jedyny sposób, aby jakoś przejść nad tym do porządku dziennego. Przynajmniej pozornie. Jedząc drugiego naleśnika, próbowałam nie przejmować się reakcją swoich przyjaciół.  W pewnym momencie dałabym sobie głowę uciąć, że słyszałam krótkie westchnienie ulgi, a potem zobaczyłam uśmiech na twarzy Konstantina. Nie byłam pewna czy Ada mi uwierzyła, ale miałam nadzieję, że chociaż zrozumiała co miałam na myśli. Zostawiłam ich z pustym talerzem i wróciłam do pokoju z kubkiem kawy. Telefon dalej dzwonił, co wytrącało mnie powoli z równowagi.
- Słucham – nie chciałam, żeby zabrzmiało to niegrzecznie, ale pewnie tak było.  – Przepraszam, że nie odbierałam, ale jakoś…
- Wiem, nie powinienem wydzwaniać do ciebie miliony razy, ale pomyślałem, że może poszłabyś ze mną na spacer. To podobno oczyszcza umysł.
- Z pewnością mi się to przyda. Przyjdziesz po mnie?
- Jasne. Za dwie godziny?
- Może być. Michał?
- Tak?
- Nie podziękowałam ci za…
- Nie musisz. Znalazłem się po prostu we właściwym miejscu o właściwym czasie.  – potem się rozłączył, a ja zaczęłam się zastanawiać dlaczego nie poznałam go wcześniej. Może wtedy byłoby lepiej? Może wtedy ominęłyby mnie dziwne sytuacje i ten ból gdzieś w środku, kiedy o nim myślałam.
***
Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam godząc się na to spotkanie, ale nie mogłam już wysiedzieć w mieszkaniu. Chodziłam z kąta w kąt, snując się jak cień. Nie zauważyłam nawet kiedy Młoda weszłam, uświadomiłam sobie to dopiero, kiedy usłyszałam jak ktoś trzaska drzwiami. Wyszłam z pokoju, natykając się na Adę, która była równie zdziwiona tą sytuacją jak ja.
- Co jej się stało? – zapytałam cicho, żeby przypadkiem Młoda nie usłyszała. Ada wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Może coś nie tak w szkole? Zmiana otoczenia, wiesz…
- Ona raczej nie ma z tym problemu – z kuchni wyszedł Cupko, zaciekawiony o czym rozmawiamy. Choć bardziej pewnie zainteresowało go to, że w ogóle rozmawiamy.  – Mam nadzieję, że nic mi nie zrobi, jak teraz tam wejdę – powiedziałam bardziej do siebie i zapukałam do pokoju Pauli. Nikt nie odpowiedział, więc weszłam, zostawiając za sobą Adę i Kostka.
Młoda leżała na łóżku, prawie nieruchomo. Tylko ramiona jakoś dziwnie jej drżały, jakby płakała.
- Paula, stało się coś?  - nie odpowiedziała. Usiadłam na łóżku, czekając aż się odezwie. Przecież to niemożliwe, że ona nic by nie powiedziała. Zawsze miała mnóstwo do powiedzenia, zwłaszcza wtedy kiedy nikt jej o nic nie pytał.  – Młoda, widzę, że coś się stało. – powiedziałam po kilku minutach ciszy. W pewnym momencie podniosła głowę z poduszki i popatrzyła na mnie mokrymi od łez oczami. Zdecydowanie coś było nie tak.
***
Lekcje strasznie się dłużyły, a od przepisów bhp rzygać się chciało. Jak na trzecią klasę liceum nauczyciele chyba przesadzili z lekcjami organizacyjnymi. Siedziałam z przodu z jakąś dziewczyną, która sama zaproponowała, żebym z nią usiadła. Wydawała się miła i sympatyczna, ale cały czas była wsłuchana w słowa nauczyciela i nie odezwała się do mnie ani słowem. Ciesząc się, że to już ostatnia lekcja tego dnia, zaraz po dzwonku wyszłam z klasy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, żeby sprawdzić co u Idy. Cały czas myślałam o dzisiejszej nocy i jakoś nie mogłam przeboleć tego, że czuje się tak fatalnie. Choć może wcale nie chodziło tylko o to… Przecież było jeszcze coś, co równie dobrze nie dawało o sobie zapomnieć.
Kiedy wyszłam ze szkoły, zobaczyłam go stojącego niedaleko. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tamtej chwili i podeszłam do niego.
