***
Niedługo potem położyłyśmy się spać. Każda na osobnym łóżku,
a Adrian został ugoszczony przez chłopaków, bo przypadkiem mieli wolne jedno
łóżko. Po dołączeniu Mariusza, trzeba było wynająć dodatkowy pokój i stąd
Adrian spał sobie teraz smacznie w pokoju o nieznanym nam numerze. My też
spałyśmy. Znaczy teoretycznie, bo przeszłam na stan czuwania, czekając kiedy
ktoś zapuka do moich szacownych drzwi. Normalnie po tych dwóch tygodniach chyba
jakieś dziury w nich zostaną. Oddychając sobie spokojnie, wsłuchiwałam się w
śpiew ptaków za oknem, co normalnie doprowadzałoby mnie do szewskiej pasji.
Zapewne po tej wczorajszej burzy zapowiadał się pogodny dzień.
Jako że spędzałam tu już kolejny dzień, przyzwyczaiłam się
do budzenia mnie o nieludzkich porach, jaką była na przykład szósta rano, czyli
potocznie nazywany środek nocy dla zwyczajnych śmiertelników. Jednak mój gość
nie posiadał takowego nawyku. Otwarłam jedno oko, żeby zobaczyć, co moja
przyjaciółka zrobi, będąc na moim miejscu. Otóż: jak usłyszałyśmy pukanie do
drzwi, jasne jest, że któreś z rzędu, moja przyjaciółka machinalnie podniosła
się do pozycji siedzącej i po omacku dotarła do drzwi. Gwałtownym ruchem
otwarła drzwi i czekała na to, co się wydarzy. W międzyczasie tego czekania
zdążyła otworzyć oczy i zmierzyć zabójczym wzrokiem naszego gościa.
Uśmiechnęłam się pod nosem, mając nadzieję, że wyjdzie z tego żywy bez żadnych
uszkodzeń na ciele. Och, niech w ten sposób poznają moje dobre serce.
- Bo… no….
- To wokalista U2. Coś jeszcze?
- No…. Tak, bo… pękła nam rura w łazience, a inni nie chcą
nam otworzyć. Jesteście naszą ostatnią deską ratunku! – ojej, Piotruś naprawdę
był przerażony i chyba należało wkroczyć do akcji. Zwlekłam się jakoś na
podłogę i dołączyłam do Ady, mierzącej Piotra śmiercionośnym wzrokiem.
- Piotruś, spokojnie. Powiedz jeszcze raz co się stało. –
oparłam się o framugę, żeby utrzymać równowagę i przypadkiem nie zasnąć w
środku opowieści. Przecież nie ma nic gorszego, jak przegapienie punktu
kulminacyjnego opowieści środkowego reprezentacji Polski w piłce siatkowej,
Piotra Nowakowskiego, który właśnie stoi przerażony za progiem.
- Bo oni byli wczoraj tacy zmęczeni, że od razu się położyli
i spali tak twardo, że nie zauważyli małej eksplozji tej rury i mają po kostki
wody w pokoju i muszą się wynieść i…
- Piotruś, to nie u ciebie jest ta powódź? – zapytałam coraz
bardziej przerażonego siatkarza.
- No nie i …
- To dlaczego tu stoisz?
- Nie wiem, ale oni naprawdę potrzebują pomocy!
Przecierając oczy i bijąc się po policzkach wyszłam na
korytarz, gdzie było już dość mokro. Właściwie to korytarzem płynęła mała
rzeczka. Podpierałam się ściany, żeby się nie poślizgnąć i dotarłam do pokoju z
którego wypływała woda. Zobaczyłam tam dwójkę przystojnych, wysportowanych
mężczyzn, w oblepionych na ciele mokrych koszulkach, z kroplami wody we
włosach, którzy w zabójczo szybkim tempie pakowali swoje rzeczy. Stanęłam w
progu, przyglądając się ich wodnym wyczynom, kiedy mój wzrok przykuła
skarpetka, opuszczająca pokój z prądem wody. W tym właśnie momencie
zdecydowałam się im pomóc, co źle się dla mnie skończyło. Kiedy przekroczyłam
próg, ujechała mi noga i wylądowałam na ziemi, mokra od stóp do głów.
