UWAGA!

Opowiadanie jest całkowitą fikcją, wyłącznie moim tworem wyobraźni. Wszelaki związek opowiadania z rzeczywistością jest przypadkowy.

czwartek, 21 marca 2013

"- A teraz wyglądasz jak Wisienka na torcie, której wiatr rozwiewa liście"



***
Niedługo potem położyłyśmy się spać. Każda na osobnym łóżku, a Adrian został ugoszczony przez chłopaków, bo przypadkiem mieli wolne jedno łóżko. Po dołączeniu Mariusza, trzeba było wynająć dodatkowy pokój i stąd Adrian spał sobie teraz smacznie w pokoju o nieznanym nam numerze. My też spałyśmy. Znaczy teoretycznie, bo przeszłam na stan czuwania, czekając kiedy ktoś zapuka do moich szacownych drzwi. Normalnie po tych dwóch tygodniach chyba jakieś dziury w nich zostaną. Oddychając sobie spokojnie, wsłuchiwałam się w śpiew ptaków za oknem, co normalnie doprowadzałoby mnie do szewskiej pasji. Zapewne po tej wczorajszej burzy zapowiadał się pogodny dzień.
Jako że spędzałam tu już kolejny dzień, przyzwyczaiłam się do budzenia mnie o nieludzkich porach, jaką była na przykład szósta rano, czyli potocznie nazywany środek nocy dla zwyczajnych śmiertelników. Jednak mój gość nie posiadał takowego nawyku. Otwarłam jedno oko, żeby zobaczyć, co moja przyjaciółka zrobi, będąc na moim miejscu. Otóż: jak usłyszałyśmy pukanie do drzwi, jasne jest, że któreś z rzędu, moja przyjaciółka machinalnie podniosła się do pozycji siedzącej i po omacku dotarła do drzwi. Gwałtownym ruchem otwarła drzwi i czekała na to, co się wydarzy. W międzyczasie tego czekania zdążyła otworzyć oczy i zmierzyć zabójczym wzrokiem naszego gościa. Uśmiechnęłam się pod nosem, mając nadzieję, że wyjdzie z tego żywy bez żadnych uszkodzeń na ciele. Och, niech w ten sposób poznają moje dobre serce.
- Bo… no….
- To wokalista U2. Coś jeszcze?
- No…. Tak, bo… pękła nam rura w łazience, a inni nie chcą nam otworzyć. Jesteście naszą ostatnią deską ratunku! – ojej, Piotruś naprawdę był przerażony i chyba należało wkroczyć do akcji. Zwlekłam się jakoś na podłogę i dołączyłam do Ady, mierzącej Piotra śmiercionośnym wzrokiem.
- Piotruś, spokojnie. Powiedz jeszcze raz co się stało. – oparłam się o framugę, żeby utrzymać równowagę i przypadkiem nie zasnąć w środku opowieści. Przecież nie ma nic gorszego, jak przegapienie punktu kulminacyjnego opowieści środkowego reprezentacji Polski w piłce siatkowej, Piotra Nowakowskiego, który właśnie stoi przerażony za progiem.
- Bo oni byli wczoraj tacy zmęczeni, że od razu się położyli i spali tak twardo, że nie zauważyli małej eksplozji tej rury i mają po kostki wody w pokoju i muszą się wynieść i…
- Piotruś, to nie u ciebie jest ta powódź? – zapytałam coraz bardziej przerażonego siatkarza.
- No nie i …
- To dlaczego tu stoisz?
- Nie wiem, ale oni naprawdę potrzebują pomocy!
Przecierając oczy i bijąc się po policzkach wyszłam na korytarz, gdzie było już dość mokro. Właściwie to korytarzem płynęła mała rzeczka. Podpierałam się ściany, żeby się nie poślizgnąć i dotarłam do pokoju z którego wypływała woda. Zobaczyłam tam dwójkę przystojnych, wysportowanych mężczyzn, w oblepionych na ciele mokrych koszulkach, z kroplami wody we włosach, którzy w zabójczo szybkim tempie pakowali swoje rzeczy. Stanęłam w progu, przyglądając się ich wodnym wyczynom, kiedy mój wzrok przykuła skarpetka, opuszczająca pokój z prądem wody. W tym właśnie momencie zdecydowałam się im pomóc, co źle się dla mnie skończyło. Kiedy przekroczyłam próg, ujechała mi noga i wylądowałam na ziemi, mokra od stóp do głów.
- Ida, jak dobrze, że jesteś! Musisz nam pomóc, bo zaraz się tu utopimy – Kubuś przerażony właśnie pakował swoje skarpetki do reklamówki. Bartek zachowywał się bardziej spokojnie niż jego kolega, ale za to nie mogłam oderwać od niego wzroku, bo wyglądał po prostu pięknie.  – Chłopaki nie chcą nam pomóc, a ich zaraz też zaleje, jeżeli nic nie zrobimy. – siedziałam nadal w tej wodzie, do momentu aż Bartek przerwał pakowanie swoich rzeczy i postanowił pomóc mi wstać. Podał mi rękę, żebym mogła się wesprzeć i delikatnie podniósł mnie z ziemi. Nic nie mówił, tylko patrzył mi w oczy, czego tak bardzo starałam się uniknąć. Staliśmy w progu, patrząc sobie w oczy. Woda z nas ociekała, jakbyśmy właśnie wyszli spod prysznica. I kiedy czuliśmy się tak cudownie w swoim towarzystwie, będąc tak blisko siebie, Kuba musiał zepsuć nastrój.  – Proszę cię, zrób coś! – zawył mi prosto do ucha tak, że o mało znowu nie upadłam. Wyszłam z powrotem na korytarz, gdzie było trochę mniej wody.
- Ada! Pozbieraj wszystkie rzeczy z podłogi i połóż przed progiem wszystkie szmaty i ręczniki! – z pokoju wyłoniła się głowa Ady, która oniemiała na mój widok. Stanęłam po środku korytarza i głośno odchrząknęłam. – Chłopaki szybko! Nagie kobiety zaatakowały ośrodek i wdarły się na piętro! Musicie uciekać! – narobiłam takiego hałasu, że kilka sekund później na korytarzu pojawili się wszyscy siatkarze łącznie z trenerami. Sądząc po ich minach byli chyba trochę zawiedzeni, że nie zobaczyli żadnych nagich kobiet, bo w tym momencie na korytarzu byłam tylko ja w mokrej piżamie.  – Mamy małą powódź, więc niech ktoś idzie na dół do recepcji i zgarnie jakiegoś hydraulika. Tymczasem, reszta pozbiera wszystkie rzeczy z podłogi i pomoże chłopakom pozbierać ich rzeczy. I żadnych wykrętów, bo pójdę obudzić ciotkę Magdę, a ona się nie będzie z wami cackać.
O dziwo panowie mnie posłuchali i zrobili to, o co ich prosiłam. Podeszłam do progu pokoju Bartka i Kuby, patrząc jak sobie radzą.
- Możecie przenieść rzeczy do mnie, tam jest sucho. A mokre wywiesicie na balkonie.  – Kubuś w akcie podziękowania za wybawienie od życia w pokojowym akwarium, ucałował moje dwa policzki, po czym potykając się i ślizgając zabrał trochę swoich klamotów i zaniósł do naszego pokoju. W tłumie odnalazłam Adriana,  trochę zdezorientowanego i rozespanego, bo wpadł mi do głowy pewien pomysł.  – Może odwiózłbyś Adę? Zostałbyś na jeden dzień i wrócił z powrotem. Boję się, że Aleks może się u niej pojawić, a nie chciałabym, żeby była sama.
- To trochę daleko, ale masz rację. Może nie chcieć z nim rozmawiać, a gość jest sprytny. Pójdę się przebrać, a ty powiedz Adzie. Najwyżej zjemy coś po drodze.  – Adrian zniknął w jednym z pokoi, a ja omijając panów siatkarzy, wróciłam do pokoju, gdzie było już pełno rzeczy chłopaków. Ada siedziała na łóżku, najwidoczniej na mnie czekała.