- Co tu robisz? – zapytałam cicho, wyrywając go z zamyślenia. Wydawał się jakiś dziwny, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.
- Chyba musimy porozmawiać. – zabrzmiało to strasznie poważnie i zaczęłam się bać.  – Ten pocałunek… To chyba nie powinno się stać. Przepraszam, jeżeli to coś dla ciebie znaczyło. – na początku nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Dopiero gdy odszedł, kiedy zniknął mi z oczu, poczułam, że mówił poważnie, że znowu wyobrażałam sobie niestworzone rzeczy. A to cholernie zabolało.
***
Kiedy powiedziała mi wreszcie o co chodzi, jakoś to kupy się nie trzymało. Najpierw był wielkim przyjacielem, a teraz strzela takimi tekstami. Nic dziwnego, że Młoda pomyślała, że z ich znajomości wyjdzie coś więcej, skoro sam dał jej taką nadzieję. A teraz okazał się zwykłym chamem, jakich mnóstwo po chodzi po tym świecie.
- Nie warto, Paula, nie warto, słyszysz? Nie można płakać przez takich palantów jak Bartman. – położyłam jej rękę na ramieniu, ale ją odepchnęła. Nie pozostało mi nic więcej, tylko zostawić ją samą.
- Tak? To dlaczego wczoraj uciekłaś, jak zobaczyłaś Bartka? Dlaczego musieliśmy cię szukać przez całą noc? Przecież nie warto.  – cokolwiek bym teraz nie powiedziała, w pewnym sensie miała rację. Było w tym jakieś ziarnko prawdy. Ale grubo się myliła, myśląc, że mój związek z Bartkiem był identyczny jak jej relacje ze Zbyszkiem. Poczułam się głupio i wyszłam z pokoju ze spuszczoną głową. Jedno nas łączyło. Wiele bym dała, żeby znowu było tak jak kiedyś. Problem polegał na tym, że ja już nie miałam na to szans, ona ma.
- Powiesz coś wreszcie – zniecierpliwiona Ada szturchnęła mnie w ramię. Zupełnie jej nie zauważyłam i nie słyszałam, że coś do mnie mówi.
- Coś ze Zbyszkiem. Mam ochotę na spacer, wychodzę – powiedziałam szybko i mimo jej usilnych protestów, wyszłam. Usiadłam na ławce przed blokiem, mając nadzieję, że Michał za chwilę się zjawi. Trochę się nasiedziałam z Młodą, czas mijał za szybko, a ja nie mogłam go zatrzymać, a co dopiero cofnąć. Zdążyłam się przyzwyczaić, że kto inny rozdaje karty na tym świecie i najwyraźniej nie przypadłam mu zbytnio do gustu.
Zrobiło się dość chłodno, ale nie miałam ochoty wracać na górę, bo mogłoby się to skończyć pytaniami, na które nie chciałam odpowiadać. Na szczęście w końcu zobaczyłam znajomą sylwetkę, wyłaniającą się od strony parkingu. Uśmiechnął się kiedy mnie zobaczył, ale uśmiech mu zbladł, kiedy zobaczył, że trochę się trzęsę.
- Ktoś tu chce się rozchorować – stwierdził oddając mi swoją kurtkę. Usiadł obok mnie, a potem zapadła cisza. Jakby żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. – Wiesz… Pewnie masz dość już takich gadek na temat zapominania i robienia kroków na przód, ale…
- Nie potrafię. Chciałabym, ale nie potrafię.
- Chcę ci pomóc – zaśmiałam się cicho.
- Niby jak?
- Zacznij się ze mną spotykać, wychodzić na miasto, do kina, jeździć na mecze. Obiecuję, że skutecznie zajmę twój cały wolny czas, żebyś przestała myśleć o nieprzyjemnych rzeczach.
- Przecież w ogóle mnie nie znasz.
- Ale chcę poznać. Nie wierzę w przypadki, skoro się poznaliśmy to na pewno ktoś ma w tym jakiś cel. – złapał mnie za rękę, a ja na to przystałam, czując przyjemne ciepło jego dłoni.
- Ostatnio nikt nie ma ze mną lekko.
- Lubię wyzwania.
- Mam dużo wad, które mogę wymieniać godzinami i które z pewnością ci się nie spodobają. – Michał zaczął się śmiać, jakbym opowiadała mu najlepsze kawały świata.
