- Dziękuję pani Ewo, obiadek był przepyszny. A, czy mogłaby
pani zostawić porcyjkę, dla Adriana? Dzwonił, że jedzie już i bardzo panią o to
prosił – zrobiłam maślane oczka do Pani Ewy, co wywołało jej wielkie
westchnięcie.
- Dobrze już, dobrze, zostawię. Niech jedzie szczęśliwie –
uśmiechnęłam się jeszcze raz i pobiegłam na górę. Pokój był otwarty, co
oznaczało, że panowie już wrócili. Zaskoczyło mnie to, że byli w trakcie pakowania
swoich rzeczy.
- Niestety, wracamy do siebie, bo już nam pokoik odpicowali
– mruknął Kuba z niezadowoleniem. Akurat z jego odejścia to się cieszyłam,
przynajmniej mnie nikt w nocy nie przygniecie i będę mieć łóżko dla siebie.
Choć to do końca nie jest takie fajne, bo jak Kuby nie będzie to i Bartka.
- No cóż, jakoś się z tym pogodzę. Z resztą Adrian już
jedzie, więc nie będę sama. – panowie zabrali manatki i już mieli wychodzić,
kiedy zauważyłam bardzo istotną rzecz na moim łóżku.
- Rudy, nawrót! Co to jest? – pokazałam na niegdyś białe
zawiniątka leżące dokładnie na środku mojego łóżka.
- To są przyjaciółki moich stópek, potocznie zwane
skarpetkami.
- Chyba pieszczotliwie, a nie potocznie. Zabieraj to, ale
już! – Kuba wziął je w garść i opuścił mój pokój. Odetchnęłam z ulgą, kiedy te
skarpetki zniknęły mi z pola widzenia. Bóg wie ile nie były prane, cały czas
miałam przed oczami tą skarpetkę, która wypłynęła z ich pokoju. Brr, aż mnie
otrzepało.
Siedziałam sobie na łóżku, bawiąc się materiałem i czekając
na telefon od Adriana. Miał zadzwonić, jak będzie blisko Spały, żebym się nie
denerwowała. Szperałam coś w materiałach, kiedy nagle, z wielkim hukiem otwarły
się drzwi do pokoju, którym towarzyszył przeraźliwy krzyk „Mamy cię!” i
dosłownie kilka sekund później poczułam, że jestem cała mokra.
- Och, zwariowaliście?! Boże, całe łóżko jest mokre i gdzie
ja będę teraz spać?! – pisnęłam cała zrozpaczona teatralnie, aż te miśki o
małych rozumkach się nabrały. Przybrali dość niewyraźne miny, po czy popatrzyli
po sobie przerażeni.
- Widzisz Bartman? Mówiłem, że to jest zły pomysł! Ale jak
Kubiak mówi zły pomysł, to nikt go nie słucha! – założył ręce na klatce
piersiowej i obrócił się plecami do Zbyszka, który zrobił się strasznie
czerwony. Po czym padł na kolana ze złożonymi dłońmi i zaczął żałośnie wołać.
- Wisienko najdroższa, wybacz mi, bo moje serce tego nie
zniesie! Oddam ci nawet własne łóżko, ale wybacz najukochańsza! –
wytrzeszczyłam oczy, słysząc to wielkie przemówienie, a Kurek w drzwiach
dosłownie upadł na podłogę, przygwożdżony śmiechem. I Pawłem, który chciał
sprawdzić co się dzieje.
- Zbyszku mój drogi, wstańże z tej podłogi! Nie gniewam się
na ciebie, wszakże to było łóżko Adriana, nie moje! Jego będziesz prosił o
przebaczenie.
- Właściwie już możesz zacząć, zacny rycerzu – w drzwiach
pojawił się mój przyjaciel, potykając się o leżącego Kurka i Zatorskiego. Całe
szczęście utrzymał równowagę i nie runął na ziemię. Przynajmniej nie w tej
chwili, nie wiedziałam bowiem co może wydarzyć się za chwil kilka.
- Adrian, weź go ze mnie ściągnij – mruknął Bartek,
spychając Pawła ze swojego brzucha. Przy okazji napatoczył się jeszcze Daniel,
tym razem wychodzący z pokoju, nie z szafy. Przypatrywał się nam przez chwilę,
po czym mruknął „i to mnie nazywają wariatem” i poszedł w bliżej nieokreślonym
kierunku. Adrian podał łapkę Pawłowi i odciągnął go od Bartka, przy okazji się
witając. Kurek wstał o własnych siłach z wielkim trudem, wszakże nie był jeszcze
u Olka.
- Mam pewne rozwiązanie, wymagające odwagi – mrugnął do
mnie, wskazując na poduszkę i drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem, szybko biorąc
rzeczy ze sobą.
- Ale pod jednym warunkiem.
- Co tylko zechcesz – ziewnął Kurek.
- Trzymasz mnie z dala od łóżka Kuby i jego skarpetek.
***
Miałam nadzieję, że sobie pośpię tak jak wczoraj i nic mnie
rano nie zaskoczy. Jednak jak to już bywa, nie poszło po mojej myśli. Gdzieś
nad ranem dało się słyszeć głośny łomot i najzwyczajniej w świecie bym się tym
nie przejęła, gdyby ten dźwięk dochodził z innego pokoju. Tym razem coś stało
się w pomieszczeniu, w aktualnie spałam i byłam przytulana przez Bartka.
Otwarłam jedno oko, ale wszystko wydawało się w porządku – nie zobaczyłam
żadnego dziwoląga ani wody na podłodze, ani bielizny żyjącej własnym życiem.
Przekręciłam się na bok, ku niezadowoleniu Bartka i wystawiłam głowę nad jego
ramię, przymrużając oczy przed atakującym je słońcem. I coś mi nie pasowało,
tylko nie bardzo mogłam pojąć co, bo wszystko wyglądało w miarę normalnie….
Mruknęłam przekleństwo pod nosem i opadłam na poduszkę, szturchając Bartka.
- Co jest? – warknął cicho, nawet przyjemnie.
- Coś rąbnęło i nie wiem co, przeraża mnie to.
- I dlatego mnie budzisz?
- Przepraszam, myślałam, że też słyszałeś. A jak to jakiś
bandyta? Weź lepiej sprawdź. – Kurek
podniósł się z poduszki, którą kilka sekund później mu zagarnęłam i zaczął się
rozglądać. Na początku mruczał, że niepotrzebnie go budziłam, ale potem zamilkł
i zaczął się śmiać. – Mówiłam? Znalazłeś
coś!
- Tak, ale musisz to sama zobaczyć, bo mi nie
uwierzysz. – zmarszczyłam brwi i
wstałam, żeby zobaczyć to coś. I rzeczywiście, Bartek miał rację, nie
uwierzyłabym mu. Bo kto głupi uwierzyłby, gdyby usłyszał, że na podłodze jego
pokoju leży wyrośnięty misiek tulący się do żywego królika gryzącego skarpetkę?
- Marcin? Zwierz? Czy to jakaś ukryta kamera? – w sytuacjach
skrajnie dziwnych byłam nie do zatrzymania. Kucnęłam i przyjrzałam się temu
włochatemu, kochanemu zwierzątku, po czym łapiąc za koniuszek, wyciągnęłam mu
skarpetkę z pyska – Nie jedz tego, zwierzu, jeszcze się otrujesz. Chodź do
cioci Wiśni. – odłożyłam łapkę śpiącego Marcina na bok i wzięłam bestyjkę na
ręce. Był taki milutki i puszysty, prawie jak ten reklamowany w telewizji Foxi
– papier. Jednak chwilkę po tym jak zabrałam go z Marcinowych rąk, domniemany
właściciel wybudził się z krzykiem:
- Zostawcie Marchewkę! – po czym porwał ode mnie królika,
czym mnie śmiertelnie wystraszył. Kurek aż odskoczył kawek dalej, bojąc się, że
mu środkowy oczy wydłubie. Odetchnęłam głęboko i postanowiłam poznać przyczynę
odwiedzin Marcina i jego… Marchewki.
- Dobrze, nic się mu nie stanie. Dlaczego wpadłeś do nas z
niezapowiedzianą wizytą?
- Bo Daniel zagroził, że ugotuje rosół, jeżeli go stamtąd
nie zabiorę – pogłaskał czule króliczka, po czym dał mu nadgryzioną skarpetkę.
- Wiesz co? Trzeba mu załatwić jakąś klatkę i możesz
zostawić go w moim pokoju. Adrian lubi małe, włochate zwierzątka. Wiesz, swój
pozna swego i te sprawy… Pasuje? – Marcin od razu się rozpromienił i wyszedł z
powrotem przez balkon razem z Marchewką. Popatrzyłam na Bartka lekko zmartwiona
kondycją psychiczną jego kolegów. – Bartek, powiedz mi, wszystko w porządku z
Tobą? – przyjmujący usiadł na podłodze obok mnie, patrząc mi w oczy z rozbawioną
miną.
- Nie mam problemów z alkoholem, nie muszę chodzić do
seksuologa, nie mam włochatych przyjaciół, kocham cię, więc mogę stwierdzić, że
wszystko jest ze mną w najlepszym porządku.
- Właśnie powiedziałeś, że mnie kochasz… - powtórzyłam za
nim te dwa, zobowiązujące słowa, będąc równie zaskoczoną i wniebowziętą. On
tylko uśmiechnął się szerzej i przyciągnął mnie bliżej siebie. Mogłam oszaleć
dla tych szalenie niebieskich oczu wpatrzonych prosto we mnie.
- Bo to prawda. Przepraszam, jeżeli powiedziałem coś nie
tak. – pocałowałam go w czoło, ciesząc się, że w końcu mam okazję to zrobić.
Bardzo chciałam to usłyszeć, marzyłam, żeby tak się stało, żeby być pewną, że
odwzajemnia moje uczucia. Nie przypuszczałam, że może to nastąpić w tak
niespodziewanej chwili, jak poranna pobudka za sprawą odwiedzin Marcina i jego
królika, ale to nie ważne. Liczyło się tylko to, że ja odwzajemniał jego
uczucia.
- Wszystko jest bardziej niż ‘tak’. Kocham cię. –
przytuliłam się do niego mocno, czując jak całuje mnie delikatnie w szyję.
Towarzyszyło temu ciche chrapanie Kuby, przerywające poranną ciszę.
Siedzieliśmy na tej podłodze, ciesząc się swoją obecnością, kiedy Kuba chrapnął
przeciągle, mrucząc coś cholernie niespodziewanego.
- Ja was też.
Ty wiesz, że nie muszę głęboko komentować :)
OdpowiedzUsuń<3 <3 <3
Ja Was też