- Posłuchaj, Adrian mi mówił, że musi pojechać do domu na jeden dzień. Zabierzesz się z nim, co? Zawsze raźniej we dwóch – miałam tylko nadzieję, że nie zorientuje się od razu o co mi chodzi. W końcu znamy się dość dobrze i prawie wszystko o sobie wiemy, mogła odczytać moje intencje.
- Naprawdę? To świetnie. Zaraz się ogarnę.
Ada i Adrian zebrali się jeszcze przed śniadaniem i wyjechali ze Spały, zostawiając mi na głowie zarządzanie sztabem anty - powodziowym. Na szczęście hydraulik szybko naprawił usterkę i woda przestała cieknąć. Jednak w międzyczasie zalało jeszcze jeden pokój i chłopcy musieli się wynieść. Problem polegał na tym, że wszystkie pokoje w ośrodku były akurat zajęte i nie było ich gdzie przenieść. Personel sprzątający zapewnił, że już jutro będą mogli wrócić, ale to i tak pozostawiało ich na lodzie w dzisiejszą noc. Trener Anastasi o mało nie uniósł się ze złości, ale nie mógł nic na to poradzić.
- Mogę dwóch przenocować, Adrian pojechał do domu i wróci jutro. Zsuniemy łóżka i jakoś się pomieścimy.  – trenerowi spodobał się ten pomysł, na pewno bardziej niż mnie. Zwłaszcza, że miałam przenocować Kubę i Bartka. Nie musiałam widzieć, żeby wiedzieć jak inni na to zareagowali. Z drugiej strony to, że mieliśmy spędzić kolejne chwile blisko siebie, powodowało u mnie dziwne uczucie w sercu. 
***
Siedziałam sama na stołówce, choć pora śniadania minęła jakąś godzinę temu. Mąciłam łyżeczką w cukiernicy, chcąc jakoś sobie wszystko poukładać. Ale nie potrafiłam. Po raz kolejny tkwiłam w martwym punkcie, zastanawiając się, co jest między nami nie tak. I choć robiłam to już enty raz, nie potrafiłam znaleźć innej odpowiedzi – ona była ciągle między nami. Chociaż teraz jej tu nie było, chociaż nie wiedziałam gdzie teraz jest i czy nie knuje czegoś za naszymi plecami, domyślałam się, że to jeszcze nie koniec.
Chłopcy byli na treningu, a ja siedziałam tutaj sama. Nikt nie narzekał na taki stan rzeczy, nawet panie z kuchni. Jakby wszyscy czuli, że atmosfera nagle zgęstniała. Szukałam tego przyczyn, znalazłam tylko jedną – zostałam sama. Wokół mnie nie było moich przyjaciół i nie miałam za kim się ukryć. Tak, wreszcie się do tego przyznałam. Bałam się być sama odkąd pamiętam, zawsze chciałam czuć czyjąś obecność. Chciałam wiedzieć, że mam w kimś oparcie. Teraz moje wsparcie jechało do domu i to w podwójnej dawce. Musiałam więc jakoś wytrzymać w tej gęstej samotności jeszcze jeden dzień.
Jakby na zawołanie czy może telepatycznie ściągnięty – na stołówce pojawił się Kuba. Uśmiechnęłam się do niego, po czym wróciłam do przesypywania cukru z łyżeczki do cukiernicy, za co pewnie dostałabym po łapach od pani Ewy.
- Czemu siedzisz sama? – usiadł naprzeciw mnie, oczekując jakiejś odpowiedzi.
- Już nie, bo przyszedłeś.
- Ida, pytam poważnie. Czemu nie przyszłaś na halę? – wbrew pozorom, Kuba wydawał się dobrym materiałem na przyjaciela. Czasem miewał pewne odchyły, jak każdy, ale czułam, że mogłabym mu zaufać.
- Adrian z Adą pojechali do domu i jakoś tak…
-… ci smutno, tak? – kiwnęłam głową, a on wydawał się to rozumieć.
- Masz wokół siebie samych życzliwych ludzi, jeden z nich jest nawet bardziej życzliwy niż inni i wcale nie mówię o sobie – znowu nawiązanie do Bartka, jakby wszyscy bawili się w swatkę. Na dłuższą metę trochę denerwujące.
- Kuba, proszę nie zaczynajmy tego tematu.
- Dlaczego? Wszyscy widzą to, co jest między wami, ale zdaje mi się, że oprócz was. Nie powinno tak być! – uderzył pięścią w stół, aż trochę odrzuciło mnie od stolika. Pani Ewa wychyliła głowę zza drzwi i karcąco spojrzała na Rudego. – Przepraszam, trochę mnie poniosło. Ale wracając do tematu, powinniście być razem, wszyscy powinni widzieć to jak emanujecie szczęściem i zazdrościć wam takiego uczucia. – nie muszę chyba mówić, że chciałam tego wszystkiego o czym mówił Kuba. Bardzo chciałam, żebyśmy zrobili choć mały krok na przód, a przestali się cofać. Inaczej to uczucie, o którym mówił Kuba, wykończy nas oboje.
Wstałam od stolika i zaczęłam się kierować do wyjścia.
- No idziesz czy nie? Sam mówiłeś, że macie trening.  – Kuba uśmiechnął się jakby sam do siebie i dołączył do mnie.
Chłopcy rozgrywali właśnie mały meczyk między sobą, kiedy weszliśmy z Rudym na halę. Kuba dołączył do jednego z zespołów, a ja stanęłam przy bocznej linii obok trenera. Włoch uśmiechnął się do mnie i krzyknął coś po włosku do jednego z zawodników. Po drugiej stronie ciotka pracowała z Ziomkiem, wyczyniając z nim różne rzeczy, a obok nich siedział Rucek – zapewne nucąc coś pod nosem. Tym razem nie mogłam znaleźć sobie miejsca między nimi, choć przez ostatnie dni czułam się wśród nich ja wśród swoich.
- Wiśnia, uważaj! – kompletnie się rozkojarzyłam i o mało nie przypłaciłam za to głową w ostatnim momencie uchylając się przed piłką. Całe szczęście, że Łukasz krzyknął w odpowiednim momencie, bo inaczej mogło być ze mną źle. Przeszłam na drugą stronę do ciotki i Łukasza, mając nadzieję, że tam moje rozkojarzenie nie będzie nikomu przeszkadzać. – Stało się coś? Jakaś przygnębiona chodzisz.
- Dzięki za tamto. Mam chyba kiepski dzień.  – ciotka odeszła na chwilę od Łukasza, więc usiadłam obok niego i wpatrywałam się w grę chłopaków.
- Wiesz, znam pewne lekarstwo na smutki – zanim zdążyłam się zorientować, o czym mówi, zaczął mnie łaskotać. Jakby wiedział kogo zaatakować, bo ja miałam okropne łaskotki. Zaczęłam piszczeć jak opętana, czym pewnie zwróciłam na siebie uwagę wszystkich. Łukasz śmiał się z mojej reakcji i mimo próśb z mojej strony nie przestawał.  – Śmiech – powiedział, po czym usiadł obok i trącił mnie łokciem.
- To chyba dobre lekarstwo, ale i sposób na napaść. Jeżeli o to chodzi, to ja zawsze będę ofiarą.
- Od razu lepiej jak się uśmiechasz. Teraz Bartek będzie musiał zejść z boiska, bo nie będzie się mógł skoncentrować. Ał! – szturchnęłam go mocniej, żeby nie robił sobie tego typu żartów, po czym poczochrał mnie po głowie – A teraz wyglądasz jak Wisienka na torcie, której wiatr rozwiewa liście.
- Bardzo śmieszne, serio. Nawiasem mówiąc, to wiśnia nie ma liści tylko ogonek! – krzyknęłam kiedy wszedł na boisko, zmieniając z jednym z kolegów.

1 komentarz:

  1. ha ha :)
    fajny rozdział, ale końcówka najlepsza :)

    -Aga :)

    OdpowiedzUsuń