- Ida, jak dobrze, że jesteś! Musisz nam pomóc, bo zaraz się
tu utopimy – Kubuś przerażony właśnie pakował swoje skarpetki do reklamówki.
Bartek zachowywał się bardziej spokojnie niż jego kolega, ale za to nie mogłam
oderwać od niego wzroku, bo wyglądał po prostu pięknie. – Chłopaki nie chcą nam pomóc, a ich zaraz
też zaleje, jeżeli nic nie zrobimy. – siedziałam nadal w tej wodzie, do momentu
aż Bartek przerwał pakowanie swoich rzeczy i postanowił pomóc mi wstać. Podał
mi rękę, żebym mogła się wesprzeć i delikatnie podniósł mnie z ziemi. Nic nie
mówił, tylko patrzył mi w oczy, czego tak bardzo starałam się uniknąć. Staliśmy
w progu, patrząc sobie w oczy. Woda z nas ociekała, jakbyśmy właśnie wyszli
spod prysznica. I kiedy czuliśmy się tak cudownie w swoim towarzystwie, będąc
tak blisko siebie, Kuba musiał zepsuć nastrój.
– Proszę cię, zrób coś! – zawył mi prosto do ucha tak, że o mało znowu
nie upadłam. Wyszłam z powrotem na korytarz, gdzie było trochę mniej wody.
- Ada! Pozbieraj wszystkie rzeczy z podłogi i połóż przed
progiem wszystkie szmaty i ręczniki! – z pokoju wyłoniła się głowa Ady, która
oniemiała na mój widok. Stanęłam po środku korytarza i głośno odchrząknęłam. –
Chłopaki szybko! Nagie kobiety zaatakowały ośrodek i wdarły się na piętro!
Musicie uciekać! – narobiłam takiego hałasu, że kilka sekund później na korytarzu
pojawili się wszyscy siatkarze łącznie z trenerami. Sądząc po ich minach byli
chyba trochę zawiedzeni, że nie zobaczyli żadnych nagich kobiet, bo w tym
momencie na korytarzu byłam tylko ja w mokrej piżamie. – Mamy małą powódź, więc niech ktoś idzie na
dół do recepcji i zgarnie jakiegoś hydraulika. Tymczasem, reszta pozbiera
wszystkie rzeczy z podłogi i pomoże chłopakom pozbierać ich rzeczy. I żadnych
wykrętów, bo pójdę obudzić ciotkę Magdę, a ona się nie będzie z wami cackać.
O dziwo panowie mnie posłuchali i zrobili to, o co ich
prosiłam. Podeszłam do progu pokoju Bartka i Kuby, patrząc jak sobie radzą.
- Możecie przenieść rzeczy do mnie, tam jest sucho. A mokre
wywiesicie na balkonie. – Kubuś w akcie
podziękowania za wybawienie od życia w pokojowym akwarium, ucałował moje dwa
policzki, po czym potykając się i ślizgając zabrał trochę swoich klamotów i zaniósł
do naszego pokoju. W tłumie odnalazłam Adriana,
trochę zdezorientowanego i rozespanego, bo wpadł mi do głowy pewien
pomysł. – Może odwiózłbyś Adę? Zostałbyś
na jeden dzień i wrócił z powrotem. Boję się, że Aleks może się u niej pojawić,
a nie chciałabym, żeby była sama.
- To trochę daleko, ale masz rację. Może nie chcieć z nim
rozmawiać, a gość jest sprytny. Pójdę się przebrać, a ty powiedz Adzie.
Najwyżej zjemy coś po drodze. – Adrian
zniknął w jednym z pokoi, a ja omijając panów siatkarzy, wróciłam do pokoju,
gdzie było już pełno rzeczy chłopaków. Ada siedziała na łóżku, najwidoczniej na
mnie czekała.
- Posłuchaj, Adrian mi mówił, że musi pojechać do domu na
jeden dzień. Zabierzesz się z nim, co? Zawsze raźniej we dwóch – miałam tylko
nadzieję, że nie zorientuje się od razu o co mi chodzi. W końcu znamy się dość
dobrze i prawie wszystko o sobie wiemy, mogła odczytać moje intencje.
- Naprawdę? To świetnie. Zaraz się ogarnę.
Ada i Adrian zebrali się jeszcze przed śniadaniem i
wyjechali ze Spały, zostawiając mi na głowie zarządzanie sztabem anty -
powodziowym. Na szczęście hydraulik szybko naprawił usterkę i woda przestała
cieknąć. Jednak w międzyczasie zalało jeszcze jeden pokój i chłopcy musieli się
wynieść. Problem polegał na tym, że wszystkie pokoje w ośrodku były akurat
zajęte i nie było ich gdzie przenieść. Personel sprzątający zapewnił, że już
jutro będą mogli wrócić, ale to i tak pozostawiało ich na lodzie w dzisiejszą
noc. Trener Anastasi o mało nie uniósł się ze złości, ale nie mógł nic na to
poradzić.
- Mogę dwóch przenocować, Adrian pojechał do domu i wróci
jutro. Zsuniemy łóżka i jakoś się pomieścimy.
– trenerowi spodobał się ten pomysł, na pewno bardziej niż mnie.
Zwłaszcza, że miałam przenocować Kubę i Bartka. Nie musiałam widzieć, żeby
wiedzieć jak inni na to zareagowali. Z drugiej strony to, że mieliśmy spędzić
kolejne chwile blisko siebie, powodowało u mnie dziwne uczucie w sercu.
***
Siedziałam sama na stołówce, choć pora śniadania minęła
jakąś godzinę temu. Mąciłam łyżeczką w cukiernicy, chcąc jakoś sobie wszystko
poukładać. Ale nie potrafiłam. Po raz kolejny tkwiłam w martwym punkcie,
zastanawiając się, co jest między nami nie tak. I choć robiłam to już enty raz,
nie potrafiłam znaleźć innej odpowiedzi – ona była ciągle między nami. Chociaż
teraz jej tu nie było, chociaż nie wiedziałam gdzie teraz jest i czy nie knuje
czegoś za naszymi plecami, domyślałam się, że to jeszcze nie koniec.
Chłopcy byli na treningu, a ja siedziałam tutaj sama. Nikt
nie narzekał na taki stan rzeczy, nawet panie z kuchni. Jakby wszyscy czuli, że
atmosfera nagle zgęstniała. Szukałam tego przyczyn, znalazłam tylko jedną –
zostałam sama. Wokół mnie nie było moich przyjaciół i nie miałam za kim się
ukryć. Tak, wreszcie się do tego przyznałam. Bałam się być sama odkąd pamiętam,
zawsze chciałam czuć czyjąś obecność. Chciałam wiedzieć, że mam w kimś oparcie.
Teraz moje wsparcie jechało do domu i to w podwójnej dawce. Musiałam więc jakoś
wytrzymać w tej gęstej samotności jeszcze jeden dzień.
Jakby na zawołanie czy może telepatycznie ściągnięty – na
stołówce pojawił się Kuba. Uśmiechnęłam się do niego, po czym wróciłam do
przesypywania cukru z łyżeczki do cukiernicy, za co pewnie dostałabym po łapach
od pani Ewy.
- Czemu siedzisz sama? – usiadł naprzeciw mnie, oczekując
jakiejś odpowiedzi.
- Już nie, bo przyszedłeś.
- Ida, pytam poważnie. Czemu nie przyszłaś na halę? – wbrew
pozorom, Kuba wydawał się dobrym materiałem na przyjaciela. Czasem miewał pewne
odchyły, jak każdy, ale czułam, że mogłabym mu zaufać.
- Adrian z Adą pojechali do domu i jakoś tak…
-… ci smutno, tak? – kiwnęłam głową, a on wydawał się to
rozumieć.
- Masz wokół siebie samych życzliwych ludzi, jeden z nich
jest nawet bardziej życzliwy niż inni i wcale nie mówię o sobie – znowu
nawiązanie do Bartka, jakby wszyscy bawili się w swatkę. Na dłuższą metę trochę
denerwujące.
- Kuba, proszę nie zaczynajmy tego tematu.
- Dlaczego? Wszyscy widzą to, co jest między wami, ale zdaje
mi się, że oprócz was. Nie powinno tak być! – uderzył pięścią w stół, aż trochę
odrzuciło mnie od stolika. Pani Ewa wychyliła głowę zza drzwi i karcąco
spojrzała na Rudego. – Przepraszam, trochę mnie poniosło. Ale wracając do
tematu, powinniście być razem, wszyscy powinni widzieć to jak emanujecie
szczęściem i zazdrościć wam takiego uczucia. – nie muszę chyba mówić, że
chciałam tego wszystkiego o czym mówił Kuba. Bardzo chciałam, żebyśmy zrobili
choć mały krok na przód, a przestali się cofać. Inaczej to uczucie, o którym
mówił Kuba, wykończy nas oboje.
Wstałam od stolika i zaczęłam się kierować do wyjścia.
- No idziesz czy nie? Sam mówiłeś, że macie trening. – Kuba uśmiechnął się jakby sam do siebie i
dołączył do mnie.
Chłopcy rozgrywali właśnie mały meczyk między sobą, kiedy
weszliśmy z Rudym na halę. Kuba dołączył do jednego z zespołów, a ja stanęłam
przy bocznej linii obok trenera. Włoch uśmiechnął się do mnie i krzyknął coś po
włosku do jednego z zawodników. Po drugiej stronie ciotka pracowała z Ziomkiem,
wyczyniając z nim różne rzeczy, a obok nich siedział Rucek – zapewne nucąc coś
pod nosem. Tym razem nie mogłam znaleźć sobie miejsca między nimi, choć przez
ostatnie dni czułam się wśród nich ja wśród swoich.
- Wiśnia, uważaj! – kompletnie się rozkojarzyłam i o mało
nie przypłaciłam za to głową w ostatnim momencie uchylając się przed piłką.
Całe szczęście, że Łukasz krzyknął w odpowiednim momencie, bo inaczej mogło być
ze mną źle. Przeszłam na drugą stronę do ciotki i Łukasza, mając nadzieję, że
tam moje rozkojarzenie nie będzie nikomu przeszkadzać. – Stało się coś? Jakaś przygnębiona
chodzisz.
- Dzięki za tamto. Mam chyba kiepski dzień. – ciotka odeszła na chwilę od Łukasza, więc
usiadłam obok niego i wpatrywałam się w grę chłopaków.
- Wiesz, znam pewne lekarstwo na smutki – zanim zdążyłam się
zorientować, o czym mówi, zaczął mnie łaskotać. Jakby wiedział kogo zaatakować,
bo ja miałam okropne łaskotki. Zaczęłam piszczeć jak opętana, czym pewnie
zwróciłam na siebie uwagę wszystkich. Łukasz śmiał się z mojej reakcji i mimo
próśb z mojej strony nie przestawał. –
Śmiech – powiedział, po czym usiadł obok i trącił mnie łokciem.
- To chyba dobre lekarstwo, ale i sposób na napaść. Jeżeli o
to chodzi, to ja zawsze będę ofiarą.
- Od razu lepiej jak się uśmiechasz. Teraz Bartek będzie
musiał zejść z boiska, bo nie będzie się mógł skoncentrować. Ał! – szturchnęłam
go mocniej, żeby nie robił sobie tego typu żartów, po czym poczochrał mnie po
głowie – A teraz wyglądasz jak Wisienka na torcie, której wiatr rozwiewa liście.
- Bardzo śmieszne, serio. Nawiasem mówiąc, to wiśnia nie ma
liści tylko ogonek! – krzyknęłam kiedy wszedł na boisko, zmieniając z jednym z
kolegów.
ha ha :)
OdpowiedzUsuńfajny rozdział, ale końcówka najlepsza :)
-Aga :)