- Nie zniechęcisz mnie, jestem strasznie uparty i prawie zawsze dostaję to, czego chcę.  – trzymał mnie za rękę i ani myślał, żeby odejść i zostawić mnie samą. A mnie chyba zaczynało się to podobać.  – Idziemy coś zjeść. – zarządził w którymś momencie, ciągnąc mnie lekko za rękę. Kiedy nie chciałam się ruszyć, zwyczajnie zarzucił mnie sobie na ramię. Kompletnie mnie zaskoczył tym ruchem, więc zaczęłam krzyczeć. Strasznie go to śmieszyło, a mnie – paradoksalnie – dobrze słuchało się tego śmiechu. Kiedy zdałam sobie sprawę, że zwracamy na siebie uwagę przechodniów, sama zaczęłam się śmiać. Michał się zatrzymał i postawił mnie na ziemię. – Nareszcie.
- Co „nareszcie”?
- Usłyszałem jak pięknie się śmiejesz, o to mi właśnie chodziło.
***
- Nie chce mi się wracać do mieszkania – mruknął Konstantin, rozwalając się na moim łóżku. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Zrobiłam mu te naleśniki, których nawiasem mówiąc pochłonął mnóstwo, a teraz jeszcze na moim łóżku się rozwala. I jeszcze oczy ma czelność zamykać!
- O nie, nie, mój drogi – pociągnęłam go za koszulkę, żeby usiadł, ale on nie miał zamiaru wstać. Pociągnęłam więc drugi raz, zdecydowanie mocniej, aż się zmięła. – Bierzesz dupe w troki i spadasz do siebie. – ściągnęłam go z łóżka na podłogę, mając nadzieję, że już sobie pójdzie, ale okazał się upartym zawodnikiem. Położył się na podłodze, z miną jakby się nad czymś zastanawiał.
- A co to znaczy? – zapytał po kilku minutach, doprowadzając mnie przełamania cienkiej granicy między złością a wściekłością. Spojrzałam na niego jak na idiotę, z rządzą mordu w oczach, a on zaczął się perfidnie śmiać. Dopiero kiedy wstałam z łóżka, szybko pozbierał się z podłogi, uciekając do przedpokoju. Chwyciłam duży parasol leżący w kącie i wymierzyłam w niego czubkiem, doprowadzając pod same drzwi. Zostawiłam mu na tyle miejsca, żeby mógł je sam otworzyć i wyjść, ale ktoś go ubiegł i otworzył je z drugiej strony. Nieźle mu przywalił tymi drzwiami, aż się biedaczek skrzywił i zrobił minę nieszczęśliwego bobasa. Kiedy drzwi się szerzej otwarły, zobaczyłam przestraszoną minę Idy.
- Matko, nic ci nie jest? Bardzo cię boli? – ale Kostek nie zdążył odpowiedzieć, bo dźgnęłam go parasolem, aż sam uciekł. Ida wpatrywała się we mnie trochę zdziwiona, dalej stojąc w drzwiach, aż w końcu wzruszyła ramionami i weszła do środka. Odłożyłam parasol, uśmiechając się do siebie. Kiedy weszła dzisiaj do kuchni nie uwierzyłam jej nawet na chwilę, że wszystko jest w porządku. Kostek uwierzył, ale on jest łatwowiernym człowiekiem. Potem mi uciekła, mówiąc, że ma ochotę na spacer, zostawiając mnie z nim i z Młodą, która nie dawała znaku życia. A teraz weszła do mieszkania, przypominając siebie z tamtych dni, kiedy nie trzeba było się o nic martwić. To z kolei był raczej dobry znak. W przeciwieństwie do tego, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Pofatygowałam się, żeby otworzyć i zobaczyłam uśmiechniętą twarz Serba.
- Zapomniałem kluczy, a Zbyszka nie ma w domu.
- Nawet nie zdążyłeś sprawdzić.
- Zdążyłem założyć, że jednak go nie zastanę.
I wyszczerzony od ucha do ucha, wyminął mnie w drzwiach i od razu poszedł do pokoju. A kiedy ja tam dotarłam, moje łóżko już padło łupem wielkiego, siatkarskiego osobnika, co spotkało się z cichym jękiem zawodu z mojej strony i śmiechem Idy. Śmiechem Idy, co oznaczało, że Kostek dobrze zrobił wracając i zajmując moje osobiste łóżko.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz